sobota, 28 listopada 2015

Rozdział 27

  Po godzinie spacerowania postanowiłam wrócić do domu i zakończyć tym samym jego oczekiwanie. Gdy tylko przekroczyłam próg mieszkania jego sylwetka wyrosła przede mną jak spod ziemi.
- Miśka, to naprawdę nie tak!-zaczął się żarliwie tłumaczyć.- To ona mnie pocałowała, odepchnąłem ją!
- Wiem- powiedziałam, krzyżując ręce, przyjmując wyzywającą pozę .
- Wiesz? Czyli jest ok?
- Okej?!- pisnęłam.- Nic nie jest kurwa okej! Mówiłam ci, że tak się skończą te wspólne kawki, pogadanki i żarciki?! Mówiłam?! Mówiłam! Ale nie! Wojciech Ferens musi zgrywać dla każdego miłosiernego samarytanina! Przez to się tak kłócimy!
- Nie wiedziałem, że się do tak skończy! Nie jesteś bez winy!
- Ja?!
- Byłem przy tobie, gdy nikogo nie było! Broniłem cię! A zarzucałaś mi, że szkodzę wam! No coś tu jest chyba nie halo, nie?!- ta bójka. Zabolały go moje słowa. Wiedziałam o tym, ale  nie sądziłam, że aż tak.
- Żałuję tych słów, okej?! Byłam zła i zdesperowana! Chciałam móc je cofnąć, żeby nie przestało ci na nas zależeć, ale nie da się, jasne?!
- Przestało na was zależeć?! O czym ty mówisz?!
- O tym, że nie czuję już żebyś mnie kochał...- powiedziałam w końcu to co ciążyło mi na sercu. Był zaskoczony. Podszedł do mnie i chwycił delikatnie moją twarz w swoje dłonie.
- Co ty bredzisz? Nie ważne jakbyś się ze mną kłóciła, nigdy nie przestanę was kochać- powiedział.- Bez was wszystko inne jest nic nie warte- przyciągnęłam go bliżej siebie.
- Nie przeżyłabym ani jednego dnia bez ciebie-  przyznałam łamiącym się głosem. On był dla mnie już jak narkotyk. Po chwili jego wargi zmiażdżyły moje usta. Wpadliśmy na ścianę i jęknęłam z bólu. Wymamrotał szybkie przeprosiny. Oplotłam go nogami w pasie, chcąc być jak najbliżej. Bez trudu zaniósł mnie do sypialni, nie przerywając pocałunków. Napierał na mnie z całą gwałtownością i bezwzględnością, wpychając mnie w materac. Nie pozostawałam mu dłużna, odwzajemniając się tym samym i namiętnie chłonąc jego wargi. Jego umięśniony tors czułam nawet przez koszulkę i walczyłam sama ze sobą, by jej nie rozedrzeć.  Serce galopowało w nienaturalnie szybkim rytmie, a oddech stał się płytszy. Ostatnie tygodnie były dla nas ciężkie. Tłumiłam w sobie pożądanie, żądzę oraz pragnienie, które przez cały ten czas kumulowały się, by nieoczekiwanie wyjść na zewnątrz z niewyobrażalną mocą. Ferens przejechał ręką po całej długości mojego boku, potęgując napięcie. Przez ciało przebiegły dreszcze rozkoszy, powodując, że wygięło się ono w łuk. Bawił się ze mną i sprawiało mu to przyjemność.
- Wojtek... Ja... Cię...Błagam- powiedziałam zachrypniętym głosem z urywanym oddechem. Zaśmiał się lekko i delikatnie przygryzł moją dolną wargę. Potem nie było już miejsca na słowa. Nie liczyło się nic poza jego ustami na moich ustach, jego ciałem przy moim ciele. Nic poza przeżywaniem rozkoszy i próbą nasycenia się sobą.

   Uniosłam powieki i przed oczyma zobaczyłam uśmiechniętą twarz Wojtka. Odwzajemniłam ten miły gest, wspominając uprzednią noc. Siatkarz bawił się kosmykiem moich włosów, przyglądając mi się badawczo.
- Dzień dobry- przywitał się, całując mnie w usta bardzo delikatnie, zupełnie inaczej niż kilka godzin wcześniej.
- Taki dzień musi być dobry- przyznałam.- Głodny?
- Zależy co masz na myśli- popatrzył na mnie uwodzicielsko. Przyciągnął mnie do siebie, całując lekko w szyję.
- Nie, Wojtek! Mam łaskotki!- zaczęłam się wyrywać i śmiać jednocześnie.
- Nie uciekniesz mi!- oświadczył radośnie.
- Przestań! Proszę!
- Ale to będzie kosztować- oświadczył, zaprzestając swoich czynności. Popatrzyłam na niego pytająco, ale nic nie powiedział tylko wpił się w moje usta.
Jeszcze przez długi czas nie wyszliśmy z łóżka. Jednak gdy głód porządnie dał o sobie znać, musieliśmy zrobić wycieczkę do kuchni. Mając na sobie tylko dół od bielizny oraz koszulkę przyjmującego, byłam przez niego pożerana wzrokiem.
- Kocham Zuzię, ale cieszę się, że tą jedną noc spędziła poza domem- przyznał siatkarz, gdy jedliśmy śniadanie.- O której trzeba po nią pojechać?
- Nie trzeba. Mama Milenki ma być w pobliżu i ją podrzucić. Ale to dopiero w południe.
- Czyli jeszcze mamy trochę czasu tylko dla siebie.
- Wiesz, że musimy porozmawiać?
- Wiem- spoważniał w jednej sekundzie.- Nie wiem jak mogłaś pomyśleć, że my nie zależy- pokręcił głową.
- Wracałeś późno, cały czas tylko do tej Kingi- zaczęłam wyliczać.- Już wolałam jak się po mnie wydzierałeś niż jak traktowałeś mnie jak powietrze...
- Po prostu czułem się jak w klatce, Kinga to była tylko taka kumpela, żeby wyskoczyć na kawę, na piwo.
- Z nami było ci jak w klatce?- poczułam ukłucie w sercu.- Źle ci z nami?
- Nie! To nie tak, że mi źle, tylko po prostu...-szukał odpowiedniego słowa.- Zawsze byłem sam. Nawet jak byłem z Natalią to miałam dużo przestrzeni tylko dla siebie, żadnych zobowiązań, zero odpowiedzialności. Nie wiem jak to wytłumaczyć. Była takim odpowiednikiem starych czasów.
- Przy niej czujesz się wolny, a ze mną uwiązany- już prawie płakałam.
- Nie, oczywiście, że nie!- zaprzeczył szybko.- Zawsze bierzesz wszystko do siebie. Jest mi z tobą wspaniale, ale jesteś przewrażliwiona.
- Boję się okej?
- Że nam nie wyjdzie i oprócz nas ucierpi Zuzia/- spytał.
- Skąd wiesz?
- Boję się o to samo- wyznał cicho.
- Obiecuję się bardziej starać.
- Ja też.
- Koniec z Kingą?
- Koniec- obiecał. Po chwili uśmiechnął się tajemniczo.- Ale jak znowu mamy się tak godzić, chętnie się z tobą pokłócę- zaśmiałam się i uderzyłam go lekko w ramię.
- Nigdy więcej takich kłótni- poprosiłam, gładząc ręką delikatnie jego policzek.
- Ja się ubieram i lecę do piekarni. Została mi jeszcze jednak kobietka w tym domu do udobruchania.- Jak powiedział tak też zrobił.

  Zuzia została przyprowadzona do domu zgodnie z planem. W dalszym ciągu była obrażona na przyjmującego. A ten nie wracał i nie wracał. Koniec końców pojawił się w mieszkaniu.
- Gdzie ty tyle byłeś?
- Całe Bielsko objeździłem za tym ciastem truskawkowym- pożalił się.- Zuzia?- zawołał i poszedł do niej do pokoju. Ja jak to ja, byłam zbyt ciekawska i nasłuchiwałam co się dzieje.
- Gniewam się- oznajmiła pewnie.
- A wybaczysz mi za twoje ulubione ciasto?- spytał. Cisza oznaczała, że dziewczynka już się łamała.
- Tluskawkowe?
- Mhm- potwierdził.
- To wybacziam!- oświadczyła radośnie. Pokręciłam głową i wróciłam do felietonu. On to miał dar przekonywania.

------------------------
Dzisiaj krócej, ale namiętnie ;) Cieszcie się póki możecie bo szykuję kolejne kłopoty ;P Już niebawem :D
Do soboty <3

sobota, 21 listopada 2015

Rozdział 26

   Czasem słowa nie są w stanie wyrazić uczuć. Nie byłoby sposobu, który by wyraził jak źle się czułam. Gasłam z dnia na dzień, tak samo jak nasz związek. Usiłowałam coś zmienić, ale było zdecydowanie za późno. Nie widziałam żadnego sposobu, który pozwoliłoby mi pokonać przepaść między nami. Zapadałam się w sobie. Świadomość, że miałam kogoś to znał mnie na wylot, kogoś z kim mogłam porozmawiać o wszystkim była budująca. Sama myśl, że  w pewny sensie ktoś należał do mnie, a ja do niego dodawała mi skrzydeł. Gdy traciłam go z dnia na dzień to zupełnie tak jakby powoli uchodziło ze mnie życie. Nie zanosiło się na żadną poprawę. W dodatku było coraz gorzej...
- Gdzie byłeś?-spytałam, kiedy w końcu Wojtek wrócił do domu. Starałam się, aby to mojego głosu był jak najbardziej lekki i naturalny.
- Na piwie, co też nie mogłem?- warknął. Odłożyłam z trzaskiem szklankę i popatrzyłam na niego złowrogo. Wiedziałam, że zbiera mi się na płacz. Nie chciałam go brać na litość. Wstałam gwałtownie i poszłam do sypialni, zamykając za sobą drzwi. Położyłam się na łóżku, pociągając cichutko nosem. Po chwili usłyszałam jak za mną wchodzi do pokoju. Poczułam uginający się materac pod ciężarem ludzkiego ciała. Następnie jak Ferens kładzie się obok mnie i wtula głowę w moją szyję.
- Przepraszam... Nie chcę żeby tak było między nami...- powiedział skruszony. Odwróciłam się w jego stronę.
- Myślisz, że ją chcę?- spytałam lekko zachrypniętym głosem, tym razem nie przywiązując wagi do jego tonu
- Jasne, że nie!- zaprzeczył. Nie wytrzymałam, wtuliłam się w niego i pozwoliłam łzom płynąć, ponieważ pomimo ich obecności czułam się wspaniale. Tak dawno nie byliśmy ze sobą tak blisko. Chciałam się tym cieszyć jak długo tylko miałam taka możliwość, gdyż byłam pewna, że to nie koniec naszego słabszego okresu. I nie myliłam się...
Gaśliśmy z każdą sekundą. To było przerażające jakie życie jest kruche, a chwile ulotne. Nie docenia się często wspaniałych rzeczy, omyłkowo biorąc je za pewnik. Gdy ich zabraknie zaczyna walić się wszystko tak gwałtownie jak domek z kart.
Pozwoliłam "kochanej" pani masażystce zakorzenić się w naszym życiu. Nie mogłam znieść jej osoby, gdy tylko wyczuwałam jej obecność. To było chore, ale nie mogłam się pogodzić z tym, że tak świetnie dogaduje się z Wojtkiem, że spędza z nim czas każdego dnia.
- Mamusiu, gdzie Wojtek?- spytała Zuzia, która już się nie mogła doczekać na swojego ulubieńca.
- Zaraz powinien wrócić- uśmiechnęłam się do niej troszkę smutno.
- Ziawszie mi tak mówiś- poskarżyła się.
- Kotuś no co ja mogę?
- Powiedź mu cioś!- zażądała.  Gdyby to było takie proste... Dziecko musiało jeszcze długo czekać na siatkarza, a ja nie mogłam w żaden sposób przyspieszyć jego powrotu. Czułam, że specjalnie unika domu, przez co czułam się w nim jak intruz.
- Już jestem!- usłyszałam głos dobiegający z korytarza. Dziewczynka w ekspresowym tempie pobiegła do źródła hałasu.
- Wojtek! W końciu jeśteś- przytuliła się do niego. Wszedł do salonu z blondyneczką na rękach. Starałam się nawet lekko uśmiechnąć.- Gdzie byłeś?
- Z koleżanką na kawie- powiedział, a mi zmroziło krew w żyłach. Odłożyłam laptop, na którym pisałam następny felieton i wyszłam z pokoju. Nie chciałam się kłócić przy Zuzi, a na to się zanosiło.
- Czekaj, zaraz wrócę- usłyszałam jak zwrócił się do małej. Po chwili i on pojawił się w kuchni.
- Wszystko okej?- spytał.
- Jasne. Dlaczego miałoby nie być? Bo my tu czekaliśmy, a ty siedziałeś sobie na kawie z jakąś paniusią?- rzuciłam z wrogim sarkazmem.- W życiu!- prychnęłam.
- To tylko koleżanka...
- No przecież- pociągnęłam nosem.
- Miśka, gadaliśmy o tym.
- Zobaczysz, że się źle to skończy. Czuje się jakby była cały czas z nami. To robi się męczące.
- Przesadzasz- machnął na mnie ręką.
- Smacznego- postawiłam mu na stole talerz z posiłkiem.
- A wy?

- Po dwóch godzinach czekania postanowiłyśmy nie umrzeć z głodu- uśmiechnęłam się sarkastycznie i chciałam wyjść, ale złapał mnie za nadgarstek.
- Weź nie rób scen- poprosił. Wzięłam kilka uspokajających oddechów i postanowiłam choć w jakiejś niewielkiej części naprawić ten dzień.
- Możemy dzisiaj pooglądać coś z Zuzią? Zrobić cokolwiek razem?- spytałam z pewną obawą. Pokiwał głową na znak zgody i przyciągnął mnie do siebie. Na początku chciałam się wyrwać, ale nie umiałam się mu długo opierać. Przytulił mnie i pocałował w czubek głowy. Nie wierzyłam, że tak łatwo mu odpuściłam.
Zuzia z radością przyjęła informację, że wieczór spędzamy cała trójką. Przez moment poczułam się tak jakby nie wydarzyło się nic złego, jakby nasze życie było usłane różami. Było dużo śmiechu, dużo żartów, ale to nie mogło skończyć się dobrze, gdy telefon przyjmującego dał o sobie znać.
- Halo? No co się stało?- spytał. Patrzyłam na niego wyczekująco.- Gdzie jesteś?- spytał.- Zaraz będę- obiecał i rozłączył się.
- Kto to?
- Kinga złapała gumę. Jadę jej pomóc.
- Ty?
- Nie ma nikogo- wyjaśnił.
- A pomoc drogowa?
- Słońce to nie jest tani interes.
- Wojtek nie jedź!- zażądała Zuzia.
- Niedługo wrócę. Najpóźniej za godzinę- obiecał.
- No dobrze- powiedziała smutno.
Siatkarz zrobił oczywiście po swojemu. Ja skończyłam z dzieckiem oglądać bajkę. Dziewczynka uparcie postanowiła czekać na Ferensa, ale powrót nie zajął mu jednej, a kilka godzin. W końcu 3-latka poszła spać śmiertelnie obrażona na zawodnika Bbts-u. Ja również się poddałam i poszłam położyć się spać. W nocy usłyszałam jak przekręca się zamek w drzwiach. Wojtek starał się zachowywać najciszej jak mógł. Wziął szybki prysznic, a potem delikatnie wślizgnął się pod kołdrę. Próbował mnie objąć, ale odepchnęłam jego rękę. Byłam na niego wściekła i miałam zamiar dać temu wyraz. Westchnął tylko głośno. Wiedział, że zawalił. Jednak nie zdawał sobie sprawy jak bardzo.
Konsekwencje zobaczył dopiero rano, kiedy Zuzia weszła do kuchni i przytuliła się do mnie, a jego kompletnie zignorowała. Posłałam mu znaczące spojrzenia. Podrapał się po głowie, próbując jakoś rozgryźć sprawę.
- Zuzia, idziemy dzisiaj na ciastko?- spróbował do niej zagadnąć.
- Prziklo mi. Nie mam ciasiu- powiedziała obrażona i wybiegła z kuchni. Było mu głupio i szukał wzrokiem mojego wsparcia.
- Nie patrz na mnie, wczoraj czekałyśmy na ciebie.
- Kinga zaprosiła mnie na herbatę w zamian za pomoc i tak jakoś mi się zasiedziało.
- Człowieku nie chce o niej słuchać!- warknęłam i również wyszłam z pomieszczenia, zostawiając go samego.
   Ta cała sytuacja nie mogła skończyć się dobrze. Gdy odwiozłam Zuzię do koleżanki na noc, udałam się na halę zobaczyłam jak Wojtek rozmawia z Kingą. Był przy niej niezwykle swobodny. Ręce trzymał w kieszeniach i pozwalał, by się do niego wdzięczyła. Pokręciłam głową. Musiał to widzieć.  Czy mógłby być tak ślepy? A może był aż tak próżny i potrzebował takiego uwielbienia? Czułam jak wściekłość się we mnie kumuluje i szuka drogi ucieczki.
Jednak masażystka wykorzystała sytuację. Po prostu chwyciła go za koszulkę i przyciągnęła do siebie, wpijając się w jego usta. Oczy przysłonił mi czysty szał. Wściekłość zamieniła się w furię, która najchętniej skręciłaby kark mojej konkurentce, połamała jej wszystkie kończyny, zrobiłaby wszystko byleby zadać jej ból. Z jakiegoś powodu nie byłam się w stanie poruszyć. Nawet łzy nie chciały płynąć. Bolało, okropnie bolało. Po sekundzie bądź dwóch oderwał ją od siebie. Widziałam jego gniew. Zaczął coś jej zawzięcie tłumaczyć. Byłam za daleko, żeby usłyszeć jego słowa. Z resztą to nie miało znaczenia.
Ostrzegałam go, że to się tak skończy. Przewidziałam to, ale on upierał się przy swoim. Spojrzał gdzieś poza postać Kingi i dostrzegł mnie. Pokręciłam tylko głową i odwróciłam się na pięcie. Nie chciałam z nim rozmawiać.
- Michalina! Poczekaj!
To nie było to samo co z Natalią. Zaczął iść za mną, a raczej biec. Nie zamierzałam nawet zwolnić. Jedyne na co miałam ochotę to przywalić mu w twarz. Na nieszczęście dla niego pojawił się autobus, do którego wsiadłam. On nie zdążył.... I dobrze.  Potrzebowałam pobyć sam na sam z własną osobą. Wysiadłam na którymś przystanku i szłam przed siebie. Wyłączyłam telefon, mając dość jego wydzwaniania. Czy ja zawsze miałam być tą drugą? Może szczęście i bycie razem nie było nam po prostu pisane?

------------------------------------------------
U mnie nie może być łatwo :P
Do soboty <3

sobota, 14 listopada 2015

Rozdzał 25

   Dni mijały a sytuacja pozostawała cały czas napięta. Nie padły z naszych ust przeprosiny, nie było żadnej wyjaśniającej rozmowy. Była tylko cisza, ignorancja i chłód. Niby wszystko było w porządku ale to nie było to samo co wcześniej. Chodziliśmy koło siebie na paluszkach, nie chcąc dolewać oliwy do ognia, ale to nie wystarczało. Niejednokrotnie skakaliśmy sobie do gardeł. Wciąż padały te same argumenty, te same zarzuty, które raz wypowiedziane powinny przestać istnieć. Przerażało mnie to. Po każdej takiej kłótni obiecywałam sobie, że zrobię coś, żeby się poprawiło, a potem to ja byłam tą, która wywołuje burdę. Dlatego nie widziałam jak na razie nadziei na to, byśmy wrócili do stanu poprzedniego, w którym jedno nie podnosiło głosu na drugiego.
Jak to mówi Kamil, w każdym związku są kryzysy. Niby się z tym liczyłam, ale jednak wierzyłam, że nas to ominie, że nasza miłość jest inna. Czułam się tym wszystkich przytłoczona. Dzień zaczynał mieć stały niemiły rytm. Rano praca nad felietonem, w południe kłótnia z Wojtkiem, a po południu i wieczorem udawanie przed Zuzią, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.
Właśnie... Zuzia. To nas zespalało najbardziej. Gdy patrzyłam jak Wojtek się z nią bawi, jaki jest dla niej troskliwy, czuły wiedziałam, że jakaś część jego pozostaje niezmienna. Kochałam patrzeć na ich dwójkę. Cieszyłam się, że z powodu naszych kłótni chociaż dziecko nie cierpi. Naszych okrutnych kłótni...
- O co ci zaś kurwa chodzi?!
- Pytasz jakbyś nie wiedział!
- Bo pojęcia nie mam o co po raz kolejny masz ból dupy! Przestań się zachowywać jak histeryczka! Ostatnio nie idzie z tobą żyć!
- Że niby ze mną się trudno żyje?!
- Tak! Ostatnimi czasy cholernie trudno!
- Skoro beze mnie byłoby łatwiej to droga wolna! Ja cię siłą przy sobie nie będę trzymać!
- Ja pierdole, Miśka! Przestań mi dawać ultimatum! Jestem z wami, tak?! I chcę być z wami! Więc przestań rzucać takimi tekstami, bo ja kurwa oszaleję!- dokończył i wyszedł z mieszkania, trzaskając drzwiami. Momentalnie łzy pociekły mi po policzkach. Położyłam się na łóżku i pozwoliłam sobie na chwilę słabości. Żałowałam wszystkiego dopiero po tym jak wyszedł. Gdy był obok było źle, ale o wiele gorzej było jak był gdzieś indziej.
   Nadszedł kolejny mecz. Między mną a siatkarzem w dalszym ciągu wisiało napięcie. Tak bardzo chciałam to zmienić, ale nie potrafiłam. Bałam się nawet spróbować porozmawiać o naszej sytuacji. Owszem przestaliśmy się kłócić. W miejsce awantur weszła obojętność. Już o wiele bardziej wolałam, gdy Ferens wrzeszczał niż mnie ignorował.
Po wygranym meczu Zuzia tradycyjnie bawiła się na boisku. Przyjmujący udzielał jakiegoś wywiadu, a ja siedziałam na trybunach przypatrując się raz jednemu raz drugiemu. Po przeprowadzonym wywiadzie Wojtek dość długo rozmawiał z nowym nabytkiem klubu- seksowną, atrakcyjną masażystką. Znienawidziłam ją o pierwszej chwili, gdy tylko ją zobaczyłam. Nie mogłam znieść myśli, że tak dobrze się dogadują. Nie pozwoliłam myślą zamienić się w słowa. Ufałam mu. Co nie oznaczało, że nie byłam zazdrosna. Byłam. Piekielnie zazdrosna.
Nie dziwiłam się, że z nią rozmawia. Po pierwsze nawiązywanie kontaktu z nowymi ludźmi to dla niego bułka z masłem. Po drugie... Ze mną wciąż się kłócił, a z nią cały czas śmiał. Kto przegrywał w tej konfiguracji? Ktoś kto siedział samotnie na jednym z wielu krzesełek w wielkiej hali...

   Miesiąc później miała odbyć się druga rozprawa. Przyjechał Kamil, który miał być przesłuchiwany.  Czekałam na niego w kawiarni i kiedy przyszedł rzuciłam mu się na szyję. Pierwszy raz od wielu dni szczerze się zaśmiałam.
- O, rany! Nie mogę uwierzyć, że jesteś tutaj- wyznałam szczerze.
- Też się stęskniłem- powiedział. Czułam, że się uśmiecha. Usiedliśmy przy naszym stoliku i złożyliśmy zamówienie. Wypytywałam jak im się mieszka w Norwegii bo jednak rozmowa przez telefon, czy skype to nie to samo. Cieszyłam się,że im się tak dobrze wiedzie. Przeprowadzili się do własnego mieszkania i powoli zaczynali się urządzać. Wiedziałam, że nie wrócą. Wiedziałam to w momencie kiedy wylatywali. Ustawią sobie życie tam i nie będzie powodu, by cokolwiek zmieniać.
- A co u ciebie?-spytał, kończąc swoje opowieści.
- No dobrze- posmutniałam trochę, ale nie chciałam dać tego po sobie poznać.
- Ej, przecież widzę... Dalej się kłócicie?
- Okropnie- przyznałam, chowając twarz w dłonie.- Nie wiem już co mam robić- zbierało mi się na płacz.
- Chodź tutaj- przyciągnął mnie do siebie. Pozwoliłam łzom płynąć. Potrzebowałam się komuś wyżalić.
- Psuję się wszystko między nami- zaczęłam.- Nie tak, żebyśmy się mieli zaraz rozstać, ale jest ciężko... Boję się, że kiedyś go stracę. Nie chcę tego... Za mocno go kocham.
- On was też kocha. To przejściowe. Musicie tylko to przetrzymać, a potem będzie lepiej niż kiedykolwiek.
- Myślisz?- spytałam z nadzieją.
- No pewnie.
 
  Zuzia też musiała pojawić się w sądzie, żeby mogli z nią porozmawiać. Bałam się. Chociaż nie. Strach to za mało powiedziane. Byłam przerażona, że kiedyś mogła usłyszeć naszą kłótnie, że coś o niej wspomni i będzie to gwóźdź do trumny. Nie wiedziałam co miała w zapasie strona przeciwna. Mimo ostatnich wydarzeń Wojtek przed salą stał obok mnie i trzymał za rękę. Przepełniała mnie wdzięczność, że pomimo tego jak między nami jest potrafi być dla mnie oparciem.
- Spokojnie- przytulił mnie.
- Nie potrafię...
- Potrafisz. Cokolwiek się stanie poradzimy sobie z tym.
Następne godziny nie były łatwe. Kolejne męczące przesłuchania. Kolejne wysłuchiwania kłamstw. Kolejne tłumaczenia.
Kamil wiele pomógł. Łukasz nie miał żadnego świadka, który zeznawałby na jego korzyść. Stresowałam się tylko tym co powie Zuzia pani psycholog i sędziemu. Przecież każde dziecko było nieobliczalne.
- Z tego co mówiła dziewczynka wynika że oczywiście bardzo jest związana z matką, ale również z jej partnerem- zaczęła kobieta.- Pana Wasilewskiego bardzo się boi i nie ma między nimi żadnej więzi przynajmniej z jej strony.
- Jestem jej ojcem do jasnej cholery!- uniósł się Łukasz. Już nie był taki pewny siebie. Szansa wygranej przechylała się na moją stronę. I on dobrze o tym wiedział.
- Przykro mi. Jednak dziewczynka nie uważa pana za swojego ojca- zwróciła się do niego.
- Proszę to rozwinąć- poprosił mój prawnik.
- Dziecko bardziej związane jest z panem Ferensem i traktuje go można powiedzieć jak swojego tatę. To on jest dla niej wzorem. Lubi spędzać z nim czas, liczy się z jego zdaniem i czuje się bezpiecznie. W jej głowie obraz rodziny to ona razem z panią Michaliną i jej partnerem. Oni kojarzą jej się z domem.
- Nie pozwolę wam jej zabrać! Ona jest mi potrzebna!- Łukasz zaczął odsłaniać karty.- Bez niej zostanę z niczym! Niech jeden raz ten dzieciak się na coś przyda!- powiedział i w tym samym momencie uświadomił sobie, że wyznał za dużo. Wiedziałam, że był powód. Nic się nie zmienił. Popatrzyłam na Wojtka nie z triumfem, nie ze szczęściem, ale z bólem. Łukasz chciał wykorzystać moje dziecko. Nie wiem do czego i zapewne nigdy się nie dowiem. Jednak dostawałam szału na samą myśl, że narażał ją na niebezpieczeństwo z własnych pobudek. 
- O czym pan mówi?- spytał sędzia.
- O niczym- próbował wybrnąć z bagna, które sam narobił.
- Pouczam o składaniu zeznań zgodnie z prawdą.
- Nic już nie powiem- zacisnął usta w cienką linię.
-  Ma pan takie prawo.
Oczekiwanie na wyrok ciągnęło się w nieskończoność. Wasilewski zabijał mnie wzrokiem, kiedy byłam otoczona ramieniem siatkarza.
- Jestem ciekawy, co go do tego podkusiło- przyznał Kamil.
- Wolę nie wiedzieć.
Wyrok mógł być tylko jeden...
-...  i odbiera wszelkie prawa rodzicielskie Łukasza Wasilewskiego wobec Zuzanny Milewskiej...
Wielki kamień spadł mi z serca. Ulga. Niesamowita ulga. Zuzi już nic nie groziło. Była z nami i była bezpieczna. Z satysfakcją spojrzałam prosto w oczy Łukaszowi. Nie żałowałam tej walki. Wygrałam. Pierwszy raz w życiu musiał pogodzić się z porażką. Miał mnie za słabą. Mylił się.
Gdy tylko wyszliśmy z sali rozpraw rzuciłam się mecenasowi na szyję.
- Dziękuję. Strasznie panu dziękuję- przepełniała mnie wdzięczność.
- To moja praca- zaśmiał się.- Też się cieszę z wyroku sądu. W tej sprawie nie mógł zapaść inny. Powodzenia i do zobaczenia- pożegnał się i odszedł w swoją stronę. W jednej sekundzie zostałam porwana w ramiona Wojtka. Nie mogłam się powstrzymać i wpiłam się w jego usta.
- Mama!- zaprotestowała Zuzia i patrzyła na nas z niesmakiem. Zaśmialiśmy się wszyscy.
- Idziemy na czekoladę i ciastko?- zaproponował przyjmujący.
- Wojteeek- wyrwała się z objęć swojego chrzestnego i podeszła do Ferensa.- A mogę tolt tluskawkowy?- spytała.
- Wybierzesz co tylko będziesz chciała- obiecał i wziął ją na ręce.
- Tylko sobie nie myślcie, że to koniec- warknął Łukasz, przechodząc obok nas. Nie chciał opuścić. Nawet po tym wszystkim co zrobił.

-----------------------------------
Rozdział i może kończy się bardziej optymistycznie, ale namieszam :P Ja jeszcze nie skończyłam xd
Rozdział dla Wronki :) Twoje komentarze jak najbardziej się liczą <3 ;*

sobota, 7 listopada 2015

Rozdział 24

   Następnego dnia atmosfera w domu była wyraźnie napięta. W powietrzu wisiał ciężar ostatnich wydarzeń. Zuzia bardzo długo nie wychodziła z pokoju. Przyzwyczajona byłam, że wstaje stosunkowo wcześnie, a jej śmiech wypełnia każdy kąt. Jednak nie tym razem.
Ociągałam się z przygotowaniem śniadania, ale dziecko nie chciało się pojawić. Wojtek pił powoli kawę, a mnie przełykanie najmniejszego kęsa sprawiało trudność. Ferens nie prezentował się najlepiej. Nie chodziło nawet o rozwalony łuk brwiowy, ale o okropnie podkrążone oczy. Mogłam przysiąść, że słyszałam jego myśli. Ślepy by zauważył jego udręczoną minę.
- Pójdę po nią- powiedział w końcu. Wziął głęboki wdech i udał się do pokoju dziewczynki. Podreptałam za nim, trzymając jednak pewien dystans. Delikatnie uchylił drzwi, sprawdzając, czy śpi, ale ona po prostu leżała w łóżku, wpatrzona w ścianę.- Zuzia, czemu nie przyjdziesz do nas na śniadanie?- spytał, ale nie odpowiedziała.- Ej, co się dzieje?- przykucnął przy jej łóżku.- Chodzi o wczoraj?- pokiwała lekko główką. Spuścił głowę, nie wiedząc co powiedzieć.- Przestraszyłaś się?- nie byłam pewna czy to pytanie.- Chodź tutaj do mnie- wyciągnął do niej ramiona, a ona z lekką obawą się do niego przytuliła.
- Mama mówiła, zie nie wolno się bić.
- I miała rację- przyznał.- Ale są sytuacje, kiedy trzeba się bronić. I wczoraj to była taka sytuacja- tłumaczył cierpliwie.- Nie masz się czego bać, przecież wiesz jak mocno was kocham- pocałował ją w czubek głowy.
Gdyby wszystko dało się tak prosto rozwiązać...

Z perspektywy zawodnika z numerem 5...   Ferensowi udało się załagodzić sytuację panującą w domu i wszystko wróciło niemalże do normy. Jednak życie byłoby zbyt piękne gdyby obyło się bez dodatkowych obciążeń. Może i Michalina dawała radę spuszczać głowę, gdy ją poniżano, ale on nie mógł tego znieść. Gdy Michał zaczął swoje pijackie przedstawienie, coś w niego wstąpiło. Wściekłość przysłoniła mu oczy i nie był w stanie nad sobą zapanować. Musiał wtedy coś zrobić. Wprawdzie miał możliwość wezwania kogoś kto usunąłby niechcianego człowieka z ich drogi, ale jakoś ta opcja wydawała mu się jedną z najgorszych. Przyjmujący niczego nie żałował do czasu... Od razu po wejściu na halę został wezwany na dywanik do prezesa. Czekał w jego gabinecie już jego trener, ale i także sam "poszkodowany". Wiedział o co chodzi, ale postanowił nie spuszczać głowy i przytakiwać, tylko walczyć.
- Co w ciebie wstąpiło?- spytał starszy mężczyzna siedzący za biurkiem.
- We mnie?- prychnął siatkarz.- Ja nie mam się z czego tłumaczyć- uniósł ręce w obronnym geście.
- Popatrz na moją twarz!- uniósł się dyrektor.- To twoja sprawka!
- Zaprzeczysz?
- Nie- odparł spokojnie Ferens i wzruszył ramionami.- Zachowa się tak jeszcze raz, a mu poprawię- powiedział zdeterminowany.
- Wojtek!- uniósł się prezes.
- Wysłuchajmy co Wojtek ma do powiedzenia- zaproponował Gruszka.- Nie było z nim jak dotąd problemów. Grałem z nim w jednej drużynie, trenuje go więc mogę zapewnić, że bez powodu to się nie stało-  bronił swojego zawodnika.- Co znaczy zachowa się tak jeszcze raz?
- Jeszcze raz poniży Michalinę to oberwie. Proszę się przypatrzyć jak traktuje swoich podwładnych. Ja na to patrzył spokojnie nie będę.
- Jestem niewinny! Wujku nie wierz mu- sprzeciwiał się jak dziecko.
- Tym się odróżnia mężczyzna od chłopców. Jedni przyjmują wszystko na klatę, a inny chowają się za plecami rodzinki- spuentował siatkarz, a wszystkich w pomieszczeniu zatkało. Michała z zażenowania, prezesa z szoku, a trener starał się po prostu nie zaśmiać na te słowa.
- Powinieneś być wdzięczny za to, że nie wniósł oskarżenia- próbował bronić swojego siostrzeńca starszy mężczyzna.
- To on powinien być wdzięczny, że Michalina nie wniosła oskarżenia o mobbing- powiedział Wojtek.- Miłego dnia- rzucił ironicznie i opuścił biuro. Ale Michał nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.

Z perspektywy Michaliny...

   I naszedł dzień pierwszej rozprawy. Jeszcze nigdy nie trzęsły mi się tak nogi. Trzymałam się kurczowo przyjmującego w drodze na salę sądową. Łukasz wydawał się taki pewny siebie, jakby wstąpiła w niego nowa siła, która wprost z niego emanowała. To było zastanawiające i przerażające jednocześnie. Dodatkowo Wojtek nie mógł od początku uczestniczyć w rozprawie, co tylko odbierało mi odwagę. Byłam spanikowana mimo motywujących słów adwokata.
Pierwsze zaczęli przesłuchiwać Wasilewskiego. Przekonywał jak to chcę być dobrym ojcem, a ja mu to tylko uniemożliwiam. Trudno było zachować spokój, gdy padały okrutne zarzuty wobec mojej osoby, przedstawianej jako nieodpowiedzialnego potwora.
- Dziecko jak wynika z obserwacji psycholog oraz wywiadu MOPS-u ewidentnie się pana boi- zwrócił się mój prawnik do Łukasza.- Uciekło od pana, więc na jakiej podstawie twierdzi pan, że dziewczynka się do pana przywiązała?
- Ta więź była w trakcie budowy. Szło nam naprawdę nieźle. Przyrzekam, że dziecko czuło się ze mną dobrze.
- Chyba niezbyt dobrze skoro od pana uciekła dwa razy, nie sądzi pan?- drążył temat dalej, ale odpowiedziała mu cisza.- Chyba nie doczekam się odpowiedzi. Następna sprawa, czy to nie pan zasugerował pani Michalinie, żeby usunęła dziecko?
- Nie prawda...
- Został pan pouczony o obowiązku składania zeznań zgodnie z prawdą- przypomniał mu mój adwokat.
- Może na początku, kiedy byłem wystraszony pod wpływem emocji mogło mi się coś wymsknąć. Jednak nie pozwoliłbym nigdy na usunięcie ciąży- powiedział pewnie.
Potem przyszła kolej na mnie. Musiałam po raz kolejny wracać do przeszłości i opowiedzieć jak to wszystko wyglądało. Opisywałam jak Łukasz mnie porzucił, jak wyrzekli się mnie rodzice i jak trudno było mi przetrwać. Musiałam przyznać, że moje życie było w większości pasmem porażek. I nie podniosłam nawet wzroku na sędziego.
- Czy to prawda, że utrudnia pan kontakty mojego klienta z jego córką?- spytał obrońca Łukasza.
- Owszem- przyznałam.- Zuzia się go zwyczajnie boi. Porwał ją sprzed szpitala jak bandyta. Niejednokrotnie powtórzył, że jeśli ją zechce to po prostu sobie ją weźmie. Mówi o niej jak o trofeum, jak o przedmiocie. Zachował się nieodpowiedzialnie. Uciekła mu dwa razy! Ja nawet nie chcę myśleć co by się stało, gdyby dostała ataku, nie mając inhalatora...
- Pani też nie jest wzorem. Odebrano pani dziecko. Skoro jest pani taką wspaniałą matką, to dlaczego pani do tego dopuściła?
- Nie mogę narzekać na nadmiar ofert pracy, która miałaby elastyczne godziny, gdzie mogłabym zabrać dziecko. Jako sprzątaczka mogłam zabierać i odbierać Zuzię z przedszkola i zajmować się nią cały czas. Niestety miałam poważne problemy z kręgosłupem i nie mogłam już tyle pracować...
- A teraz?- spytał sędzia.
- Dostałam pracę felietonistki i mogę pracować w domu, nie narażając kręgosłupa. Spłaciłam również zadłużenie. Mam czyste konto.
- Sama pani uporała się z długami?
- Co to ma za znaczenie?
- W życiu! Jej kochaś spłacił...- wtrącił Łukasz.
Zostałam przemaglowana ze wszystkiego na wszystkie możliwe sposoby. Przyszedł czas na zeznania Wojtka i tutaj zaczął się nasz kłopot....
- Mimo tak krótkiego czasu bardzo pan się zaangażował- zauważył ironicznie adwokat Wasilewskiego.- Ofiarował pan pomoc, spłacił długi, a przynajmniej ich część, dał dach nad głową. I to wszystko bezinteresownie? Dlaczego pan to robi?
- Bo mi na nich zależy. Rodzina tak działa, wszyscy sobie pomagają.
- Nie jesteście rodziną. Pani Michalina to nie pana żona, ani narzeczona- zauważył prawnik.- A Zuzanna nie jest pana biologiczną córką.
- To, że nie mamy ślubu nie znaczy, że nie jesteśmy rodziną. Owszem Zuzia nie jest moją biologiczną córką, ale kocham ja jakby była moim dzieckiem.
- Jest z panem bezpieczna?
- Nie pozwoliłbym, żeby coś jej się stało.
- Tak? To dlaczego wszczął pan bójkę na oczach dziewczynki? Wysoki sądzie mamy tu zdjęcia jak pan Ferens urządził jednego ze swoich można powiedzieć współpracowników- zamarłam. Łukasz wręcz kipiał z radości.
- To nie tak...
- To moja wina- podniosłam się.- On mnie prześladował, a Wojtek tylko stanął w mojej obronie- i po raz kolejny zostałam zmuszona do opisania historii, której myślałam, że uniknę.
Wychodząc z sądu czułam, że nie jest dobrze. Jak zawsze w przypadku Zuzi wpadłam w paranoje i pierwszym na linii ognia stał siatkarz.
- Mówiłam, żeby mu odpuścić?- wypominałam mu przez łzy.- Tak byłoby wszystko dobrze!
- Przestań!
- Co, przestań?! Tak nie byłoby żadnego zagrożenia, że ją znowu stracimy!- przyjmujący gwałtownie zaparkował pod blokiem.
- Co mam ci powiedzieć?! Że czuję się winny?! Owszem! Kurwa okropnie czuję się winny! I chuj mogę z tym zrobić!
Zamiast się wspierać. Skakaliśmy sobie do gardeł. Z perspektywy czasu żałuję tych słów. Bo to przez nie wszystko zaczęło się walić. To ja byłam tą, która nas pchała w kierunku końca.

---------------------------------------------------------
 Wojtek jeśli nie wszyscy wiedzą zerwał wiązadło krzyżowe w kolanie. Nie wiadomo na ile będzie wykluczony z gry, ale zwykle trwa to od 8- 10 miesięcy. Mam nadzieję, że jednak stanie się jakiś cud i szybko wróci do siebie....
Teraz nadszedł moment, kiedy przy poprzednich blogach myślałam o ich końcu. Ale nie w tym przypadku xd Pomysły same wpadają więc jeszcze trochę Was pomęczę, czyli będzie duża dawka przykrych wydarzeń :P
Rozdział dedykuję Achlys i Pyskatej zgodnie z obietnicą ;)