sobota, 26 grudnia 2015

Rozdział 31

   Wiedziałam, że bycie z kimś w związku to prawdziwa sztuka. Wymagało to ogromnej pracy każdego dnia z obu stron. Gdy jedna przestawała funkcjonować, druga była zmuszana brać wszystko na siebie. Naprawdę tak chciałam zrobić. Pragnęłam dać Wojtkowi wsparcie i siłę jakiej on mi udzielił, kiedy ja tego potrzebowałam. Niestety. W wywiadach wydawać się mogło, że się z tym pogodził. Prawda wychodziła na jaw za zamkniętymi drzwiami, gdzie gasł z dnia na dzień. Gdy usłyszał rokowanie 6 miesięcy, to zareagował tak jakby został na niego wydany wyrok. Nie było w nim chęci do walki. Załamał się. Przestawał mieć nawet chęci do życia. Starałam się go ratować. Jednak każdego dnia odpychał mnie coraz bardziej. Ogrodził się murami, których nie sposób było pokonać. Wraz z nim gasła też Zuzia. Nie umiałam jej wytłumaczyć, dlaczego Ferens tak bardzo się zmienił.
- Wojtek, ja cię błagam...- usiadłam obok niego na kanapie. Nawet na mnie nie popatrzył.- Wojtek- powtórzyłam.
- Tak?- spytał grzecznie, ale bez cienia emocji w głosie.
- Kochanie, ja wiem, że ci ciężko- pogładziłam go ręką po policzku, zmuszając, by na mnie spojrzał. I w tamtej chwili zdałam sobie sprawę, dlaczego przez cały ten czas unikał mojego wzroku. W jego oczach czaił się prawdziwy smutek. Co więcej, widziałam w nich kompletną rezygnację.- Zobaczysz, szybko to zleci- przekonywałam go.- Dlaczego ta kontuzja tak bardzo na ciebie wpływa?
- Bo bez grania jestem nikim- wydusił z siebie.- Co mi zostało? Nie mogę nic zrobić bez tych kul. Jestem bezużyteczny. Nie zarabiam, nie mogę nic zrobić ze względu na tą pierdoloną nogę. Czuje się jak niepełnosprawny. Meble bywają przydatniejsze...
- Nie dramatyzuj- przytuliłam go.- Jesteś nam tu potrzebny.
Pozostał niewzruszony. Mogłam błagać, tłumaczyć, krzyczeć. Nic nie pomagało. Cieszyłam się ze szczęśliwej rodziny, którą przez moment miałam. Ale czy ja mogłam długo cieszyć się prostotą? Skądże. Chyba w gwiazdach miałam zapisane, że na każdym kroku musiałam napotykać problemy. Czasem widziałam nadzieję w tym, że momentami jak dawniej siatkarz potrafił zajmować się z Zuzią, śmiać się z nią. Szkoda, że trwało to krótką chwilę, a potem przychodził wielki dół, z którego nie sposób było go wyciągnąć.
   Codzienność przyjmującego ograniczyła się do chodzenia na rehabilitację, a w domu do siedzenia przed telewizorem. Stał się nieczuły na wszystko. Jedynie dziecko wyzwalało w nim jakieś ciepłe emocje. Czasami zazdrościłam dziewczynce, że Wojtek potrafi ja przytulić, że potrafi być dla niej czuły.
   Z czasem było coraz gorzej. Niby przyjmujący nie za wiele mógł z tą nogą zrobić, aczkolwiek to nie przeszkadzało mu, żeby wracać o wiele później, nieraz po prostu wychodzić bez słowa. Ja zostawałam wtedy w domu. Sama. Zamartwiając się o niego w każdej sekundzie, zastanawiałam się jak mu pomóc. Jednak trudno było zrobić coś dla kogoś, kto nie chciał, a wręcz odrzucał twoją pomoc. Jedno jego wyjście pokazało jak bardzo jest z nim źle. Tym razem czekałam całą noc, aż raczy pojawić się w domu. I kiedy ten moment w końcu nastąpił...Nie wiem jakim cudem dotachał się do mieszkania na tych kulach pijany.
- Co ty ze sobą robisz?- spytałam z niedowierzaniem.
- Daj mi spokój- rzucił i runął na kanapę. Osunęłam się na ziemię, opierając się o ścianę. Wszystko się waliło, a ja nie potrafiłam tego zatrzymać. Robiłam co mogłam, a nawet więcej byleby tą katastrofę zatrzymać. Ale ona nadciągała. Czułam, że stanie się coś złego. Podciągnęłam kolana pod brodę i pozwoliłam łzą płynąć po policzkach. Nie mogłam znieść jego widoku, gdy wyglądał tak żałośnie.
- Gdzie byłeś?
- W barze. Nie dramatyzuj- jęknął, patrząc na moje łzy.
Po raz pierwszy był taki nieczuły. Po chwili zasnął, a ja wpatrywałam się w niego, zastanawiając się jak mu pomóc. Nie spałam całą noc, szukając rozwiązania problemu. Po kilku godzinach podniosłam się z zimnej posadzki i poszłam zaparzyć sobie kawy. Zrobiłam śniadanie Zuzi i chcąc nie chcąc siatkarzowi również. Kiedy się obudził, nie usłyszałam od niego żadnych przeprosin. Traktował mnie jak powietrze. Nie pamiętałam by był aż taki chłodny. Żołądek podszedł mi do gardła. Z trzaskiem odłożyłem kubek i pobiegłam do toalety. Zwróciłam kilka łyków porannej kofeiny. Ostatnio z nerwów non stop wymiotowałam.
- Miśka?- usłyszałam nad sobą.- Wszystko w porządku?- zatliła się we mnie na nowo nadzieja.
- Tak, to nic-  myślałam, że pozna się na moim kłamstwie jak zawsze, ale nie tym razem. Po prostu odszedł, a wraz z nim nadzieja, którą ze sobą przyprowadził.
   Po pewnym czasie zauważyłam, że Ferens zaczyna w nocy wychodzić na balkon. Sądziłam, że to przez kolano, które często go bolało. Czasami wstawał na długo przede mną i również się tam udawał. Kiedy kolejny raz się tak zdarzyło, postanowiłam na spokojnie jeszcze raz z nim porozmawiać. Wzięłam głęboki wdech i wstałam z łóżka. Założyłam bluzę i podeszłam do drzwi. Zamarłam. Ferens trzymał w ręku papierosa i raz po raz zaciągał się dymem, wpatrując w okolicę. Jeszcze nigdy nie byłam na niego tak wściekła. Wpadłam jak torpeda na taras i wyrwałam mu z ręki tą śmiercionośną rzecz.
- Dosyć tego! Gdzie masz resztę?!
- Kobieto, uspokój się. Jestem dorosły.
- Gówno, kurwa, a nie dorosły!- wrzasnęłam, że chyba całe osiedle słyszało. Zaczęłam przeszukiwać siatkarza, nie zwracając uwagi na jego protesty. W końcu udało mi się wyszarpać od niego paczkę fajek.
- Oddaj to, bo...
- Bo co?- nie dałam mu skończyć.- Złapiesz mnie?  Nie wydaje mi się. Nie będę patrzeć spokojnie na to jak się staczasz- warknęłam i wróciłam do mieszkania. Pokuśtykał za mną od razu.
- Umiem o sobie decydować! Co ty możesz o tym wiedzieć! Nie nadaje się w tej chwili do niczego więc co za różnica co robię?
- Co za różnica?!- doskonale wiedział jak mi podnieść ciśnienie. Zaczęłam tak ciężko dyszeć, że nie było możliwości, abym się uspokoiła.- Czy ty musisz myśleć tylko o sobie?! Wiem, że się zawiodłeś! Wiem, że ten sezon miał wyglądać inaczej! Wiem, że kontuzja może się odnowić! Ja to kurwa wiem! Ale to nie usprawiedliwia cię, żeby tylko siedzieć przed telewizorem i nie robić kompletnie nic! Pomyślałeś jak my się musimy z Zuzią czuć?!- nie panowałam nad sobą. Łzy pojawiły się w oczach. Kiedyś musiałam pęknąć.- Potrzebujemy cię! Nie twojej gry! Nie twoich pieniędzy! Co mnie one obchodzą?! Potrzebujemy ciebie! Ciebie! Żebyś z nami był duchem, a nie tylko ciałem!- poczułam silny skurcz w podbrzuszu.- Zachowujesz się jak największy egoista świata!- chwyciłam się za brzuch, głośno oddychając.
- Co ci mam powiedzieć?!- odwrócił się w stronę okna, nie chcąc na mnie patrzeć.- Nie umiem sobie z tym poradzić!- oznajmił. Krzyczał coś do mnie, ale nie umiałam skupić się na jego słowach. Poczułam ciepło na wewnętrznej stronie ud. Popatrzyłam w dół i zobaczyłam krew.
- Wojtek...- starałam się mu przerwać, ale nie zwrócił na mnie uwagi.- Wojtek- pisnęłam głośniej przerażona.
- Co?- odwrócił się i spojrzał na mnie. Gdy napotkał mój spanikowany wzrok, otrząsnął się.- Misia co się dzieje?
- Krew- wyszeptałam, a on spojrzał na kałużę, która zaczęła się tworzyć.
- Trzeba dzwonić po karetkę!- rzucił się do telefonu. W tamtej chwili, straciłam równowagę, ale zdążył mnie złapać. Delikatnie położył mnie na podłodze, tak aby moja głowa spoczywała na jego kolanach.- Kochanie, wytrzymaj- pocałował mnie w czubek głowy.- Zaraz przyjedzie pomoc. Misia- poklepał mnie delikatnie po policzku.- Miśka! Mów do mnie! Kochanie, proszę!
Nie miałam siły. Zamknęłam oczy i nie potrafiłam ich już otworzyć. Słyszałam jeszcze przez chwilę jego głos, ale potem wszystko się urwało.

Nie mam pojęcia ile czasu minęło zanim odzyskałam przytomność. Rozejrzałam się po sali. Na krześle siedział Wojtek. Niemal od razu znalazł się przy mnie.
- Miśka, obudziłaś się- powiedział z ulgą.- Ja przepraszam to wszystko moja wina- pierwszy raz w życiu widziałam w jego oczach łzy.
- Tak mi słabo- wyszeptałam.
- Dobrze, że się pani obudziła- usłyszałam inny głos. Powoli przekręciłam głowę i ujrzałam lekarza.
- Co się stało?
- Pani ciąża jest zagrożona.
- Jestem w ciąży?- wykrztusiłam spanikowana. To nie mogła być prawda.
- Tak, ale pani stan jest bardzo ciężki. Nie wiemy, czy uda się uratować dziecko, gdyż.... Wtedy możemy stracić panią.
- Ratujcie ją!- zażądał Ferens.
- Może zostawię państwa samych.
- Jeśli będzie trzeba wybierać, wybierz dziecko...- poprosiłam. Nie mogłabym żyć z myślą, że przeżyłabym kosztem niego, nawet jeśli dowiedziałam się od nim przed sekundą.
- Nie, nie, nie! Nie!
- Wojtek, dacie sobie radę- przekonywałam go słabym głosem.
- Nie! Miśka, nie! Ja bez ciebie nie dam rady! Słyszysz?- autentycznie płakał.- Bez ciebie nic nie ma sensu.- trzymał mnie mocno za rękę.
- Wojtek taka jest moja decyzja... Obiecaj, że jeśli mnie zabranie- głos ugrzęzł mi w gardle.-... to zajmiesz się naszymi dziećmi. Wiem, że może Zuzia nie jest do końca twoja, ale obiecaj, że się nią zajmiesz- wykrztusiłam z siebie ledwo.
- Obiecuje- przysiągł.- Proszę, nie zostawiaj nas! Przepraszam, to przeze mnie... Gdybym wziął się w garść... Jezu, co ja narobiłem? Miśka, kocham cię nad życie, nie zostawiaj mnie- położył głowę na moim brzuchu.
- Kocham was- zdążyłam wyznać, a potem ponownie zaczęłam odpływać w krainę wiecznej ciemności.
- Miśka! Misia, nie odchodź!!!- usłyszałam przeraźliwy krzyk. A potem nie było już nic.
-------------------------------------------------
No cóż.... Prawdopodobnie za tydzień epilog....
Przepraszam za błędy i lekkie spóźnienie

sobota, 19 grudnia 2015

Rozdział 30

   Bydgoszcz była dla nas dobrym miejscem. Wojtek był uznawany za jednego z podstawowych zawodników. Cieszyłam się, że tak dobrze mu idzie. Dla Łuczniczki sezon zapowiadał się znakomicie. Drużyna sprawiała wrażenie silnej i mogącej walczyć o najwyższe cele. Miałam nadzieję, że to jest wreszcie miejsce dla Ferensa.
Co do Zuzi to.... Cóż, odmieniała jak mogła i kiedy mogła słowo "tata" przez wszystkie przypadki. Jeszcze chwila i bałam się, że stanę się zazdrosna. Nigdy nie sądziłam, że spotka mnie coś takiego. Ogrom tego uczucia momentami mnie paraliżował. Niejednokrotnie przyłapywałam się na tym, że szukam przyjmującego wzrokiem, by tylko sprawdzić, czy aby na pewno jest.
- Wojtek biorę Zuzię i idę na zakupy- poinformowałam go. Dziecko bardzo szybko wyrastało z ubrań, dlatego co chwilę trzeba było się zaopatrywać w nowe.
- Idziemy siame?- spytała zawiedziona. Nie chciałam brać Ferensa, wiedziałam jak nienawidzi łazić po centrum handlowym, a nawet w supermarkecie zakupy chciał robić jak najszybciej byleby opuścić sklep.
- Słoneczko, nie marudź- poprosiłam. Ale gdzież ona by się posłuchała.
- Plosie- popatrzyła na mnie. Ja pozostałam nieugięta i ona miała tą świadomość.- Tato...- pożaliła się i podbiegła do niego.- Choć ź nami- wlepiła w niego swoje błagalne spojrzenie. Nie miał wyjścia. Uśmiechnął się i zaczął zbierać do wyjścia. Takie to małe, 4-letnie, a już wiedziało jak owinąć sobie faceta wokół palca. Od dzieci to się można jednak wiele nauczyć.
Nie powiem, że zakupy z dziewczynką były szybkie. Nie raz i ja traciłam cierpliwość, dlatego doceniam to, że Ferens tak dobrze to znosił.
- Mamo, a pójdziemy do śklepu ź ziabawkami?- spytała po półtorej godziny spędzonej w galerii.
- Zuzia, nie zdziwiaj już. Wracamy do domku.
- Tato...- przyjęła inną strategię.
- Zuźka!- ostrzegłam ją.- Nie znaczy nie.
- Ale ja plosie.
- Idziemy jeszcze tylko do piekarni, a potem wracamy.
- Tatusiu, ja chciem tylko papatrzieć- przytuliła się do niego. Pokręciłam głową, bo wiedziałam jaka będzie odpowiedzieć.
- Zajdę z nią szybko jak będziesz kupować chleb- oznajmił. Westchnęłam głośno i podniosłam ręce w geście kapitulacji.
- Tak!- ucieszyła się. Chwyciła siatkarza za ręce i ciągnęła go do dziecięcego raju. Pokręciłam głową, wiedząc, że na patrzeniu się nie skończy i poszłam do piekarni. Wychodząc z niej, szukała w torebce telefonu i nie patrzyłam jak idę, przez co wpadłam na kogoś. Do moich uszu dotarł odgłos, upadających reklamówek.
- Przepraszam bardzo- rzuciłam od razu skruszona i schyliłam się, by pomóc kobiecie pozbierać zakupy.
- Nic się nie st...- urwała bo w tym momencie nasze oczy się spotkały. Zamarłam. Miałam wrażenie, że przestałam oddychać. Sama nie wiem, czy serce biło za szybko, a może nie biło w ogóle. Ona również nie wiedziała jak się zachować. Patrzyła na mnie z niedowierzaniem. W jej spojrzeniu mogłam wyczytać tylko zmieszanie.
- Mamusiu, a tata kupił mi misia!- na ziemie sprowadził mnie głos Zuzi.- Plosie, to pani?- podała jej reklamówkę, ledwo ją unosząc.
- Tak, dziękuje- wzięła od dziecka siatkę, przypatrując się jej.
- Czy to...?
- Tak, moja córka. Co? Zaskoczona? Jak widzisz świetnie poradziłam sobie bez was- rzuciłam wściekle.
- Ale...
- Co, ale? Myślałaś, że skończę na ulicy? Że jej dobrze nie wychowam?
- Musimy na spokojnie porozmawiać...
- Nie!- przerwałam jej, łamiącym się głosem.- Czas na rozmowę był  ponad 4 lata temu. Teraz ja was nie potrzebuje. Zapomnijcie, że istnieje. Tak jak ja o was zapomniałam. Żegnam, panią- uśmiechnęłam się sarkastycznie i wzięłam Zuzię na ręce, szybkim krokiem, udając się na parking. Ferens dogonił mnie i wyrwał dziecko z rąk.
- Uspokój się i daj i te reklamówki. Wiesz, że nie wolno ci dźwigać- upomniał mnie. Oddałam mu zakupy, walcząc ze sobą, żeby się nie rozpłakać. Oparłam się o samochód, robiąc kilka głębokich wdechów. Przyjmujący w tym czasie zapiął dziewczynkę w foteliku, a następnie podszedł do mnie.
- Kto to był?
- Moja matka- wykrztusiłam. Bez słowa mnie do siebie przytulił. I tego mi tak naprawdę było trzeba.  Postaliśmy tak chwilę w ciszy. Nie potrzebne były żadne słowa.
- Jedźmy do domu- poprosiłam. Postanowiłam nie płakać przez nich. Miałam swoje życie. I nie chciałam pozwolić, by ktoś mi je swoją obecnością zepsuł.
W mieszkaniu z uśmiechem przypatrywałam się szczęśliwej Zuzi. Wszystko zrobiłam jak należy. To oni kilka lat temu popełnili błąd. Ich strata, że nie mają przy sobie tak wspaniałej wnuczki.
- Wiesz, że mama cię tak bardzo kocha?- pocałowałam ją w główkę.
- Wiem mamusiu, ja cie teź- przytuliła mnie i wróciła do swojego rysowania. Z całą pewnością nie potrzebowałam do szczęścia niczego i nikogo innego.

   Zaczął się sezon. Wojtek był w świetnej dyspozycji. Wszyscy byli napełnieni optymizmem. Szczególnie, że tak jak było przewidziane, był jednym z podstawowych zawodników. Pękałam z dumy, widząc efekty jego ciężkiej pracy. Takiej determinacji nie spotyka się u każdego.
Nadszedł dzień meczu z Olsztynem, który miał być transmitowany w telewizji. Punktualnie włączyłyśmy z Zuzią polsat sport. Jak dla mnie Ferens był najlepszy, choć pewnie nie byłam zbyt obiektywna. Niestety. Przyjmujący po jednym z ataków niefortunnie wylądował. Upadł na parkiet i nie wstawał. Podniosłam się w jednej sekundzie z kanapy.
- Mamusiu, dlaciego tata leżi?- spytało dziecko.
- Spokojnie na pewno zaraz się podniesie- powiedziałam uspokajająco, modląc się w duchu, żeby tak się stało. Błagałam go w myślach, żeby wstał, ale tak się nie zdarzyło. Wokół niego z każdą sekundą przybywało zawodników i fizjoterapeutów. Sekundy zmieniły się w minuty, a ja słuchając komentatorów wpadałam w coraz większą panikę. Doszło do tego, że znieśli go na noszach. Wiedziałam, że to nie wróży niczego dobrego. Mimo jego starań, by pokazać kibiicom, że tak naprawdę to nic, widziałam jak zaciska szczęki. Potem oglądałam tylko mecz, z nadzieją, że powiedzą nieco więcej o jego stanie. Próbowałam się do siatkarza dodzwonić, jednak bezskutecznie. Mijały kolejne godziny, a od Wojtka nie było znaku życia. Położyłam dziecko spać, zapewniając, że Ferensowi nic nie będzie. Sama siedziałam przy telefonie do późna w nocy, ale na nic się to nie zdało. Chłopak nie zamierzał się odezwać.
Następnego dnia, ponownie próbowałam się skontaktować z przyjmującym, ale jego telefon konsekwentnie milczał. W końcu raczył zadzwonić.
- Nareszcie!- powiedziałam z ulgą.- Jak się czujesz? Co mówili lekarze?
- Pół roku- powiedział bez cienia emocji w głosie, co tylko wskazywało na to, jak bardzo go to dotknęło. Zacisnęłam mocno powieki. Nie mogłam mu powiedzieć, że to nic takiego. Oboje wiedzieliśmy, że miał marne szanse, by w tym sezonie, który jak na złość dopiero się zaczął, pojawić się na parkietach Plus Ligi.
- Poradzimy sobie- próbowałam dodać mu otuchy.- Postaraj się tym tak nie zamartwiać- poprosiłam.
- Kończę, będę wieczorem- oznajmił i się rozłączył. Ta kontuzja dotknęła go aż za bardzo. Dzień dłużył się niemiłosiernie. Chodziłam z okna do okna, czekając na przyjazd siatkarza. W końcu zobaczyłam jak razem z kolegą z drużyny wchodzi do bloku o kulach.
- Dzięki, stary- zwrócił się do drugiego siatkarza, kiedy ten zostawił u nas w mieszkaniu jego torby.
- Spoko, jakby co to dzwoń- powiedział i po chwili go nie było.
- Wojtek- rzuciłam mu ręce na szyję i przytuliłam go mocno.- Tak mi przykro.
- Mi też- oznajmił zrezygnowany.
- Jesteś głodny?
- Nie, chciałbym się położyć- wyminął mnie i pokuśtykał w stronę sypialni. Zuzia wyszła cichutko z pokoju i podreptała za nim.
- Baldzio boli?- spytała nieśmiało.
- Nie boli- starał się przybrać nieco weselszy ton.
Wiedziałam, że będzie ciężko. Ale nie sądziłam nigdy, że to kolano, zmieni Ferensa nie do poznania. Jednak niestety tak się stało... Wszystko zaczęło się walić.

---------------------------
Mówicie mi, żebym nie psuła, ale no ja tak nie umiem :P Następny rozdział dlatego kto zgadnie, jak konkretnie zmieni się przez kontuzję Wojtek :)
Coś czuję, że ta historia dobiega końca:(
Do soboty <3

sobota, 12 grudnia 2015

Rozdział 29

   Czas spędzany w Bielsku-Białej dobiegał końca. Choć było to przykre nie miałam tu niczego z czym musiałabym się żegnać. Jedyni przyjaciele wyjechali, pracy nie zmieniałam. Mimo, że miasto były naprawdę piękne, to nie zostawiałam tutaj nic za czym mogłabym tęsknić. Przed poznaniem Wojtka wiązało się ono tylko z ciężką pracą, kłopotami i nieustannym zamartwianiem się. Był to prawdziwy obóz przetrwania, przez który jakoś udało mi się przebrnąć. To tutaj się wszystko zaczęło, ale trzeba było ruszyć dalej, zostawiając za sobą całe negatywne wydarzenia.
- Wróciłem!- usłyszałam Wojtka. Tradycyjnie, Zuzia pobiegła rzucić się w jego ramiona, co weszło jej w nawyk.
- Obiad zaraz będzie gotowy- oznajmiłam. Po chwili zjawił się w kuchni i objął mnie w pasie od tyłu.
- Muszę ci coś powiedzieć- poinformował mnie i pocałował lekko w szyję. Odwróciłam się do niego odrobinę zaniepokojona. Podał mi kartkę papieru, uważnie mi się przyglądając. Zerknęłam na ową rzecz, i dostrzegłam wielki nagłówek "POWOŁANIE DO REPREZENTACJI".
- To wspaniale! Gratuluję!- pocałowałam go w usta i z uśmiechem przytuliłam.
- Cieszysz się?
- No jasne! Nawet nie masz pojęcie jak! Jestem z ciebie dumna- przyznałam szczerze i ponownie złączyłam nasze usta.
- Fuuuuuj!- usłyszałam gdzieś z dołu. Oderwałam się od siatkarza, nie mogąc przestać się cieszyć. Jednak jak pomyślałam, że trzeba o wszystkim powiadomić Małą, to spoważniałam. Posłałam Ferensowi znaczące spojrzenie, które natychmiast wyłapał. Żadne z nas nie odważyło się poruszyć tego tematu. Wiedziałam, że reakcją dziewczynki będzie jeden wielki ryk i histeria.

   W końcu nadszedł ten dzień, w którym pakowaliśmy ostatnie kartony. Nie sądziłam, że ta chwila będzie taka ekscytująca. Jednak w głębi duszy przeczuwałam, że przyjdzie nam się zmierzyć z kolejną przeszkodą. Odrzucałam ten lęk na wszystkie możliwie sposoby, tłumacząc sobie go jako obawę przed nowym miejscem. Jak się okazało nie powinnam była go ignorować. Intuicja mnie nie zawodziła. Nie w kwestiach, które wróżyły źle na przyszłość. Nigdy.
Czekałyśmy z Zuzią przy zapakowanym po brzegi samochodzie na przyjmującego, który zdawał właścicielowi mieszkanie. W dalszym ciągu nie poruszyliśmy z nią tematu wyjazdu Wojtka, który miał być lada dzień. Im dłużej to odwlekaliśmy tym gorzej, ale kiedy patrzyłam na jej uśmiechniętą twarzyczkę, nie mogłam się przemóc.
- Dobra, zatem w drogę!- Ferens wsiadł do samochodu i odjechaliśmy, zostawiając za sobą mieszkanie, Bielsko, Łukasza, Michała i Kingę. Przynajmniej tak mi się wydawało.
Droga była bardzo długa i męcząca. Dałam radę zasnąć na jakieś 2 godziny, ale tylko tyle z ponad 10 godzinnej podróży. Zuzia jak to dziecko przespała prawie całą drogę. Oczywiście nie obyło się bez zgubienia w samym centrum Bydgoszczy, ale w końcu trafiliśmy pod właściwy adres.
- Boże, nareszcie!- przyznałam z ulgą, gdy przyjmujący zaparkował auto i wyłączył silnik.
Weszliśmy na górę i po przekroczeniu samego progu poczułam się jak w domu.

- Wojtek, trzeba jej powiedzieć...- zarządziłam, kilka dni później. Ferens za niecały tydzień miał się pojawić na zgrupowaniu. Nie mogliśmy tego już bardziej przełożyć. Zrezygnowany pokiwał twierdząco głową.- Zuzia, chodź na moment- zawołałam dziecko. Przyszła natychmiast i ulokowała się siatkarzowi na kolanach.
- Tylko obiecaj mi, że nie będziesz płakać dobrze?- poprosił dziewczynkę.
- Źgoda- powiedziała obojętnie.
- Za niedługo będę musiał wyjechać na troszkę... Ale obiecuję szybko wrócić!- zastrzegł, ale to nic nie dało. Zuzi mimowolnie pociekły łzy po policzkach.
- Dlaciego?- spytała, pociągając nosem.
- Skarbie, muszę jechać do pracy. Ale naprawdę to nie będzie długo.
Nie odpowiedziała, jednak jej utrata humoru mówiła sama za siebie. Wtuliła się w Wojtka i nic nie powiedziała. Zawsze mogło być gorzej...
I było... Reakcja na wieść o wyjeździe była niczym w porównaniu z pożegnaniem. Choćby jej Wojtek obiecał gwiazdkę z nieba to i tak najbardziej pragnęłaby, żeby został. Jego wyjście z domu poprzedzał jeden wielki szloch, strach i lament.
- Obieciujeś, zie zia niedługo  wlóciś?- spytała po raz setny.
- Obiecuje!- pocałował ją w czółko i przytulił. Rozumiałam dziecko, też mi się chciało płakać.- A ty też będziesz za mną tęsknić?- spytał z lekkim uśmiechem.
- Wiesz, że tak- odpowiedziałam, ale słowa ledwo przeszły mi przez gardło. Złączył nasze usta w ostatnim pocałunku i wyszedł. Zostałyśmy same. Znowu.

   Codzienność bez obecności Ferensa, nie była już taka kolorowa. Nie sądziłam, że można za kimś, aż tak bardzo tęsknić. Sam siatkarz nie dał rady odwiedzić Bydgoszczy przed samym wyjazdem do Baku, nad czym obie ubolewałyśmy. Same też nie mogłyśmy do niego pojechać, gdyż lekarz długie podróże zlecił mi jako ostateczną konieczność. Dlatego zostały nam tylko telefony i wieczorne rozmowy na skypie. 
Zuzia zaczęła chodzić do nowego przedszkola i nie miała problemów z adaptacją. Nie mogłyśmy się doczekać, kiedy będziemy mogły obejrzeć uroczyste rozpoczęcie Igrzysk. Czekałyśmy aż w końcu wyjdzie Polska i liczyłyśmy, że uda nam się zobaczyć Wojtka. Ale niestety... Jak to miał w zwyczaju, udało mu się uniknąć kamery, która uchwyciła inną postać... Kingę... Krew zawrzała w moich żyłach. Jakim cudem była tam razem z nimi? Dlaczego nic mi o tym nie powiedział? Tysiące myśli szalało w mojej głowie. Mnóstwo pytań, oskarżeń i zarzutów. Czekałam tylko na telefon od Ferensa, by wyrzucić z siebie całą wściekłość.
- No, hej. Oglądałyście?- zapytał wesolutki jak gdyby nigdy nic. Zacisnęłam ręce w pięści, próbując się chociaż trochę uspokoić.
- Możesz mi wyjaśnić, co u licha z wami robi tam ta zdzira?- wyrzuciłam z siebie, a w telefonie zapadła głucha cisza. Wiedział, że narozrabiał.
- Widziałaś?
- Owszem!- prychnęłam.
- Miśka, po prostu nie chciałem cię martwić. Nic to nie zmieni, a tylko będziesz siedzieć tam i myśleć, a na serio nie ma o czym.
- Jak tylko cię tknie to przyjadę i osobiście powyrywam jej z głowy te kudły!- zagroziłam, ale efekt był odwrotny od zamierzonego- Wojtek się zaśmiał.
- Spokojnie zazdrośnico, trzymam ją od siebie z dala.
- Ja mam nadzieję- mimowolnie uniosłam kąciki ust do góry. Lepiej, żeby wiedział, że takie numery już nie ze mną.

   Polacy zakończyli Igrzyska na czwartym, najgorszym miejscu. Zuzia nie mogła doczekać się powrotu Wojtka. Zbliżały się jej urodziny, które jak na ironię miała w dzień ojca. Zawsze był to dla niej smutny dzień, ponieważ w przedszkolu co roku obchodzono to święto, co tylko  Małej przypominało, że ona taty nie posiada. Tym razem nie było inaczej i odprowadzając ją do placówki, było mi jej szkoda. Jednak nie mogłam jej wziąć ze sobą na rehabilitację. Planowałam pojawić się, gdy cała "impreza" się zacznie, by dodać dziecku otuchy. Będąc już w mieszkaniu, miałam mnóstwo czasu, zatem postanowiłam zdrzemnąć się na godzinę.
Nie miałam problemu z zaśnięciem. Po pewnym czasie coś zaczynało mnie przywracać do rzeczywistości. Poczułam pocałunek w czubek głowy, w policzek, a potem usta. Uniosłam lekko powieki i zobaczyłam uśmiechniętą twarz przyjmującego. Zamknęłam ponownie oczy, gdyż fakt jego obecności do mnie nie dotarł. Uświadamiając sobie, kto jest obok, rozbudziłam się i rzuciłam owemu osobnikowi na szyję.
- Wojtek!- ucieszyłam się i zaczęłam go całować.- O mój, Boże! Jesteś tutaj!- nie posiadałam się ze szczęścia.- Przecież miałeś by jutro?
- Ubłagałem trenera o to, żebym mógł wrócić wcześniej. Cieszysz się?
- Głupie pytanie- skwitowałam, nie odrywając się od niego.- Nie mogę uwierzyć, że tutaj jesteś- przyznałam.- Zaraz  muszę być w przedszkolu.
- Między innymi dlatego przebłagałem Kowala o dzień wcześniejszy. Nie mogłem znieść, że się tak martwisz i że Mała się tak smuci- przyznał, a moją duszę zalała fala wzruszenia. Po moim policzku pociekła pojedyncza łza.
- Pójdziesz tam ze mną?
- No, jasne! Z resztą zaraz trzeba się zbierać.
Uszczęśliwiona obecnością siatkarza, a także jego gestem, przygotowałam się do wyjścia. Nawet nie potrafiłam sobie wyobrazić jak wspaniale poczuje się dziewczynka. Weszliśmy do budynku, kierując się do sali gimnastycznej. Jedyne wolne miejsca były gdzieś z tyłu. Serce się krajało, kiedy widziałam załamaną 3-latkę. Była cały czas wpatrywała się w podłogę, nawet śpiewając z innymi dziećmi, więc nie było szans, żeby mogła nas zauważyć. Kiedy przedstawienie dobiegło końca, nauczycielka podziękowała dzieciom za występ, a rodzicom- szczególnie ojcom- za przybycie.
- Dzieci, a teraz proszę, możecie iść do swoich tatusiów i dać im prezenty, które dla nich przygotowaliście.- Zuzia podniosła główkę, szukając mnie wzrokiem. Jednak, kiedy dostrzegła Wojtka oczy jej się zaszkliły. W końcu się uśmiechnęła i przedzierając się przez tłum popędziła wprost do Ferensa. Oplotła mocno rękoma jego szyję i nie chciała ani na moment się oderwać.
- No, cześć- przywitał się ze śmiechem. Oderwała się od niego nieco zawstydzona i nie patrząc mu w oczy, dała mu kartkę zrobioną przez siebie- To dla mnie?- spytał, a ona potwierdziła kiwnięciem głowy.- Dziękuje, bardzo ładna. A ja słyszałem, że masz dzisiaj urodziny? Pojedziemy potem po prezent dla ciebie, hm?
- Naplawde?- odezwała się nieśmiało.- A cio to będzie?
- Zobaczysz sama- powiedział i pocałował ją w czubek głowy.
Gdy wyszliśmy z przedszkola całą trójką, Zuzia miała fantastyczny humor. Oczywiście od przyjmującego oderwać jej nie było można. Sama byłam ciekawa co za niespodziankę przyszykował dla niej siatkarz. Kiedy stanęliśmy przed sklepem ze sprzętem sportowym byłam zdezorientowana.
- Pamiętasz jak powiedziałaś, że chciałabyś mieć rower?
- Pamiętam- potwierdziła dziewczynka, kiedy wchodziliśmy do sklepu.
- Więc teraz możesz sobie wybrać jaki tylko chcesz- oznajmił Wojtek i postawił dziecko na ziemi. Popatrzyła na niego wielkimi, wdzięcznymi oczami i zaczęła oglądać każdy po kolei. Stanęło na małym niebieskim rowerze, oczywiście z bocznymi kółkami.
- Chcesz ten?- upewnił się Ferens.
- Tak, ten- powiedziała z uśmiechem.
- No dobrze, to poprosimy ten- zwrócił się do sprzedawcy.
- Tata cię musi bardzo kochać, co?- ekspedient zwrócił się do dziewczynki, która oczywiście musiała ponownie znaleźć się  w ramionach przyjmującego. Między naszą trójką, zapadła głęboka, niezręczna cisza. Zuzia posmutniała, ja miałam wrażenie, że serce, przestało mi bić, a Ferensa zatkało. W końcu jednak to on zareagował pierwszy. Przytulił mocniej małą blondyneczkę, popatrzył mi w oczy, jakby obawiając się mojej reakcji, wypowiedział zdanie, którego nie zapomnę do końca życia.
- Tak, tata kocha ją bardzo mocno.

----------------------------------
Bajka! xd Także za niedługo trochę tu namieszam xd
Do soboty <3

piątek, 4 grudnia 2015

Rozdział 28

   I stało się. Zakończenie sezonu niezbyt udanego dla Bbts-u. Chłopaki nie mieli zbyt wyśmienitych humorów, ale cóż taki bywa sport. Cieszyłam się, że w naszym domu wszystko się układa. Oczywiście czasem nawinął się jeszcze Łukasz, ale nauczyliśmy się z nim sobie radzić, a Kingę ignorować. Nie mogła przełknąć porażki. Widziałam ten ból po jej osobistej porażce, gdy siedziałam na meczach. Czułam te spojrzenia, którymi mnie lustrowała z góry na dół. Ferens tak jak obiecał urwał z nią kontakt na tyle ile pozwoliły mu treningi. Niestety klub nie przedłużył z nim kontraktu i bałam się o naszą przyszłość.
- Zastanawiam się nad poważnie nad propozycją z Bydgoszczy- zaczął Wojtek tą trudną rozmowę pewnego dnia. Pokiwałam lekko głową, nie wiedząc za bardzo, co mu odpowiedzieć.- Nic nie powiesz?- zapytał cicho.
- To twoja decyzja- stwierdziłam sucho.
- Nie tylko moja- ujął delikatnie moją rękę.- Chcę wiedzieć co o tym myślisz.
- Myślę, że to strasznie daleko...
- Przecież to chyba jasne, że jeśli gdzieś pojadę to tylko z wami- oznajmił
- Mam to wszystko tak zostawić?
Nie odpowiedział. Wyszedł. Zacisnęłam mocno powieki. Wzięłam głęboki oddech i wstałam po telefon. Modliłam się, żeby Ania odebrała.
- Cóż to się stało?- zaśmiała się.
- Mam problem- przyznałam skruszona.
- Słucham uważnie- odpowiedziała z powagą.
- Wojtek zmienia klub. Nie wiem co robić- ton mojego głosu był nieco płaczliwy.
- Nie chcesz jechać z nim?
- Mam tak po prostu to wszystko zostawić, rzucić i jechać?
- Co zostawić? Przedszkole dla Zuzi zawsze się znajdzie, a felietony piszesz z domu więc co za różnica w jakim mieście? Co cię trzyma w Bielsku?
- Nie wiem, jakoś ta decyzja wydaje się zbyt trudna- pokręciłam głową.
- To jest banalnie proste. Kochasz go, a on ciebie. Mieszkacie razem więc...?- westchnęłam na jej słowa.
- Muszę to wszystko jakoś sama poukładać. Ale dziękuję, że mnie wysłuchałaś.
- Dzwoń zawsze. Trzymaj się tam!
   Dlaczego to wydawało się takie trudne? Ania miała rację. Przecież najtrudniejszym wyborem powinno być zamieszkanie razem, a my radziliśmy sobie całkiem nieźle jak na mój gust. Więc co mnie powstrzymywało? Przed czym tak się bałam?

   Niezależnie od decyzji musieliśmy iść na pożegnalne przyjęcie w klubie. Czułam jak temat wyjazdu nam ciąży. Jednak żadne nie poruszało drażniącej kwestii. Myślę, że siatkarz czekał na mój ruch, a ja bałam się wykonać kolejny krok.
Żołądek podszedł mi do gardła, kiedy w sali zobaczyłam odstrzeloną na seks bombę Kingę, a także rozmawiającego z nią Michała. Przyglądała się nam z zagadkowym wyrazem twarzy.
- Zaś ona...- pożaliłam się tak, aby tylko przyjmujący usłyszał.
- Zignoruj ją- poprosił cicho i pocałował mnie w policzek. Miał w 100% rację. Nie mogłam wciąż na nowo przejmować się tymi samymi twarzami. Nie mogłam zmienić ich podejścia do mnie, ale swoje nastawienie do nich już tak.
Zabawa rozkręciła się na dobre. Było dużo śmiechu, dużo tańca, dużo rozmów. W pewnym momencie straciłam Wojtka z oczu i to był pretekst masażystki do zaatakowania mojej osoby.
- Hej- przywitała się.
- Cześć- rzuciłam na odczepne.
- Mam nadzieję, że się nie gniewasz za ten ostatni całus? To nic nie znaczyło- przekonywała.
- Daruj sobie- prychnęłam.- Dla Wojtka rzeczywiście to nic nie znaczyło, ale umówmy się... Chciałaś mi go zabrać. Gdybyś miała taką możliwość dalej byś to próbowała robić więc wybacz, ale nie potrzebuję fałszywych przeprosin.
- No cóż, niestety się nie powiodło- przewróciła oczami, w ogóle nie skrępowana swoimi występkami.- Ale jesteś interesująca. Jestem cholernie ciekawa, co on w tobie takiego widzi. Nie odbieraj tego za jakąś obelgę. Wojtek to facet, który może mieć praktycznie każdą. Jest przystojny, wysoki, wysportowany, odpowiedzialny i nie głupi- podkreśliła.- To zastanawiające, że ze wszystkich kobiet, które mógł mieć, wybrał właśnie ciebie. Tak jak mówiłam, idę pogodzić się z porażką- oznajmiła i po prostu odeszła. Nie do końca rozumiałam co się właśnie wydarzyło. Chciała mnie obrazić, czy skomplementować?
- Co ona od ciebie chciała?- Ferens pojawił się przy mnie błyskawicznie, a w oczach miał mord.
- Właściwie to sama nie wiem- zaśmiałam się.- Zastanawia się, czemu taki facet jak ty nie umawia się z nią, jakaś seksowną modelką, mistrzynią fitnessu, tylko z taką szarą myszką jak ja- wzruszyłam ramionami obojętnie.
- Bo ja mam najlepszy gust i za byle co się nie biorę- stwierdził pewnie.- Zbieramy się stąd- zarządził. Gdy szliśmy do samochodu postanowiłam.
- Zgadzam się- powiedziałam ni stąd ni zowąd. Posłał mi pytające spojrzenie. Przyciągnęłam go do siebie i lekko pocałowałam w usta.- Pojadę za tobą, gdzie tylko chcesz- obiecałam. Nie mogłam podjąć innej decyzji. W sekundzie porwał mnie w ramiona i zaczął namiętnie całować. I ja miałam jakiekolwiek wątpliwości?
- Nawet nie wiesz jak się cieszę!- przyznał, gdy się od siebie oderwaliśmy.

   Zmiana miejsca zamieszkania wiązała się z porozmawianiem na ten temat z Zuzią. Nie byłam pewna jak zareaguje, skoro nawet jak się tego obawiałam.
- Zuzia, chodź na chwilkę do nas- poprosiłam, spoglądając niepewnie na siatkarza siedzącego obok mnie.- Pamiętasz jak Kamil i Ania musieli się przeprowadzić, bo zmienili pracę?- spytałam, a ona pokiwała główką.- Widzisz teraz Wojtek też zmienia pracę i...- nie zdążyłam dokończyć, ponieważ dziecko spojrzało na mnie spanikowane ze łzami w oczach, a także przerażeniem, który chwytało za serce.
-  Wojtek sie wyplowadza?- wyrwała mi się i wdrapała do niego na kolana.- Ja nie chcie, żebyś jechał!- zaprotestowała i zaczęła płakać.- Nie ziośtawiaj naś!
- Ej, słonko, spokojnie- próbował do niej przemówić, ale nie dało się przedrzeć przez ten lament.
- Zuzia! Posłuchaj przez moment- chwyciłam jej twarzyczkę w swoje dłonie, zmuszając by na mnie spojrzała.- My też się wyprowadzamy.
- Jedziemy ź Wojtkiem?- spytała z nadzieją.
- Tak, jedziemy z Wojtkiem- uśmiechnęłam się lekko.
- Naplawdę?- popatrzyła na niego, szukając potwierdzenia.
- No jasne, że tak! Bez was się nigdzie nie ruszam.
- Zabierzieś naś zie siobą? Nie tak jak Kamil, plawda?
- No pewnie! Będziesz mogła nam pomagać wybrać mieszkanie, co? Weźmiemy takie, żeby tobie się podobało i żebyś miała własny pokój, jak teraz zgoda?- spytał, a ona pokiwała główką.- Nie płacz głupolu- pocałował ją w główkę.- Z kim bym jadł tort truskawkowy jakby ciebie zabrakło, co?- spytał ją, a ona się troszkę zawstydzona wtuliła w niego. Oparłam głowę o ramię siatkarza, ciesząc się tą chwilą. Jeszcze niedawno nie wiedziałabym jak nazwać naszą trójeczkę, bojąc się pochopności. Teraz wszystko oddawało jedno słowo- rodzina.

----------------------
Dzisiaj krócej i niezbyt konkretnie. Muszę przyszykować jakies mega kłopoty bo za sielankowo to to nie może tak być :P
Trzymajcie kciuki dziś za nowego kierowcę :P
Do następnej soboty <3

sobota, 28 listopada 2015

Rozdział 27

  Po godzinie spacerowania postanowiłam wrócić do domu i zakończyć tym samym jego oczekiwanie. Gdy tylko przekroczyłam próg mieszkania jego sylwetka wyrosła przede mną jak spod ziemi.
- Miśka, to naprawdę nie tak!-zaczął się żarliwie tłumaczyć.- To ona mnie pocałowała, odepchnąłem ją!
- Wiem- powiedziałam, krzyżując ręce, przyjmując wyzywającą pozę .
- Wiesz? Czyli jest ok?
- Okej?!- pisnęłam.- Nic nie jest kurwa okej! Mówiłam ci, że tak się skończą te wspólne kawki, pogadanki i żarciki?! Mówiłam?! Mówiłam! Ale nie! Wojciech Ferens musi zgrywać dla każdego miłosiernego samarytanina! Przez to się tak kłócimy!
- Nie wiedziałem, że się do tak skończy! Nie jesteś bez winy!
- Ja?!
- Byłem przy tobie, gdy nikogo nie było! Broniłem cię! A zarzucałaś mi, że szkodzę wam! No coś tu jest chyba nie halo, nie?!- ta bójka. Zabolały go moje słowa. Wiedziałam o tym, ale  nie sądziłam, że aż tak.
- Żałuję tych słów, okej?! Byłam zła i zdesperowana! Chciałam móc je cofnąć, żeby nie przestało ci na nas zależeć, ale nie da się, jasne?!
- Przestało na was zależeć?! O czym ty mówisz?!
- O tym, że nie czuję już żebyś mnie kochał...- powiedziałam w końcu to co ciążyło mi na sercu. Był zaskoczony. Podszedł do mnie i chwycił delikatnie moją twarz w swoje dłonie.
- Co ty bredzisz? Nie ważne jakbyś się ze mną kłóciła, nigdy nie przestanę was kochać- powiedział.- Bez was wszystko inne jest nic nie warte- przyciągnęłam go bliżej siebie.
- Nie przeżyłabym ani jednego dnia bez ciebie-  przyznałam łamiącym się głosem. On był dla mnie już jak narkotyk. Po chwili jego wargi zmiażdżyły moje usta. Wpadliśmy na ścianę i jęknęłam z bólu. Wymamrotał szybkie przeprosiny. Oplotłam go nogami w pasie, chcąc być jak najbliżej. Bez trudu zaniósł mnie do sypialni, nie przerywając pocałunków. Napierał na mnie z całą gwałtownością i bezwzględnością, wpychając mnie w materac. Nie pozostawałam mu dłużna, odwzajemniając się tym samym i namiętnie chłonąc jego wargi. Jego umięśniony tors czułam nawet przez koszulkę i walczyłam sama ze sobą, by jej nie rozedrzeć.  Serce galopowało w nienaturalnie szybkim rytmie, a oddech stał się płytszy. Ostatnie tygodnie były dla nas ciężkie. Tłumiłam w sobie pożądanie, żądzę oraz pragnienie, które przez cały ten czas kumulowały się, by nieoczekiwanie wyjść na zewnątrz z niewyobrażalną mocą. Ferens przejechał ręką po całej długości mojego boku, potęgując napięcie. Przez ciało przebiegły dreszcze rozkoszy, powodując, że wygięło się ono w łuk. Bawił się ze mną i sprawiało mu to przyjemność.
- Wojtek... Ja... Cię...Błagam- powiedziałam zachrypniętym głosem z urywanym oddechem. Zaśmiał się lekko i delikatnie przygryzł moją dolną wargę. Potem nie było już miejsca na słowa. Nie liczyło się nic poza jego ustami na moich ustach, jego ciałem przy moim ciele. Nic poza przeżywaniem rozkoszy i próbą nasycenia się sobą.

   Uniosłam powieki i przed oczyma zobaczyłam uśmiechniętą twarz Wojtka. Odwzajemniłam ten miły gest, wspominając uprzednią noc. Siatkarz bawił się kosmykiem moich włosów, przyglądając mi się badawczo.
- Dzień dobry- przywitał się, całując mnie w usta bardzo delikatnie, zupełnie inaczej niż kilka godzin wcześniej.
- Taki dzień musi być dobry- przyznałam.- Głodny?
- Zależy co masz na myśli- popatrzył na mnie uwodzicielsko. Przyciągnął mnie do siebie, całując lekko w szyję.
- Nie, Wojtek! Mam łaskotki!- zaczęłam się wyrywać i śmiać jednocześnie.
- Nie uciekniesz mi!- oświadczył radośnie.
- Przestań! Proszę!
- Ale to będzie kosztować- oświadczył, zaprzestając swoich czynności. Popatrzyłam na niego pytająco, ale nic nie powiedział tylko wpił się w moje usta.
Jeszcze przez długi czas nie wyszliśmy z łóżka. Jednak gdy głód porządnie dał o sobie znać, musieliśmy zrobić wycieczkę do kuchni. Mając na sobie tylko dół od bielizny oraz koszulkę przyjmującego, byłam przez niego pożerana wzrokiem.
- Kocham Zuzię, ale cieszę się, że tą jedną noc spędziła poza domem- przyznał siatkarz, gdy jedliśmy śniadanie.- O której trzeba po nią pojechać?
- Nie trzeba. Mama Milenki ma być w pobliżu i ją podrzucić. Ale to dopiero w południe.
- Czyli jeszcze mamy trochę czasu tylko dla siebie.
- Wiesz, że musimy porozmawiać?
- Wiem- spoważniał w jednej sekundzie.- Nie wiem jak mogłaś pomyśleć, że my nie zależy- pokręcił głową.
- Wracałeś późno, cały czas tylko do tej Kingi- zaczęłam wyliczać.- Już wolałam jak się po mnie wydzierałeś niż jak traktowałeś mnie jak powietrze...
- Po prostu czułem się jak w klatce, Kinga to była tylko taka kumpela, żeby wyskoczyć na kawę, na piwo.
- Z nami było ci jak w klatce?- poczułam ukłucie w sercu.- Źle ci z nami?
- Nie! To nie tak, że mi źle, tylko po prostu...-szukał odpowiedniego słowa.- Zawsze byłem sam. Nawet jak byłem z Natalią to miałam dużo przestrzeni tylko dla siebie, żadnych zobowiązań, zero odpowiedzialności. Nie wiem jak to wytłumaczyć. Była takim odpowiednikiem starych czasów.
- Przy niej czujesz się wolny, a ze mną uwiązany- już prawie płakałam.
- Nie, oczywiście, że nie!- zaprzeczył szybko.- Zawsze bierzesz wszystko do siebie. Jest mi z tobą wspaniale, ale jesteś przewrażliwiona.
- Boję się okej?
- Że nam nie wyjdzie i oprócz nas ucierpi Zuzia/- spytał.
- Skąd wiesz?
- Boję się o to samo- wyznał cicho.
- Obiecuję się bardziej starać.
- Ja też.
- Koniec z Kingą?
- Koniec- obiecał. Po chwili uśmiechnął się tajemniczo.- Ale jak znowu mamy się tak godzić, chętnie się z tobą pokłócę- zaśmiałam się i uderzyłam go lekko w ramię.
- Nigdy więcej takich kłótni- poprosiłam, gładząc ręką delikatnie jego policzek.
- Ja się ubieram i lecę do piekarni. Została mi jeszcze jednak kobietka w tym domu do udobruchania.- Jak powiedział tak też zrobił.

  Zuzia została przyprowadzona do domu zgodnie z planem. W dalszym ciągu była obrażona na przyjmującego. A ten nie wracał i nie wracał. Koniec końców pojawił się w mieszkaniu.
- Gdzie ty tyle byłeś?
- Całe Bielsko objeździłem za tym ciastem truskawkowym- pożalił się.- Zuzia?- zawołał i poszedł do niej do pokoju. Ja jak to ja, byłam zbyt ciekawska i nasłuchiwałam co się dzieje.
- Gniewam się- oznajmiła pewnie.
- A wybaczysz mi za twoje ulubione ciasto?- spytał. Cisza oznaczała, że dziewczynka już się łamała.
- Tluskawkowe?
- Mhm- potwierdził.
- To wybacziam!- oświadczyła radośnie. Pokręciłam głową i wróciłam do felietonu. On to miał dar przekonywania.

------------------------
Dzisiaj krócej, ale namiętnie ;) Cieszcie się póki możecie bo szykuję kolejne kłopoty ;P Już niebawem :D
Do soboty <3

sobota, 21 listopada 2015

Rozdział 26

   Czasem słowa nie są w stanie wyrazić uczuć. Nie byłoby sposobu, który by wyraził jak źle się czułam. Gasłam z dnia na dzień, tak samo jak nasz związek. Usiłowałam coś zmienić, ale było zdecydowanie za późno. Nie widziałam żadnego sposobu, który pozwoliłoby mi pokonać przepaść między nami. Zapadałam się w sobie. Świadomość, że miałam kogoś to znał mnie na wylot, kogoś z kim mogłam porozmawiać o wszystkim była budująca. Sama myśl, że  w pewny sensie ktoś należał do mnie, a ja do niego dodawała mi skrzydeł. Gdy traciłam go z dnia na dzień to zupełnie tak jakby powoli uchodziło ze mnie życie. Nie zanosiło się na żadną poprawę. W dodatku było coraz gorzej...
- Gdzie byłeś?-spytałam, kiedy w końcu Wojtek wrócił do domu. Starałam się, aby to mojego głosu był jak najbardziej lekki i naturalny.
- Na piwie, co też nie mogłem?- warknął. Odłożyłam z trzaskiem szklankę i popatrzyłam na niego złowrogo. Wiedziałam, że zbiera mi się na płacz. Nie chciałam go brać na litość. Wstałam gwałtownie i poszłam do sypialni, zamykając za sobą drzwi. Położyłam się na łóżku, pociągając cichutko nosem. Po chwili usłyszałam jak za mną wchodzi do pokoju. Poczułam uginający się materac pod ciężarem ludzkiego ciała. Następnie jak Ferens kładzie się obok mnie i wtula głowę w moją szyję.
- Przepraszam... Nie chcę żeby tak było między nami...- powiedział skruszony. Odwróciłam się w jego stronę.
- Myślisz, że ją chcę?- spytałam lekko zachrypniętym głosem, tym razem nie przywiązując wagi do jego tonu
- Jasne, że nie!- zaprzeczył. Nie wytrzymałam, wtuliłam się w niego i pozwoliłam łzom płynąć, ponieważ pomimo ich obecności czułam się wspaniale. Tak dawno nie byliśmy ze sobą tak blisko. Chciałam się tym cieszyć jak długo tylko miałam taka możliwość, gdyż byłam pewna, że to nie koniec naszego słabszego okresu. I nie myliłam się...
Gaśliśmy z każdą sekundą. To było przerażające jakie życie jest kruche, a chwile ulotne. Nie docenia się często wspaniałych rzeczy, omyłkowo biorąc je za pewnik. Gdy ich zabraknie zaczyna walić się wszystko tak gwałtownie jak domek z kart.
Pozwoliłam "kochanej" pani masażystce zakorzenić się w naszym życiu. Nie mogłam znieść jej osoby, gdy tylko wyczuwałam jej obecność. To było chore, ale nie mogłam się pogodzić z tym, że tak świetnie dogaduje się z Wojtkiem, że spędza z nim czas każdego dnia.
- Mamusiu, gdzie Wojtek?- spytała Zuzia, która już się nie mogła doczekać na swojego ulubieńca.
- Zaraz powinien wrócić- uśmiechnęłam się do niej troszkę smutno.
- Ziawszie mi tak mówiś- poskarżyła się.
- Kotuś no co ja mogę?
- Powiedź mu cioś!- zażądała.  Gdyby to było takie proste... Dziecko musiało jeszcze długo czekać na siatkarza, a ja nie mogłam w żaden sposób przyspieszyć jego powrotu. Czułam, że specjalnie unika domu, przez co czułam się w nim jak intruz.
- Już jestem!- usłyszałam głos dobiegający z korytarza. Dziewczynka w ekspresowym tempie pobiegła do źródła hałasu.
- Wojtek! W końciu jeśteś- przytuliła się do niego. Wszedł do salonu z blondyneczką na rękach. Starałam się nawet lekko uśmiechnąć.- Gdzie byłeś?
- Z koleżanką na kawie- powiedział, a mi zmroziło krew w żyłach. Odłożyłam laptop, na którym pisałam następny felieton i wyszłam z pokoju. Nie chciałam się kłócić przy Zuzi, a na to się zanosiło.
- Czekaj, zaraz wrócę- usłyszałam jak zwrócił się do małej. Po chwili i on pojawił się w kuchni.
- Wszystko okej?- spytał.
- Jasne. Dlaczego miałoby nie być? Bo my tu czekaliśmy, a ty siedziałeś sobie na kawie z jakąś paniusią?- rzuciłam z wrogim sarkazmem.- W życiu!- prychnęłam.
- To tylko koleżanka...
- No przecież- pociągnęłam nosem.
- Miśka, gadaliśmy o tym.
- Zobaczysz, że się źle to skończy. Czuje się jakby była cały czas z nami. To robi się męczące.
- Przesadzasz- machnął na mnie ręką.
- Smacznego- postawiłam mu na stole talerz z posiłkiem.
- A wy?

- Po dwóch godzinach czekania postanowiłyśmy nie umrzeć z głodu- uśmiechnęłam się sarkastycznie i chciałam wyjść, ale złapał mnie za nadgarstek.
- Weź nie rób scen- poprosił. Wzięłam kilka uspokajających oddechów i postanowiłam choć w jakiejś niewielkiej części naprawić ten dzień.
- Możemy dzisiaj pooglądać coś z Zuzią? Zrobić cokolwiek razem?- spytałam z pewną obawą. Pokiwał głową na znak zgody i przyciągnął mnie do siebie. Na początku chciałam się wyrwać, ale nie umiałam się mu długo opierać. Przytulił mnie i pocałował w czubek głowy. Nie wierzyłam, że tak łatwo mu odpuściłam.
Zuzia z radością przyjęła informację, że wieczór spędzamy cała trójką. Przez moment poczułam się tak jakby nie wydarzyło się nic złego, jakby nasze życie było usłane różami. Było dużo śmiechu, dużo żartów, ale to nie mogło skończyć się dobrze, gdy telefon przyjmującego dał o sobie znać.
- Halo? No co się stało?- spytał. Patrzyłam na niego wyczekująco.- Gdzie jesteś?- spytał.- Zaraz będę- obiecał i rozłączył się.
- Kto to?
- Kinga złapała gumę. Jadę jej pomóc.
- Ty?
- Nie ma nikogo- wyjaśnił.
- A pomoc drogowa?
- Słońce to nie jest tani interes.
- Wojtek nie jedź!- zażądała Zuzia.
- Niedługo wrócę. Najpóźniej za godzinę- obiecał.
- No dobrze- powiedziała smutno.
Siatkarz zrobił oczywiście po swojemu. Ja skończyłam z dzieckiem oglądać bajkę. Dziewczynka uparcie postanowiła czekać na Ferensa, ale powrót nie zajął mu jednej, a kilka godzin. W końcu 3-latka poszła spać śmiertelnie obrażona na zawodnika Bbts-u. Ja również się poddałam i poszłam położyć się spać. W nocy usłyszałam jak przekręca się zamek w drzwiach. Wojtek starał się zachowywać najciszej jak mógł. Wziął szybki prysznic, a potem delikatnie wślizgnął się pod kołdrę. Próbował mnie objąć, ale odepchnęłam jego rękę. Byłam na niego wściekła i miałam zamiar dać temu wyraz. Westchnął tylko głośno. Wiedział, że zawalił. Jednak nie zdawał sobie sprawy jak bardzo.
Konsekwencje zobaczył dopiero rano, kiedy Zuzia weszła do kuchni i przytuliła się do mnie, a jego kompletnie zignorowała. Posłałam mu znaczące spojrzenia. Podrapał się po głowie, próbując jakoś rozgryźć sprawę.
- Zuzia, idziemy dzisiaj na ciastko?- spróbował do niej zagadnąć.
- Prziklo mi. Nie mam ciasiu- powiedziała obrażona i wybiegła z kuchni. Było mu głupio i szukał wzrokiem mojego wsparcia.
- Nie patrz na mnie, wczoraj czekałyśmy na ciebie.
- Kinga zaprosiła mnie na herbatę w zamian za pomoc i tak jakoś mi się zasiedziało.
- Człowieku nie chce o niej słuchać!- warknęłam i również wyszłam z pomieszczenia, zostawiając go samego.
   Ta cała sytuacja nie mogła skończyć się dobrze. Gdy odwiozłam Zuzię do koleżanki na noc, udałam się na halę zobaczyłam jak Wojtek rozmawia z Kingą. Był przy niej niezwykle swobodny. Ręce trzymał w kieszeniach i pozwalał, by się do niego wdzięczyła. Pokręciłam głową. Musiał to widzieć.  Czy mógłby być tak ślepy? A może był aż tak próżny i potrzebował takiego uwielbienia? Czułam jak wściekłość się we mnie kumuluje i szuka drogi ucieczki.
Jednak masażystka wykorzystała sytuację. Po prostu chwyciła go za koszulkę i przyciągnęła do siebie, wpijając się w jego usta. Oczy przysłonił mi czysty szał. Wściekłość zamieniła się w furię, która najchętniej skręciłaby kark mojej konkurentce, połamała jej wszystkie kończyny, zrobiłaby wszystko byleby zadać jej ból. Z jakiegoś powodu nie byłam się w stanie poruszyć. Nawet łzy nie chciały płynąć. Bolało, okropnie bolało. Po sekundzie bądź dwóch oderwał ją od siebie. Widziałam jego gniew. Zaczął coś jej zawzięcie tłumaczyć. Byłam za daleko, żeby usłyszeć jego słowa. Z resztą to nie miało znaczenia.
Ostrzegałam go, że to się tak skończy. Przewidziałam to, ale on upierał się przy swoim. Spojrzał gdzieś poza postać Kingi i dostrzegł mnie. Pokręciłam tylko głową i odwróciłam się na pięcie. Nie chciałam z nim rozmawiać.
- Michalina! Poczekaj!
To nie było to samo co z Natalią. Zaczął iść za mną, a raczej biec. Nie zamierzałam nawet zwolnić. Jedyne na co miałam ochotę to przywalić mu w twarz. Na nieszczęście dla niego pojawił się autobus, do którego wsiadłam. On nie zdążył.... I dobrze.  Potrzebowałam pobyć sam na sam z własną osobą. Wysiadłam na którymś przystanku i szłam przed siebie. Wyłączyłam telefon, mając dość jego wydzwaniania. Czy ja zawsze miałam być tą drugą? Może szczęście i bycie razem nie było nam po prostu pisane?

------------------------------------------------
U mnie nie może być łatwo :P
Do soboty <3

sobota, 14 listopada 2015

Rozdzał 25

   Dni mijały a sytuacja pozostawała cały czas napięta. Nie padły z naszych ust przeprosiny, nie było żadnej wyjaśniającej rozmowy. Była tylko cisza, ignorancja i chłód. Niby wszystko było w porządku ale to nie było to samo co wcześniej. Chodziliśmy koło siebie na paluszkach, nie chcąc dolewać oliwy do ognia, ale to nie wystarczało. Niejednokrotnie skakaliśmy sobie do gardeł. Wciąż padały te same argumenty, te same zarzuty, które raz wypowiedziane powinny przestać istnieć. Przerażało mnie to. Po każdej takiej kłótni obiecywałam sobie, że zrobię coś, żeby się poprawiło, a potem to ja byłam tą, która wywołuje burdę. Dlatego nie widziałam jak na razie nadziei na to, byśmy wrócili do stanu poprzedniego, w którym jedno nie podnosiło głosu na drugiego.
Jak to mówi Kamil, w każdym związku są kryzysy. Niby się z tym liczyłam, ale jednak wierzyłam, że nas to ominie, że nasza miłość jest inna. Czułam się tym wszystkich przytłoczona. Dzień zaczynał mieć stały niemiły rytm. Rano praca nad felietonem, w południe kłótnia z Wojtkiem, a po południu i wieczorem udawanie przed Zuzią, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.
Właśnie... Zuzia. To nas zespalało najbardziej. Gdy patrzyłam jak Wojtek się z nią bawi, jaki jest dla niej troskliwy, czuły wiedziałam, że jakaś część jego pozostaje niezmienna. Kochałam patrzeć na ich dwójkę. Cieszyłam się, że z powodu naszych kłótni chociaż dziecko nie cierpi. Naszych okrutnych kłótni...
- O co ci zaś kurwa chodzi?!
- Pytasz jakbyś nie wiedział!
- Bo pojęcia nie mam o co po raz kolejny masz ból dupy! Przestań się zachowywać jak histeryczka! Ostatnio nie idzie z tobą żyć!
- Że niby ze mną się trudno żyje?!
- Tak! Ostatnimi czasy cholernie trudno!
- Skoro beze mnie byłoby łatwiej to droga wolna! Ja cię siłą przy sobie nie będę trzymać!
- Ja pierdole, Miśka! Przestań mi dawać ultimatum! Jestem z wami, tak?! I chcę być z wami! Więc przestań rzucać takimi tekstami, bo ja kurwa oszaleję!- dokończył i wyszedł z mieszkania, trzaskając drzwiami. Momentalnie łzy pociekły mi po policzkach. Położyłam się na łóżku i pozwoliłam sobie na chwilę słabości. Żałowałam wszystkiego dopiero po tym jak wyszedł. Gdy był obok było źle, ale o wiele gorzej było jak był gdzieś indziej.
   Nadszedł kolejny mecz. Między mną a siatkarzem w dalszym ciągu wisiało napięcie. Tak bardzo chciałam to zmienić, ale nie potrafiłam. Bałam się nawet spróbować porozmawiać o naszej sytuacji. Owszem przestaliśmy się kłócić. W miejsce awantur weszła obojętność. Już o wiele bardziej wolałam, gdy Ferens wrzeszczał niż mnie ignorował.
Po wygranym meczu Zuzia tradycyjnie bawiła się na boisku. Przyjmujący udzielał jakiegoś wywiadu, a ja siedziałam na trybunach przypatrując się raz jednemu raz drugiemu. Po przeprowadzonym wywiadzie Wojtek dość długo rozmawiał z nowym nabytkiem klubu- seksowną, atrakcyjną masażystką. Znienawidziłam ją o pierwszej chwili, gdy tylko ją zobaczyłam. Nie mogłam znieść myśli, że tak dobrze się dogadują. Nie pozwoliłam myślą zamienić się w słowa. Ufałam mu. Co nie oznaczało, że nie byłam zazdrosna. Byłam. Piekielnie zazdrosna.
Nie dziwiłam się, że z nią rozmawia. Po pierwsze nawiązywanie kontaktu z nowymi ludźmi to dla niego bułka z masłem. Po drugie... Ze mną wciąż się kłócił, a z nią cały czas śmiał. Kto przegrywał w tej konfiguracji? Ktoś kto siedział samotnie na jednym z wielu krzesełek w wielkiej hali...

   Miesiąc później miała odbyć się druga rozprawa. Przyjechał Kamil, który miał być przesłuchiwany.  Czekałam na niego w kawiarni i kiedy przyszedł rzuciłam mu się na szyję. Pierwszy raz od wielu dni szczerze się zaśmiałam.
- O, rany! Nie mogę uwierzyć, że jesteś tutaj- wyznałam szczerze.
- Też się stęskniłem- powiedział. Czułam, że się uśmiecha. Usiedliśmy przy naszym stoliku i złożyliśmy zamówienie. Wypytywałam jak im się mieszka w Norwegii bo jednak rozmowa przez telefon, czy skype to nie to samo. Cieszyłam się,że im się tak dobrze wiedzie. Przeprowadzili się do własnego mieszkania i powoli zaczynali się urządzać. Wiedziałam, że nie wrócą. Wiedziałam to w momencie kiedy wylatywali. Ustawią sobie życie tam i nie będzie powodu, by cokolwiek zmieniać.
- A co u ciebie?-spytał, kończąc swoje opowieści.
- No dobrze- posmutniałam trochę, ale nie chciałam dać tego po sobie poznać.
- Ej, przecież widzę... Dalej się kłócicie?
- Okropnie- przyznałam, chowając twarz w dłonie.- Nie wiem już co mam robić- zbierało mi się na płacz.
- Chodź tutaj- przyciągnął mnie do siebie. Pozwoliłam łzom płynąć. Potrzebowałam się komuś wyżalić.
- Psuję się wszystko między nami- zaczęłam.- Nie tak, żebyśmy się mieli zaraz rozstać, ale jest ciężko... Boję się, że kiedyś go stracę. Nie chcę tego... Za mocno go kocham.
- On was też kocha. To przejściowe. Musicie tylko to przetrzymać, a potem będzie lepiej niż kiedykolwiek.
- Myślisz?- spytałam z nadzieją.
- No pewnie.
 
  Zuzia też musiała pojawić się w sądzie, żeby mogli z nią porozmawiać. Bałam się. Chociaż nie. Strach to za mało powiedziane. Byłam przerażona, że kiedyś mogła usłyszeć naszą kłótnie, że coś o niej wspomni i będzie to gwóźdź do trumny. Nie wiedziałam co miała w zapasie strona przeciwna. Mimo ostatnich wydarzeń Wojtek przed salą stał obok mnie i trzymał za rękę. Przepełniała mnie wdzięczność, że pomimo tego jak między nami jest potrafi być dla mnie oparciem.
- Spokojnie- przytulił mnie.
- Nie potrafię...
- Potrafisz. Cokolwiek się stanie poradzimy sobie z tym.
Następne godziny nie były łatwe. Kolejne męczące przesłuchania. Kolejne wysłuchiwania kłamstw. Kolejne tłumaczenia.
Kamil wiele pomógł. Łukasz nie miał żadnego świadka, który zeznawałby na jego korzyść. Stresowałam się tylko tym co powie Zuzia pani psycholog i sędziemu. Przecież każde dziecko było nieobliczalne.
- Z tego co mówiła dziewczynka wynika że oczywiście bardzo jest związana z matką, ale również z jej partnerem- zaczęła kobieta.- Pana Wasilewskiego bardzo się boi i nie ma między nimi żadnej więzi przynajmniej z jej strony.
- Jestem jej ojcem do jasnej cholery!- uniósł się Łukasz. Już nie był taki pewny siebie. Szansa wygranej przechylała się na moją stronę. I on dobrze o tym wiedział.
- Przykro mi. Jednak dziewczynka nie uważa pana za swojego ojca- zwróciła się do niego.
- Proszę to rozwinąć- poprosił mój prawnik.
- Dziecko bardziej związane jest z panem Ferensem i traktuje go można powiedzieć jak swojego tatę. To on jest dla niej wzorem. Lubi spędzać z nim czas, liczy się z jego zdaniem i czuje się bezpiecznie. W jej głowie obraz rodziny to ona razem z panią Michaliną i jej partnerem. Oni kojarzą jej się z domem.
- Nie pozwolę wam jej zabrać! Ona jest mi potrzebna!- Łukasz zaczął odsłaniać karty.- Bez niej zostanę z niczym! Niech jeden raz ten dzieciak się na coś przyda!- powiedział i w tym samym momencie uświadomił sobie, że wyznał za dużo. Wiedziałam, że był powód. Nic się nie zmienił. Popatrzyłam na Wojtka nie z triumfem, nie ze szczęściem, ale z bólem. Łukasz chciał wykorzystać moje dziecko. Nie wiem do czego i zapewne nigdy się nie dowiem. Jednak dostawałam szału na samą myśl, że narażał ją na niebezpieczeństwo z własnych pobudek. 
- O czym pan mówi?- spytał sędzia.
- O niczym- próbował wybrnąć z bagna, które sam narobił.
- Pouczam o składaniu zeznań zgodnie z prawdą.
- Nic już nie powiem- zacisnął usta w cienką linię.
-  Ma pan takie prawo.
Oczekiwanie na wyrok ciągnęło się w nieskończoność. Wasilewski zabijał mnie wzrokiem, kiedy byłam otoczona ramieniem siatkarza.
- Jestem ciekawy, co go do tego podkusiło- przyznał Kamil.
- Wolę nie wiedzieć.
Wyrok mógł być tylko jeden...
-...  i odbiera wszelkie prawa rodzicielskie Łukasza Wasilewskiego wobec Zuzanny Milewskiej...
Wielki kamień spadł mi z serca. Ulga. Niesamowita ulga. Zuzi już nic nie groziło. Była z nami i była bezpieczna. Z satysfakcją spojrzałam prosto w oczy Łukaszowi. Nie żałowałam tej walki. Wygrałam. Pierwszy raz w życiu musiał pogodzić się z porażką. Miał mnie za słabą. Mylił się.
Gdy tylko wyszliśmy z sali rozpraw rzuciłam się mecenasowi na szyję.
- Dziękuję. Strasznie panu dziękuję- przepełniała mnie wdzięczność.
- To moja praca- zaśmiał się.- Też się cieszę z wyroku sądu. W tej sprawie nie mógł zapaść inny. Powodzenia i do zobaczenia- pożegnał się i odszedł w swoją stronę. W jednej sekundzie zostałam porwana w ramiona Wojtka. Nie mogłam się powstrzymać i wpiłam się w jego usta.
- Mama!- zaprotestowała Zuzia i patrzyła na nas z niesmakiem. Zaśmialiśmy się wszyscy.
- Idziemy na czekoladę i ciastko?- zaproponował przyjmujący.
- Wojteeek- wyrwała się z objęć swojego chrzestnego i podeszła do Ferensa.- A mogę tolt tluskawkowy?- spytała.
- Wybierzesz co tylko będziesz chciała- obiecał i wziął ją na ręce.
- Tylko sobie nie myślcie, że to koniec- warknął Łukasz, przechodząc obok nas. Nie chciał opuścić. Nawet po tym wszystkim co zrobił.

-----------------------------------
Rozdział i może kończy się bardziej optymistycznie, ale namieszam :P Ja jeszcze nie skończyłam xd
Rozdział dla Wronki :) Twoje komentarze jak najbardziej się liczą <3 ;*

sobota, 7 listopada 2015

Rozdział 24

   Następnego dnia atmosfera w domu była wyraźnie napięta. W powietrzu wisiał ciężar ostatnich wydarzeń. Zuzia bardzo długo nie wychodziła z pokoju. Przyzwyczajona byłam, że wstaje stosunkowo wcześnie, a jej śmiech wypełnia każdy kąt. Jednak nie tym razem.
Ociągałam się z przygotowaniem śniadania, ale dziecko nie chciało się pojawić. Wojtek pił powoli kawę, a mnie przełykanie najmniejszego kęsa sprawiało trudność. Ferens nie prezentował się najlepiej. Nie chodziło nawet o rozwalony łuk brwiowy, ale o okropnie podkrążone oczy. Mogłam przysiąść, że słyszałam jego myśli. Ślepy by zauważył jego udręczoną minę.
- Pójdę po nią- powiedział w końcu. Wziął głęboki wdech i udał się do pokoju dziewczynki. Podreptałam za nim, trzymając jednak pewien dystans. Delikatnie uchylił drzwi, sprawdzając, czy śpi, ale ona po prostu leżała w łóżku, wpatrzona w ścianę.- Zuzia, czemu nie przyjdziesz do nas na śniadanie?- spytał, ale nie odpowiedziała.- Ej, co się dzieje?- przykucnął przy jej łóżku.- Chodzi o wczoraj?- pokiwała lekko główką. Spuścił głowę, nie wiedząc co powiedzieć.- Przestraszyłaś się?- nie byłam pewna czy to pytanie.- Chodź tutaj do mnie- wyciągnął do niej ramiona, a ona z lekką obawą się do niego przytuliła.
- Mama mówiła, zie nie wolno się bić.
- I miała rację- przyznał.- Ale są sytuacje, kiedy trzeba się bronić. I wczoraj to była taka sytuacja- tłumaczył cierpliwie.- Nie masz się czego bać, przecież wiesz jak mocno was kocham- pocałował ją w czubek głowy.
Gdyby wszystko dało się tak prosto rozwiązać...

Z perspektywy zawodnika z numerem 5...   Ferensowi udało się załagodzić sytuację panującą w domu i wszystko wróciło niemalże do normy. Jednak życie byłoby zbyt piękne gdyby obyło się bez dodatkowych obciążeń. Może i Michalina dawała radę spuszczać głowę, gdy ją poniżano, ale on nie mógł tego znieść. Gdy Michał zaczął swoje pijackie przedstawienie, coś w niego wstąpiło. Wściekłość przysłoniła mu oczy i nie był w stanie nad sobą zapanować. Musiał wtedy coś zrobić. Wprawdzie miał możliwość wezwania kogoś kto usunąłby niechcianego człowieka z ich drogi, ale jakoś ta opcja wydawała mu się jedną z najgorszych. Przyjmujący niczego nie żałował do czasu... Od razu po wejściu na halę został wezwany na dywanik do prezesa. Czekał w jego gabinecie już jego trener, ale i także sam "poszkodowany". Wiedział o co chodzi, ale postanowił nie spuszczać głowy i przytakiwać, tylko walczyć.
- Co w ciebie wstąpiło?- spytał starszy mężczyzna siedzący za biurkiem.
- We mnie?- prychnął siatkarz.- Ja nie mam się z czego tłumaczyć- uniósł ręce w obronnym geście.
- Popatrz na moją twarz!- uniósł się dyrektor.- To twoja sprawka!
- Zaprzeczysz?
- Nie- odparł spokojnie Ferens i wzruszył ramionami.- Zachowa się tak jeszcze raz, a mu poprawię- powiedział zdeterminowany.
- Wojtek!- uniósł się prezes.
- Wysłuchajmy co Wojtek ma do powiedzenia- zaproponował Gruszka.- Nie było z nim jak dotąd problemów. Grałem z nim w jednej drużynie, trenuje go więc mogę zapewnić, że bez powodu to się nie stało-  bronił swojego zawodnika.- Co znaczy zachowa się tak jeszcze raz?
- Jeszcze raz poniży Michalinę to oberwie. Proszę się przypatrzyć jak traktuje swoich podwładnych. Ja na to patrzył spokojnie nie będę.
- Jestem niewinny! Wujku nie wierz mu- sprzeciwiał się jak dziecko.
- Tym się odróżnia mężczyzna od chłopców. Jedni przyjmują wszystko na klatę, a inny chowają się za plecami rodzinki- spuentował siatkarz, a wszystkich w pomieszczeniu zatkało. Michała z zażenowania, prezesa z szoku, a trener starał się po prostu nie zaśmiać na te słowa.
- Powinieneś być wdzięczny za to, że nie wniósł oskarżenia- próbował bronić swojego siostrzeńca starszy mężczyzna.
- To on powinien być wdzięczny, że Michalina nie wniosła oskarżenia o mobbing- powiedział Wojtek.- Miłego dnia- rzucił ironicznie i opuścił biuro. Ale Michał nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.

Z perspektywy Michaliny...

   I naszedł dzień pierwszej rozprawy. Jeszcze nigdy nie trzęsły mi się tak nogi. Trzymałam się kurczowo przyjmującego w drodze na salę sądową. Łukasz wydawał się taki pewny siebie, jakby wstąpiła w niego nowa siła, która wprost z niego emanowała. To było zastanawiające i przerażające jednocześnie. Dodatkowo Wojtek nie mógł od początku uczestniczyć w rozprawie, co tylko odbierało mi odwagę. Byłam spanikowana mimo motywujących słów adwokata.
Pierwsze zaczęli przesłuchiwać Wasilewskiego. Przekonywał jak to chcę być dobrym ojcem, a ja mu to tylko uniemożliwiam. Trudno było zachować spokój, gdy padały okrutne zarzuty wobec mojej osoby, przedstawianej jako nieodpowiedzialnego potwora.
- Dziecko jak wynika z obserwacji psycholog oraz wywiadu MOPS-u ewidentnie się pana boi- zwrócił się mój prawnik do Łukasza.- Uciekło od pana, więc na jakiej podstawie twierdzi pan, że dziewczynka się do pana przywiązała?
- Ta więź była w trakcie budowy. Szło nam naprawdę nieźle. Przyrzekam, że dziecko czuło się ze mną dobrze.
- Chyba niezbyt dobrze skoro od pana uciekła dwa razy, nie sądzi pan?- drążył temat dalej, ale odpowiedziała mu cisza.- Chyba nie doczekam się odpowiedzi. Następna sprawa, czy to nie pan zasugerował pani Michalinie, żeby usunęła dziecko?
- Nie prawda...
- Został pan pouczony o obowiązku składania zeznań zgodnie z prawdą- przypomniał mu mój adwokat.
- Może na początku, kiedy byłem wystraszony pod wpływem emocji mogło mi się coś wymsknąć. Jednak nie pozwoliłbym nigdy na usunięcie ciąży- powiedział pewnie.
Potem przyszła kolej na mnie. Musiałam po raz kolejny wracać do przeszłości i opowiedzieć jak to wszystko wyglądało. Opisywałam jak Łukasz mnie porzucił, jak wyrzekli się mnie rodzice i jak trudno było mi przetrwać. Musiałam przyznać, że moje życie było w większości pasmem porażek. I nie podniosłam nawet wzroku na sędziego.
- Czy to prawda, że utrudnia pan kontakty mojego klienta z jego córką?- spytał obrońca Łukasza.
- Owszem- przyznałam.- Zuzia się go zwyczajnie boi. Porwał ją sprzed szpitala jak bandyta. Niejednokrotnie powtórzył, że jeśli ją zechce to po prostu sobie ją weźmie. Mówi o niej jak o trofeum, jak o przedmiocie. Zachował się nieodpowiedzialnie. Uciekła mu dwa razy! Ja nawet nie chcę myśleć co by się stało, gdyby dostała ataku, nie mając inhalatora...
- Pani też nie jest wzorem. Odebrano pani dziecko. Skoro jest pani taką wspaniałą matką, to dlaczego pani do tego dopuściła?
- Nie mogę narzekać na nadmiar ofert pracy, która miałaby elastyczne godziny, gdzie mogłabym zabrać dziecko. Jako sprzątaczka mogłam zabierać i odbierać Zuzię z przedszkola i zajmować się nią cały czas. Niestety miałam poważne problemy z kręgosłupem i nie mogłam już tyle pracować...
- A teraz?- spytał sędzia.
- Dostałam pracę felietonistki i mogę pracować w domu, nie narażając kręgosłupa. Spłaciłam również zadłużenie. Mam czyste konto.
- Sama pani uporała się z długami?
- Co to ma za znaczenie?
- W życiu! Jej kochaś spłacił...- wtrącił Łukasz.
Zostałam przemaglowana ze wszystkiego na wszystkie możliwe sposoby. Przyszedł czas na zeznania Wojtka i tutaj zaczął się nasz kłopot....
- Mimo tak krótkiego czasu bardzo pan się zaangażował- zauważył ironicznie adwokat Wasilewskiego.- Ofiarował pan pomoc, spłacił długi, a przynajmniej ich część, dał dach nad głową. I to wszystko bezinteresownie? Dlaczego pan to robi?
- Bo mi na nich zależy. Rodzina tak działa, wszyscy sobie pomagają.
- Nie jesteście rodziną. Pani Michalina to nie pana żona, ani narzeczona- zauważył prawnik.- A Zuzanna nie jest pana biologiczną córką.
- To, że nie mamy ślubu nie znaczy, że nie jesteśmy rodziną. Owszem Zuzia nie jest moją biologiczną córką, ale kocham ja jakby była moim dzieckiem.
- Jest z panem bezpieczna?
- Nie pozwoliłbym, żeby coś jej się stało.
- Tak? To dlaczego wszczął pan bójkę na oczach dziewczynki? Wysoki sądzie mamy tu zdjęcia jak pan Ferens urządził jednego ze swoich można powiedzieć współpracowników- zamarłam. Łukasz wręcz kipiał z radości.
- To nie tak...
- To moja wina- podniosłam się.- On mnie prześladował, a Wojtek tylko stanął w mojej obronie- i po raz kolejny zostałam zmuszona do opisania historii, której myślałam, że uniknę.
Wychodząc z sądu czułam, że nie jest dobrze. Jak zawsze w przypadku Zuzi wpadłam w paranoje i pierwszym na linii ognia stał siatkarz.
- Mówiłam, żeby mu odpuścić?- wypominałam mu przez łzy.- Tak byłoby wszystko dobrze!
- Przestań!
- Co, przestań?! Tak nie byłoby żadnego zagrożenia, że ją znowu stracimy!- przyjmujący gwałtownie zaparkował pod blokiem.
- Co mam ci powiedzieć?! Że czuję się winny?! Owszem! Kurwa okropnie czuję się winny! I chuj mogę z tym zrobić!
Zamiast się wspierać. Skakaliśmy sobie do gardeł. Z perspektywy czasu żałuję tych słów. Bo to przez nie wszystko zaczęło się walić. To ja byłam tą, która nas pchała w kierunku końca.

---------------------------------------------------------
 Wojtek jeśli nie wszyscy wiedzą zerwał wiązadło krzyżowe w kolanie. Nie wiadomo na ile będzie wykluczony z gry, ale zwykle trwa to od 8- 10 miesięcy. Mam nadzieję, że jednak stanie się jakiś cud i szybko wróci do siebie....
Teraz nadszedł moment, kiedy przy poprzednich blogach myślałam o ich końcu. Ale nie w tym przypadku xd Pomysły same wpadają więc jeszcze trochę Was pomęczę, czyli będzie duża dawka przykrych wydarzeń :P
Rozdział dedykuję Achlys i Pyskatej zgodnie z obietnicą ;)

sobota, 31 października 2015

Rozdział 23

    Święta minęły w spokojnej atmosferze. Takiej radości nie czułam dawno temu. Jednak wszystko miało swój koniec. Wojtek wrócił do treningów, ja wciąż chodziłam na rehabilitację i pisałam artykuły. Czułam w głębi duszy niepokój. Wiedziałam, że kłopoty czekają za rogiem. Bałam się, że wraz z nimi przyjdzie nasz koniec.
   Przyszedł sylwester. Pierwszy raz miałam go nie spędzać z Zuzią, Kamilem i Anią. Bbts organizował imprezę dla zawodników, na którą miałam iść razem z siatkarzem. Dla dzieci jednocześnie miała odbywać się odrębna zabawa w innym pomieszczeniu z zapewnioną opieką. Nie musiałam się o nic martwić i w spokoju szykować na imprezę.
Zaczęłam od długiej i relaksującej kąpieli. Leżałam w wannie przez prawie godzinę i nie miałam ochoty z niej wychodzić. Ale rozsądek wziął górę i zmusiłam się do dalszych przygotowań. Pierwszy raz od kolacji z Wojtkiem, robiłam się na sex bombę. Oczywiście on razem z dzieckiem nie potrzebował tyle czasu i do mych uszu dochodziły ich śmiechy. Ubrałam na siebie czerwoną sukienkę, podkreślającą moją figurę. Na usta nałożyłam krwistoczerwoną szminkę, zrobiłam na powiekach kocie kreski i przejechałam rzęsy czarnym tuszem. Popatrzyłam w lustro na kobietę, która mnie w ogóle nie przypominała. Wyglądała pięknie, odważnie, pewnie siebie, a przede wszystkim seksownie. W środku dalej pozostała taka jak dawniej- zagubiona, tchórzliwa, bojąca się świata. Nie wiedziałam, czy mój strój nie jest zbyt wyzywający. Wyszłam niepewnie z łazienki, chcąc zasięgnąć porady.
- Wojtek, mogę tak iść, czy mam się przebrać?- spytałam, wchodząc do salonu. Popatrzył na mnie i zakrztusił się kawą, którą właśnie przełykał. Stanęłam w miejscu, nie wiedząc czy to z szoku, czy z zachwytu. - Halo, powiedz coś!- zaśmiałam się nerwowo.
- Wyglądasz...- pokręcił głową, nie mogąc znaleźć słów. Wziął głęboki oddech i wciąż nie potrafił wypowiedzieć swoich myśli.
- Ale w sensie, że ci się podoba?- dopytywałam. Wstał i podszedł do mnie z zagadkowym uśmiechem. Zatrzymał się na tyle blisko, że czułam jego oddech. Położył swoje ręce na moich biodrach, delikatnie przeciskając mnie do siebie. Serce zaczęło mi szybciej bić, a oddech przyspieszył. Tylko on potrafił wywołać we mnie taką falę pożądania, a zwykłą sytuację przeistoczyć w pełną namiętności chwilę.
- Powiem tak...- szepnął mi na ucho, wywołując dreszcze na całym ciele.- Nie opuszczę się ani na chwilę, bo jak ktoś będzie z tobą tańczyć to oszaleję z zazdrości.
- Podoba ci się?
- Nawet nie masz pojęcia- powiedział z nutką erotyzmu w głosie. Złożył na mojej szyi delikatny pocałunek, który przeszył moje ciało na skroś. Nie mogłam już wytrzymać i skrzyżowałam ręce na jego szyi. Ostatnie głębokie spojrzenie w oczy i nasze usta się spotkały w pełnym żaru pocałunku. Jak bardzo żałowałam, że musimy gdzieś wyjść i nie jesteśmy sami.
- Mamusiu- usłyszałam z drugiego pokoju. Oderwaliśmy się od siebie.
- Też się idę ogarnąć, żebyś się wstydzić nie musiała- zaśmiałam się na jego słowa. Poszłam pomóc córeczce się przygotować. Po pół godzinie byliśmy w trójkę gotowi do wyjścia.
Przy naszym ośrodku pierwsze odprowadziliśmy Zuzię, która pobiegła do nowych kolegów i koleżanek a sami poszliśmy do właściwej sali. Wojtek objął mnie w pasie tak dumny, że aż czułam się zawstydzona. Oczywiście przyjechaliśmy jako ostatni. Ale już się do tego przyzwyczaiłam. Od momentu naszego wejścia, wszystkie oczy były zwrócone na nas. Spuściłam lekko głowę speszona całą sytuacją i zwolniłam kroku. Wtedy siatkarz dodał mi odwagi i szłam już zwykłym tempem.
   Nie miałam za wiele tematów do rozmowy z resztą ludzi przebywających na tej imprezie. Jednak całkowicie zdominowaliśmy parkiet i praktycznie z niego nie schodziliśmy więc moje kłopoty z nawiązaniem nici porozumienia przestały mieć znaczenie. Oczywiście nie sądziłam, że przyjmujący mówił poważnie z tym, że nie pozwoli nikomu mnie dotknąć. A jednak... Przez praktycznie czas był tylko on i ja. Przebiło się niewielu kolegów z drużyny Wojtka, żeby zaprosić mnie do tańca. Była to maksymalnie jedna piosenka, a potem znowu wirowałam w ramionach siatkarza. W ogóle mi to nie przeszkadzało. Byłam młoda. Byłam szczęśliwa. Byłam zabójczo zakochana.
Z szampanem czekaliśmy na przywitanie Nowego Roku. Równo o północy niebo rozświetliło pełno fajerwerków. Ferens przyciągnął mnie do siebie i  zaczął całować całą moją twarz.
- Czego ci mogę życzyć co?- spytał ze śmiechem.
- Żebyśmy następnego sylwestra też spędzili razem...- powiedziałam niepewnie.- I jeszcze następnego i kolejnego- dodałam z nerwowym śmiechem.
Impreza trwała w najlepsze. Po 3 w nocy postanowiliśmy się zbierać ze względu na Zuzę, która i tak bardzo długo wytrzymała. Idąc do samochodu, trafiliśmy na pijanego Michała, którego udało mi się ignorować przez całą noc. Próbowaliśmy ominąć go w celu uniknięcia kłopotów. Jednak nie dało się nie słyszeć jego pijackiego bełkotu.
- Eee!- zaczął się wydzierać.- Teraz taka odstrzelona, a wcześniej to cie na to stać nie było- zaczął się naigrywać. Zabolało. Poczułam się jakbym była z Wojtkiem dla kasy.
- Nie zwracaj uwagi- powiedziałam do niego, kiedy poczułam jak wszystkie jego mięśnie się napinają. Ale dyrektor marketingu poszedł za nami, szukając guza.
- No nie powiem masz predyspozycje do pewnych zawodów- powiedział i klepnął mnie w tyłek. Tego było za wiele. Nie tylko dla mnie, ale i dla Ferensa. Rzucił się na pijanego z pięściami. Ten miał za mało procentów, by mieć kłopoty z równowagą, ale na tyle dużo by mu te procenty dodały odwagi. Zuzia zaczęła płakać i musiałam wziąć ją na ręce. W oddali zobaczyłam Kwasowskiego więc zawołałam go ile sił w płucach. Podbiegł i próbował ich rozdzielić. Odgłosy szamotaniny usłyszeli też inni zawodnicy i dopiero kilku z nich dało radę opanować sytuację. Mój chłopak nie ucierpiał aż tak bardzo, ale Michała miał mnóstwo powierzchownych obrażeń. 3-latka cały czas płakała. Trudno jej się dziwić, ja sama byłam roztrzęsiona. W napięciu wróciliśmy do mieszkania. Zajęło mi całą godzinę uspokojenie małej oraz jej usypianie. Poszłam po apteczkę i udałam się do przyjmującego.
- Pokaż mi to- poleciłam, rzucając mu niezbyt ciepłe spojrzenie.
- Nie patrz tak na mnie- powiedział oschle.- Zasłużył sobie. Nie będzie cie ten gnój nigdy więcej obrażał ani poniżał- warknął wściekle.
- Ja po prostu uważam, że ten cyrk nie był potrzebny.
- Kurwa, nie pozwolę na takie coś!
- Uspokój się!- syknęłam.- Zuzia śpi. Chodzi mi o nią. Jest przerażona i się teraz boi. Mi też nie było miło...
- Czego się boi?
- W tej chwili boi się chyba ciebie. Takiego cię nie widziała i jest zdezorientowana.- Widać, że takiej odpowiedzi się nie spodziewał.
- Porozmawiam z nią jutro- postanowił ze spuszczoną głową. Nie mogłam patrzeć na niego takiego załamanego.
- Nie martw się- usiadłam obok niego.- Z drugiej strony cieszę się, że mnie obroniłeś- oparłam się o jego ramię.- A teraz daj mi to opatrzyć.

-------------------------------------------
A więc kłopoty czas zacząć xd Co może się złego przytrafić naszym bohaterom z powodu tej bójki? Hmm.... Minimum 2 rzeczy, które wprowadzę :) Dla osoby, która PIERWSZA odgadnie zadedykuję następny rozdział ;)
Przepraszam, że rozdziały tak późno, ale brak czasu to poważny problem....
Do soboty ! ;*

niedziela, 25 października 2015

Rozdział 22

- Proszę, wejdźcie do salonu- zaprosiła nas matka Wojtka, przerywając ciszę. W milczeniu udaliśmy się do wskazanego przez kobietę pomieszczenia. Zuzia rozglądała się z niepokojem, a minę miała jakby chciała się rozpłakać, albo uciec. Ferens wziął ją na ręce, a ona ufnie wtuliła się w niego, zasłaniając się przed światem. Usiedliśmy przy stole, gdzie była już podana kolacja. Czułam się wśród nich jak piąte koło u wozu. Starałam się być pogodną i uśmiechniętą, wiedząc jakie to dla siatkarza to jest ważne. Przebrnęliśmy jakoś przez cały wieczór. I tłumacząc zmęczeniem Zuzi usunęłam się z rodzinnej kolacji.
- Proszę tutaj są ręczniki, dodatkowe koce jakby małej było zimno- pokazała pani Basia i zostawiła nas same.
- Mamusiu, kiedy wlócimy do domku?-  spytała córeczka.
- Pojutrze. Dlaczego pytasz?
- Tęśknie zia nim- przyznała.
- Już niedługo- obiecałam.- Chodź, trzeba cię umyć- zarządziłam. I po niespełna pół godzinie już leżała w łóżku i zasypiała. Zastanawiałam się, czy dołączyć do towarzystwa na dole, ale koniec końców nie czułam się na siłach. Wzięłam szybki prysznic i również położyłam się spać. Jednak jeszcze prze długi czas przewracałam się z boku na bok, pogrążona w niezbyt optymistycznych myślach. Gdy już powoli odpływałam poczułam jak materac ugina się pod ciężarem męskiego ciała.
- Śpisz?- spytał Wojtek tuż przy moim uchu.
- Nie- powiedziałam sennie.
- Dlaczego jeszcze potem do nas nie zeszłaś?
- Byłam okropnie zmęczona- wyjaśniłam chociaż mijało się to z prawdą. Ferens cicho westchnął.
- Przepraszam za nich. Byli zszokowani, ale to wszystko- zaczął tłumaczyć. Odwróciłam się w jego stronę na te słowa.
- Rozumiem, naprawdę- uspokoiłam go.
- Chciałbym, żebyście się tu czuły dobrze- pogładził mnie po policzku.
- Nie masz się czym martwić. Dla Zuzi to po prostu wszystko jest nowe i troszkę się wstydzi.
- A ty jak się czujesz?- umilkłam na moment szukając odpowiednich słów.
- Dla mnie to tylko trochę krępujące, ale proszę nie przejmuj się mną. Przyjechałeś do rodziny i ciesz się tym- poprosiłam. Złożyłam na jego ustach uspokajający pocałunek i wtuliłam się w jego tors. Nie chciałam, żeby myślał, że na nam tu źle. Z tą myślą postanowiłam następnego dnia postarać się jeszcze bardziej.
   Rankiem obudziłam się pierwsza. Siatkarz spał w najlepsze. Na początku chciałam poczekać aż się przebudzi, jednak przypomniałam sobie o swej obietnicy i biorąc głęboki oddech podniosłam się z łóżka. Popatrzyłam na zegarek, na którym widniała godzina 6:34. Zrobiłam zniesmaczoną minę, uświadamiając sobie, że w ogóle się nie wyspałam, a na dodatek, że nie dam rady zasnąć. Wyciągnęłam z torby kilka rzeczy i poszłam do łazienki doprowadzić się do porządku. Jednak na korytarzu, słysząc swoje imię przystanęłam w pół kroku. Głosy dobiegały z kuchni i należały do rodziców przyjmującego.
- Boję się o niego- wyznała matka Wojtka.- Nie znamy jej, nic o niej nie wiemy.
- Sprawiała dobre wrażenie- wyznał pan Jacek.
- Zgadzam się, ale nigdy nie wiadomo jak to jest. Nie da się człowieka poznać na wylot po jednym wieczorze. On jest w niej po uszy zakochany. A tą dziewczynkę? Kocha jakby była jego córką... Dlatego się boje, że jeśli jej intencje nie są dobre...- nie dokończyła. Rozumiałam ją. Był jej synem, bała się o niego i troszczyła. Miała do tego pełne prawo. Karcąc się za wścibskość poszłam zająć się sobą. Gdy wyglądałam już względnie normalnie, poszłam do pokoju Zuzi. Oczywiście leżała odkryta. Poprawiłam jej kołdrę i biorąc głęboki wdech zeszłam na dół. Przeczesałam wzrokiem salon, w którym nie było żywej duszy. Ruszyłam na dalsze poszukiwania, które przyniosły zamierzony efekt. W kuchni pani Basia z nałożonym fartuchem przygotowywała jedzenie.
- Dzień dobry- przywitałam się odrobinę nieśmiało. Odwróciła się w moją stronę i uśmiechnęła nerwowo.
- Dzień dobry, dzień dobry- odpowiedziała.
- W czym pani pomóc?
- Nie trzeba. Jesteś naszym gościem, nie wypada.
- To żaden problem- zapewniłam i podeszłam do blatu. Wzięłam nóż oraz deskę i zaczęłam kroić warzywa na sałatkę.
- Właściwie to tak mało o was wiemy- zaczęła.
- Niewiele jest o nas do powiedzenia- przyznałam ze smutkiem.- Ale jeśli by miała pani jakieś pytania to proszę się nie krępować.
- Właściwie to chcę tylko mieć pewność, że nie masz złych zamiarów- oznajmiła, patrząc na mnie z uniesioną brwią.
- Może być pani spokojna. Mam nadzieję, że z biegiem czasu sama pani to zauważy.- Przyglądała się mi jeszcze przez moment i pokiwała lekko głową. Po kilku sekundach odchrząknęła i poruszała już tylko neutralne tematy. Po piętnastu minutach śniadanie dla domowników było gotowe, a my wzięłyśmy się za przygotowania do wigilii. Co jakiś czas wstawał kolejny członek rodziny. Koło 9 i moja córeczka wstała. Zjadła troszeczkę śniadania i przyglądała się jak gospodyni wyrabia ciasto.
- Marcin, idź obudzić Wojtka! Gdzież to spać do 11!- oburzyła się.
- Już wstaje- usłyszeliśmy przyciszony z piętra. Po kilku minutach w kuchni pojawił się siatkarz.
- Witam śpiąca królewno- zaśmiałam się na słowa pani Ferens.
- Przecież jest rano- bronił się.
- Jedz śniadanie i odśnież podjazd, proszę.
- Wojtek mogę ź tobą?- spytała Zuzia, pochodząc do niego.
- Pewnie, że tak. Potem weźmiemy Kacpra i pójdziemy na sanki, co?
- Naplawde?- ucieszyła się.
- Obiecuję- pocałował ją w główkę.
  Dzięki temu, że pomagałam w przygotowaniach cały dzień zleciał zaskakująco szybko. Razem z matką braci, a także Dominiką przygotowywałyśmy posiłek, a panowie zajmowali się dziećmi, ubieraniem choinki, czy przygotowaniem drewna na opał do kominka. Zazdrościłam im, że są taką zgraną rodzinką.
Mimo moich starań nie mogłam nie czuć się skrępowaną. Uśmiechałam się, starałam rozmawiać, żeby Wojtek się mną nie przejmował, ale w głębi serca marzyłam tylko o tym, by wrócić do nas do domu. Święta to intymny czas. Składanie tym ludziom życzeń również było trudne. Siliłam się na miły i pogodny ton. Pytanie tylko, czy mi to wyszło.
Nie mogliśmy zostać na noc. Wojtek następnego dnia miał trening dlatego już przed 23 opuściliśmy jego rodzinne strony.
- Weźcie jeszcze to- wcisnęła nam kolejną porcję swoim przetworów pani Basia.
- Mamo, nie dawaj nam nic bo my tego nie zjemy.
- Jedźcie ostrożnie i dajcie znać jak dojedziecie.
- Obiecuję.
Pożegnaliśmy się i w końcu mogliśmy ruszyć w drogę powrotną. Poczułam wielką ulgę, ale nie wiedziałam, że jadę prosto do jaskini samych problemów. Przecież my nie mogliśmy mieć spokojnego życia.

------------------------------------------
Oddaję go w Wasze ręce. Wróci temat ojcostwa i sądu i..... No właśnie xd Zobaczycie sami za kilka rozdziałów co jeszcze szykuję xd
Życzę wszystkim żeby przetrwali poniedziałek... A wszystkim maturzystom w tym sobie powiem" Stay strong ! xd

sobota, 24 października 2015

Informacja

Przepraszam, ale dzisiaj raczej nie dam rady dodać rozdziału ;( Nie dość, że klasa maturalna to w tygodniu się nic nie zrobi, a dzisiaj mam imprezę urodzinową także od wczoraj biegam i wszystko przygotowuje. Zdarza mi się to o ile się nie myle pierwszy raz także mam nadzieję, że zrozumiecie. Rozdział na 100 % będzie jutro ;)

sobota, 17 października 2015

Rozdział 21

  Każdy w życiu potrzebuje czegoś innego. Moja rzeczywistość nigdy nie była łatwa. To było ciągłe mierzenie się z coraz to nowszymi problemami. Są tacy, co pragną na co dzień tego dreszczyku emocji. Oczekują niespodziewanego. Dla mnie błogosławieństwem była stabilizacja i spokój. Nie sądziłam, ze kiedykolwiek uda mi się go osiągnąć. Ale to właśnie on wypełniał moja duszę, gdy otworzyłam pewnego poranka oczy. Z głębokiego snu wyrwał mnie zapach świeżo parzonej kawy. Przeciągnęłam się leniwie w łóżku. Druga jego połowa już była pusta. W głębi mieszkania dobiegały stłumione śmiechy. Uśmiechnęłam się na sam ten dźwięk. Zdecydowanie kochałam taki spokój i tą normalność. Odrzuciłam jedną ręką ciepłą kołdrę i wstałam z materaca, ignorując chłód, który zaatakował moje ciało. Podeszłam do szafy, wciągnęłam z niej jedną z bluz Wojtka i nałożyłam na siebie. Zadziwiający był fakt, że czułam się w tym mieszkaniu bardzo swobodnie. Nie wiedziałam, czy brać to za dobrą wróżbę, czy może raczej powinnam mieć wyrzuty sumienia. Nie zastanawiając się nad tym dłużej, poszłam do kuchni, gdzie spodziewałam się zastać moją kochaną dwójkę.
Zuzia stała na krześle i "przygotowywała" śniadanie. Wojtek wszystko nadzorował i pilnował, żeby nic sobie nie zrobiła.
- Witam moich kucharzy- zaśmiałam się.
- Mama, a ja zlobiłam jedzienie- pochwaliła się.
- No widzę- pogłaskałam ją po główce.- A wy co już tacy ubrani?- Wojtek podrapał się po głowie.
- Zuzia, by chciała ze mną pojechać na chwilę na halę, muszę załatwić szybką kwestię.
- Coś się stało? Przecież mecz dopiero wieczorem- zdziwiłam się.
- Nie, nic się nie stało- zaczął coś kręcić.- Taka powtórka z... taktyki!- pokiwał głową.- Nie masz nic przeciwko, że jechała ze mną?
- Nie- powiedziałam niepewnie, przyglądając mu się badawczo. Coś kombinowali. Tylko co takiego? Wzruszyłam ramionami. Byłam pewna, że niczego od nich nie wyciągnę. Chyba, że od Zuzi. Uśmiechnęłam się przebiegle pod nosem i usiadłam przy stole. Postawiłam sobie za cel dowiedzieć się co knuje siatkarz. Tak jak zapowiedział po śniadaniu zabrał Zuzię i pojechali. Korzystając z okazji wzięłam się za kolejny felieton. Musiałam utrzymać tę pracę. Była najlepsza jaką kiedykolwiek miałam i w dodatku wymarzoną. Przecież to zawsze chciałam robić- pisać. Po ponad dwóch godzinach wrócili mali podróżnicy.
- Coś długo omawialiście tą taktykę- zauważyłam, unosząc jedną brew go góry.
- No trochę nam zeszło- przyznał. Pokręciłam głową z uśmiechem. Ciekawiło mnie cóż to była za ważna sprawa.
   Pod wieczór w trójkę zapakowaliśmy się do samochodu i pojechaliśmy na halę. Nie było to moje ulubione miejsce. Wiązało się to z upokorzeniami jakie było mi znosić. Dopiero po jakimś czasie dostrzegłam jakie błędy popełniałam. Nie powinnam była dawać sobą pomiatać. Żadna praca nie hańbi? To dlaczego tyle osób mną gardziło?
Usiadłam z córką na trybunach. Byłam w sektorze, w którym siedziały rodziny zawodników. Nie podobało mi się to za bardzo. Nie czułam, że mogę tam siedzieć, ale z drugiej strony nie byłam w stanie odmówić Ferensowi. Zaczęłam swoje podchody. Wyciągnęłam z torebki lizaka i dałam dziecku. To było bardzo nie fair, ale ciekawość zwyciężyła.
- Zuzia, a gdzie dzisiaj byłaś z Wojtkiem?- spytałam.
- Prziklo mi mamo, Wojtek mnie pielwsi psiekupił- oznajmiła.
- A to spryciarz- stwierdziłam z sarkazmem pod nosem. Był szybszy.
Z czasem na trybunach pojawiało się coraz więcej osób. Najwięcej było jednak w naszym sektorze. Drugie połówki bielskich siatkarzy siadły mniej więcej obok siebie. Ja byłam nieco z boku. Nie czułam się ich częścią. Co innego moja córka, która goniła z innymi dziećmi po całym obiekcie. Szczęśliwie dla nas, Bbts wygrał ostatni mecz przed świętami. Poczekałyśmy na Wojtka, który zbierał się zawsze gorzej niż kobieta przed randką. Oczywiście był w wyśmienitym humorze po zwycięstwie. Nie było czasu ani pomysłu na nawet małe świętowanie. Musieliśmy wrócić w miarę szybko do domu, by wcześniej położyć się spać, gdyż następnego dnia mieliśmy wyjechać do Radomia. Starałam się o tym nie myśleć. Zrobiłam co mogłam, by było dobrze. Spytałam Wojtka kto będzie i kupiłam drobne upominki, nie zapominając o samym Wojtku, dla którego miałam jego wymarzony zegarek.
- Boję się co będzie jutro- przyznałam, gdy już leżeliśmy w sypialni. Ferens cicho westchnął i pocałował mnie w skroń.
- Przecież będę tam z wami i nie pozwolę, żeby cokolwiek złego się przydarzyło- zapewnił. Mimo jego obietnic nie byłam przekonana, że wszystko pójdzie jak po maśle. Przecież na wiele rzeczy on nie miał wpływu. My wiemy jak między nami jest, ale z boku to nie musi wyglądać tak kolorowo. Mogłam zostać oskarżona, że jestem z nim dla pieniędzy. Skąd miałam wiedzieć co pomyśli sobie jego rodzina? Na pewno go kochali i mieli pełne prawo się o niego martwić.
   Rankiem Ferens zapomniał o swoich postanowieniach wczesnego wyjazdu, gdyż zbierał się do tego auta i zbierał się i nie mógł się zebrać. W końcu udało nam się wyruszyć. Ja pełna obaw, a Zuzia ciekawości, natomiast przyjmujący przepełniony radością. W sezonie ciężko o kontakt z bliskimi jeśli są daleko od domu. Po wielu godzinach jazdy i stania w kilkukilometrowych korkach dotarliśmy do upragnionego miasta. W żołądku przewracało mi się z nerwów, ale próbowałam zachować kamienną twarz. Nie chciałam psuć nastroju świątecznego mojego chłopaka. Tak rzadko spędzał czas ze swoją rodziną więc chciałam, by się tym cieszył z takiej możliwości jak najdłużej.
- No i jesteśmy!- oznajmił z uśmiechem, zajeżdżając pod jeden z radomskich domów. Przełknęłam głośno ślinę i wzięłam głęboki oddech. Wysiedliśmy z auta i w trójkę skierowaliśmy się do środka. Z ociąganiem przekroczyłam próg. Rozglądałam się po korytarzu niepewnie.
- Jest tu ktoś?- zawołał Wojtek. Po chwili przy nas zjawiła się nie jedna osoba, a konkretnie kilka. Sparaliżowało mnie. Nieznajomi rzucili się na siatkarza i zaczęli go ściskać.
- Poznajcie to Michalina- zwrócił się do nich z dumą, a oni popatrzyli na mnie z ciekawością- i Zuzia- dodał. Dopiero wtedy dostrzegli moją mała kruszynkę, która stała zdezorientowana. Uśmiech znikł z ich twarzy i popatrzyli się niepewnie po sobie. Przywitałam się grzecznie i dopiero to ich nieco otrząsnęło. Poznałam Wojtka rodziców, jego brata Marcina z żoną Dominiką i ich synkiem Kacprem.
- No, cześć mała księżniczko- kucnął przy Zuzi i próbował nawiązać z nią kontakt. Jednak dziewczynka spojrzała na niego przerażona i schowała się za Wojtkiem.
- Marcin straszysz mi dziecko- żartobliwe skarcił brata przyjmujący. Napięcie było wyczuwalne w powietrzu. Chciałam stamtąd zniknąć. Zapowiadał się długi i ciężki wieczór...

-----------------------------------------------
Na razie jest okej, ale już wiem jak to skomplikować. Będzie się działoxd 
Przepraszam, że ostatnio nie poinformowałam wszystkich, ale miałam problemy z internetem a mój telefon nie chciał wyświetlać gadugadu ani stron blogspota.

czwartek, 8 października 2015

Rozdział 20

   Nigdy nie śmiałam marzyć, że będę mieć rodzinę. A nawet coś na kształt rodziny. Przyszłość zawsze malowała się dla mnie w czarne barwy. Nie sądziłam, że za rogiem czeka na mnie szczęście. A jednak... Siedziałam z uśmiechem, patrząc na Wojtka i Zuzię, jedzących śniadanie.  Nie brakowało mi w tamtym momencie niczego.  Naszą sielankę zakłócił sygnał telefonu.
- Zuzia, Kamil dzwoni. Chcesz odebrać?
- Taaak!- ucieszyła się, zeskakując z krzesła.- Cześć Kamil- odebrała i poszła do pokoju na kanapę. Wiedziałam, że to trochę potrwa. Chciałam posprzątać ze stołu, ale Ferens pociągnął mnie za rękę w skutek czego wylądowałam na jego kolanach. Zaśmiałam się i zarzuciłam mu ręce na szyję. Już po chwili byłam całowana z namiętnością i pasją. Po raz kolejny czas przestał istnieć, a w duszy było jedno życzenie" żeby to się nie skończyło".
- O fuuuj- usłyszałam swoje dziecko. Oderwaliśmy się od siebie i zobaczyłam jak 3-latka odwraca się na pięcie i wyszła z kuchni. - Nie dam ci mamy bo lobi fuj rzieczi ź Wojtkiem- powiedziała, będąc w korytarzu. Zachichotałam cicho i złożyłam na ustach siatkarza ostatni pocałunek, wyswobadzając się z jego uścisku.- Pa, Kamil. Ja  cie teź- pożegnała się mała blondyneczka.
- I co u Kamila?- spytałam, biorąc łyk kawy.
- Powiedział, zieby Wojtek się blał do loboty bo ktoś mu cie śprziątnie ź przed nosia- przekazała a ja zachłysnęłam się kawą.- Mamusiu ciemu ktoś chcie cie sprziątać?- spytała, a ja zacisnęłam usta w cienką linię. Miałam ochotę zabić przyjaciela.
- Nie słuchaj co Kamil mówi- nakazałam zawstydzona. Czułam jak na twarz wkrada mi się zdradziecki rumieniec.
- Wojtek, bo ja nie lozumiem- poskarżyła się. Siatkarz otworzył usta, by odpowiedzieć swojej ulubienicy, ale nie umiał znaleźć odpowiedniego wytłumaczenia.
- Zuzia czas do przedszkola- zarządziłam, przerywając ciszę.
- Ale nie ziabiolą mnie?- spytała patrząc na mnie ze smutkiem. Natychmiast ją przytuliłam.
- Nikt cię nie zabierze- przyrzekłam.
- Przyjedziemy po ciebie z mamą i porobimy co tylko będziesz chciała, zgoda?
- Ulepimy bałwana?- rozchmurzyła się. No tak, grudzień był w pełni. Czas świąt zbliżał się wielkimi krokami.
- Jasne- zaśmiał się.
- No to moziemy iść- ożywiła  się i poszła po kurteczkę.
- Cóż, szefowa zarządziła, że jedziemy to jedziemy- zaczął również się zbierać. Po kilku minutach oboje stali gotowi do wyjścia.
- Bądź grzeczna- pocałowałam córkę w główkę.- Miłego dnia- uśmiechnęłam się do niej i podniosłam.- Tobie też- Ferens otrzymał również buziaka. Gdy tylko wyszli chwyciłam za telefon i zadzwoniłam do przyjaciela.
- No! Przestałaś robić fuj rzeczy z Wojtkiem?- Kamil nie mógł się powstrzymać przed nabijaniem się ze mnie.
- Odpuść sobie! Zemszczę się- zagroziłam, a on się zaśmiał.
- Dobra, Mała co słychać?- spytał.
Wzięłam głęboki oddech i opowiedziałam wydarzenia ostatniego tygodnia. Nie obyło się bez oburzenia. Nie przyszło mi do głowy, żeby powiadomić przyjaciół o kłopotach. -Niech twój adwokat się dowie, kiedy ta rozprawa i przylecę.
- Naprawdę?
- No jasne! Nie pozwolę, by Zuzia była z tym palantem- warknął.
- Dziękuję. Na ciebie zawsze można liczyć...
- A więc twój siatkarzyk wziął się do roboty- zaczął lżejszy temat.
- Można tak powiedzieć.
- Ale brzmisz okropnie. Coś między wami nie tak?
- Nie, ale niezręcznie się czuje z tym jak bardzo pomaga. To się dzieje tak szybko... Praktycznie się nie znamy.
- Ale czego się boisz?
- A jak nam nie wyjdzie?- wypaliłam w końcu. Mój głos przybrał płaczliwy ton.
- Ale czemu zakładasz najgorsze?
- Bo nie jestem sama, Kamil. Nie mam w życiu lekko. A jeśli on tego nie wytrzyma? Co wtedy bedzie z Zuzią? Gdybyś tylko ją widział... Tak bardzo się przyzwyczaiła... Ostatnio powodziała coś na kształt, że chciałaby, żeby Wojtek był jej tatą.
- Może tak bedzie. Czasem trzeba płynąć z prądem. Z resztą czy nie on nie zachowuje się jak jej ojciec? To  nie tak, że mu zależy na tobie. Jemu zależy na was. Nie bedzie chciał stracić ani ciebie ani małej.
- Może masz rację.
- Myśl pozytywnie.
   Porozmawiałam jeszcze chwilę z byłym ochroniarzem i zabrałam się za porządki i przygotowanie obiadu. Napisałam kolejny felieton, który miałam przedstawić na rozmowie kwalifikacyjnej. Miałam nadzieję, że się nic nie zmieni i dostanę tę pracę.
   Gdy do domu wróciła moja ukochana dwójka, ciepły posiłek czekał już na stole. Dziewczynka szybko pochłonęła swoją porcję, by wyjść z nami na dwór. Nie znosiłam tej pory roku. Po pierwsze ze względu na chłód, a po drugie święta to czas rodziny. Zawsze kojarzyłam je ze spotkaniami wszystkich jej członków. Od kilku lat byłam tylko ja i Zuzia. Ona nie znała innego sposobu spędzania gwiazdki, a ja pamiętałam jak wspaniale mogłoby być. Jednak w tej chwili nie miało to wielkiego znaczenia. Nie mogłam się smucić, patrząc na mój mały świat, który próbował ulepić bałwana, po czym biegał po całym placu zabaw. Mimowolnie kąciki ust unosiły się do góry, gdy patrzyłam na te dwie uradowane twarze.
- Wracamy do domu- zarządziłam, widząc, że są cali mokrzy od śniegu.
- Ale mamusiu...
- Zuzia będziesz chora- powiedziałam, a Ferens po chwili kichnął.- I Wojtek też.
- Nie ma opcji. Mam końskie zdrowie- oznajmił pewnie.
Następnego dnia gotowałam rosół przyjmującemu, na jego przeziębienie.
- Proszę panie końskie zdrowie- postawiłam przed nim talerz zupy, próbując powstrzymać śmiech.
- Dziękuję- powiedział zachrypniętym głosem. - A ty gdzie idziesz?
- Na rozmowę kwalifikacyjną- oznajmiłam zakładając kurtkę.
- To już dziś? Zawiozę cię.
- Nie ma mowy!- zaprotestowałam.- Zdążę autobusem, a ty nie próbuj wychodzić z łóżka. Zuzia bedzie cię pilnować, prawda?
- Tak, nić się nie bój Wojtek- powiedziała i usiadła obok niego
Pocałowałam jedno i drugie w czubek głowy i wyszłam z mieszkania. Mimo mych obaw, spotkanie było czystą formalnością. Podpisałam umowę i miałam kolejny felieton do napisania. Z uśmiechem wracałam do domu. O wiele raźniej się tam wracało, gdy miało się do kogo.

- Wiesz, tak sobie myślałem o świętach...- zaczął pewnego wieczoru temat Wojtek, gdy już leżeliśmy w sypialni.-  Miałabyś chęć pojechać ze mną do Radomia?- spytał. Bałam się tego. Nie chciałam się do niego wpychać.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł- przyznałam.
- Dlaczego?
- Co sobie o mnie pomyślą?- wypaliłam.- Nie chcę,  żeby myśleli, że mam złe intencje.
- Daj spokój. Polubią was- starał się mnie przekonać.- Przemyśl to- poprosił łagodnie. Decyzja już zapadła. Nie mogłam odmówić. Nie ważne były moje poglądy. Chciałam sprawić mu przyjemność i pojechać.

--------------
Przepraszam za to na górze ale nie mam internetu i wszystko pisane na telefonie ;(
Za słodko xd muszę za niedługo coś popsuć xd
# Aktualizacja: Nie dam dziś rady poinformować informowanych o rozdziale. Pisze bo może któryś z nich zajrzał tutaj mimo że nie dostał powiadomienia. Telefon nie chce wejść ani na gadu gadu ani na strony :(