sobota, 26 grudnia 2015

Rozdział 31

   Wiedziałam, że bycie z kimś w związku to prawdziwa sztuka. Wymagało to ogromnej pracy każdego dnia z obu stron. Gdy jedna przestawała funkcjonować, druga była zmuszana brać wszystko na siebie. Naprawdę tak chciałam zrobić. Pragnęłam dać Wojtkowi wsparcie i siłę jakiej on mi udzielił, kiedy ja tego potrzebowałam. Niestety. W wywiadach wydawać się mogło, że się z tym pogodził. Prawda wychodziła na jaw za zamkniętymi drzwiami, gdzie gasł z dnia na dzień. Gdy usłyszał rokowanie 6 miesięcy, to zareagował tak jakby został na niego wydany wyrok. Nie było w nim chęci do walki. Załamał się. Przestawał mieć nawet chęci do życia. Starałam się go ratować. Jednak każdego dnia odpychał mnie coraz bardziej. Ogrodził się murami, których nie sposób było pokonać. Wraz z nim gasła też Zuzia. Nie umiałam jej wytłumaczyć, dlaczego Ferens tak bardzo się zmienił.
- Wojtek, ja cię błagam...- usiadłam obok niego na kanapie. Nawet na mnie nie popatrzył.- Wojtek- powtórzyłam.
- Tak?- spytał grzecznie, ale bez cienia emocji w głosie.
- Kochanie, ja wiem, że ci ciężko- pogładziłam go ręką po policzku, zmuszając, by na mnie spojrzał. I w tamtej chwili zdałam sobie sprawę, dlaczego przez cały ten czas unikał mojego wzroku. W jego oczach czaił się prawdziwy smutek. Co więcej, widziałam w nich kompletną rezygnację.- Zobaczysz, szybko to zleci- przekonywałam go.- Dlaczego ta kontuzja tak bardzo na ciebie wpływa?
- Bo bez grania jestem nikim- wydusił z siebie.- Co mi zostało? Nie mogę nic zrobić bez tych kul. Jestem bezużyteczny. Nie zarabiam, nie mogę nic zrobić ze względu na tą pierdoloną nogę. Czuje się jak niepełnosprawny. Meble bywają przydatniejsze...
- Nie dramatyzuj- przytuliłam go.- Jesteś nam tu potrzebny.
Pozostał niewzruszony. Mogłam błagać, tłumaczyć, krzyczeć. Nic nie pomagało. Cieszyłam się ze szczęśliwej rodziny, którą przez moment miałam. Ale czy ja mogłam długo cieszyć się prostotą? Skądże. Chyba w gwiazdach miałam zapisane, że na każdym kroku musiałam napotykać problemy. Czasem widziałam nadzieję w tym, że momentami jak dawniej siatkarz potrafił zajmować się z Zuzią, śmiać się z nią. Szkoda, że trwało to krótką chwilę, a potem przychodził wielki dół, z którego nie sposób było go wyciągnąć.
   Codzienność przyjmującego ograniczyła się do chodzenia na rehabilitację, a w domu do siedzenia przed telewizorem. Stał się nieczuły na wszystko. Jedynie dziecko wyzwalało w nim jakieś ciepłe emocje. Czasami zazdrościłam dziewczynce, że Wojtek potrafi ja przytulić, że potrafi być dla niej czuły.
   Z czasem było coraz gorzej. Niby przyjmujący nie za wiele mógł z tą nogą zrobić, aczkolwiek to nie przeszkadzało mu, żeby wracać o wiele później, nieraz po prostu wychodzić bez słowa. Ja zostawałam wtedy w domu. Sama. Zamartwiając się o niego w każdej sekundzie, zastanawiałam się jak mu pomóc. Jednak trudno było zrobić coś dla kogoś, kto nie chciał, a wręcz odrzucał twoją pomoc. Jedno jego wyjście pokazało jak bardzo jest z nim źle. Tym razem czekałam całą noc, aż raczy pojawić się w domu. I kiedy ten moment w końcu nastąpił...Nie wiem jakim cudem dotachał się do mieszkania na tych kulach pijany.
- Co ty ze sobą robisz?- spytałam z niedowierzaniem.
- Daj mi spokój- rzucił i runął na kanapę. Osunęłam się na ziemię, opierając się o ścianę. Wszystko się waliło, a ja nie potrafiłam tego zatrzymać. Robiłam co mogłam, a nawet więcej byleby tą katastrofę zatrzymać. Ale ona nadciągała. Czułam, że stanie się coś złego. Podciągnęłam kolana pod brodę i pozwoliłam łzą płynąć po policzkach. Nie mogłam znieść jego widoku, gdy wyglądał tak żałośnie.
- Gdzie byłeś?
- W barze. Nie dramatyzuj- jęknął, patrząc na moje łzy.
Po raz pierwszy był taki nieczuły. Po chwili zasnął, a ja wpatrywałam się w niego, zastanawiając się jak mu pomóc. Nie spałam całą noc, szukając rozwiązania problemu. Po kilku godzinach podniosłam się z zimnej posadzki i poszłam zaparzyć sobie kawy. Zrobiłam śniadanie Zuzi i chcąc nie chcąc siatkarzowi również. Kiedy się obudził, nie usłyszałam od niego żadnych przeprosin. Traktował mnie jak powietrze. Nie pamiętałam by był aż taki chłodny. Żołądek podszedł mi do gardła. Z trzaskiem odłożyłem kubek i pobiegłam do toalety. Zwróciłam kilka łyków porannej kofeiny. Ostatnio z nerwów non stop wymiotowałam.
- Miśka?- usłyszałam nad sobą.- Wszystko w porządku?- zatliła się we mnie na nowo nadzieja.
- Tak, to nic-  myślałam, że pozna się na moim kłamstwie jak zawsze, ale nie tym razem. Po prostu odszedł, a wraz z nim nadzieja, którą ze sobą przyprowadził.
   Po pewnym czasie zauważyłam, że Ferens zaczyna w nocy wychodzić na balkon. Sądziłam, że to przez kolano, które często go bolało. Czasami wstawał na długo przede mną i również się tam udawał. Kiedy kolejny raz się tak zdarzyło, postanowiłam na spokojnie jeszcze raz z nim porozmawiać. Wzięłam głęboki wdech i wstałam z łóżka. Założyłam bluzę i podeszłam do drzwi. Zamarłam. Ferens trzymał w ręku papierosa i raz po raz zaciągał się dymem, wpatrując w okolicę. Jeszcze nigdy nie byłam na niego tak wściekła. Wpadłam jak torpeda na taras i wyrwałam mu z ręki tą śmiercionośną rzecz.
- Dosyć tego! Gdzie masz resztę?!
- Kobieto, uspokój się. Jestem dorosły.
- Gówno, kurwa, a nie dorosły!- wrzasnęłam, że chyba całe osiedle słyszało. Zaczęłam przeszukiwać siatkarza, nie zwracając uwagi na jego protesty. W końcu udało mi się wyszarpać od niego paczkę fajek.
- Oddaj to, bo...
- Bo co?- nie dałam mu skończyć.- Złapiesz mnie?  Nie wydaje mi się. Nie będę patrzeć spokojnie na to jak się staczasz- warknęłam i wróciłam do mieszkania. Pokuśtykał za mną od razu.
- Umiem o sobie decydować! Co ty możesz o tym wiedzieć! Nie nadaje się w tej chwili do niczego więc co za różnica co robię?
- Co za różnica?!- doskonale wiedział jak mi podnieść ciśnienie. Zaczęłam tak ciężko dyszeć, że nie było możliwości, abym się uspokoiła.- Czy ty musisz myśleć tylko o sobie?! Wiem, że się zawiodłeś! Wiem, że ten sezon miał wyglądać inaczej! Wiem, że kontuzja może się odnowić! Ja to kurwa wiem! Ale to nie usprawiedliwia cię, żeby tylko siedzieć przed telewizorem i nie robić kompletnie nic! Pomyślałeś jak my się musimy z Zuzią czuć?!- nie panowałam nad sobą. Łzy pojawiły się w oczach. Kiedyś musiałam pęknąć.- Potrzebujemy cię! Nie twojej gry! Nie twoich pieniędzy! Co mnie one obchodzą?! Potrzebujemy ciebie! Ciebie! Żebyś z nami był duchem, a nie tylko ciałem!- poczułam silny skurcz w podbrzuszu.- Zachowujesz się jak największy egoista świata!- chwyciłam się za brzuch, głośno oddychając.
- Co ci mam powiedzieć?!- odwrócił się w stronę okna, nie chcąc na mnie patrzeć.- Nie umiem sobie z tym poradzić!- oznajmił. Krzyczał coś do mnie, ale nie umiałam skupić się na jego słowach. Poczułam ciepło na wewnętrznej stronie ud. Popatrzyłam w dół i zobaczyłam krew.
- Wojtek...- starałam się mu przerwać, ale nie zwrócił na mnie uwagi.- Wojtek- pisnęłam głośniej przerażona.
- Co?- odwrócił się i spojrzał na mnie. Gdy napotkał mój spanikowany wzrok, otrząsnął się.- Misia co się dzieje?
- Krew- wyszeptałam, a on spojrzał na kałużę, która zaczęła się tworzyć.
- Trzeba dzwonić po karetkę!- rzucił się do telefonu. W tamtej chwili, straciłam równowagę, ale zdążył mnie złapać. Delikatnie położył mnie na podłodze, tak aby moja głowa spoczywała na jego kolanach.- Kochanie, wytrzymaj- pocałował mnie w czubek głowy.- Zaraz przyjedzie pomoc. Misia- poklepał mnie delikatnie po policzku.- Miśka! Mów do mnie! Kochanie, proszę!
Nie miałam siły. Zamknęłam oczy i nie potrafiłam ich już otworzyć. Słyszałam jeszcze przez chwilę jego głos, ale potem wszystko się urwało.

Nie mam pojęcia ile czasu minęło zanim odzyskałam przytomność. Rozejrzałam się po sali. Na krześle siedział Wojtek. Niemal od razu znalazł się przy mnie.
- Miśka, obudziłaś się- powiedział z ulgą.- Ja przepraszam to wszystko moja wina- pierwszy raz w życiu widziałam w jego oczach łzy.
- Tak mi słabo- wyszeptałam.
- Dobrze, że się pani obudziła- usłyszałam inny głos. Powoli przekręciłam głowę i ujrzałam lekarza.
- Co się stało?
- Pani ciąża jest zagrożona.
- Jestem w ciąży?- wykrztusiłam spanikowana. To nie mogła być prawda.
- Tak, ale pani stan jest bardzo ciężki. Nie wiemy, czy uda się uratować dziecko, gdyż.... Wtedy możemy stracić panią.
- Ratujcie ją!- zażądał Ferens.
- Może zostawię państwa samych.
- Jeśli będzie trzeba wybierać, wybierz dziecko...- poprosiłam. Nie mogłabym żyć z myślą, że przeżyłabym kosztem niego, nawet jeśli dowiedziałam się od nim przed sekundą.
- Nie, nie, nie! Nie!
- Wojtek, dacie sobie radę- przekonywałam go słabym głosem.
- Nie! Miśka, nie! Ja bez ciebie nie dam rady! Słyszysz?- autentycznie płakał.- Bez ciebie nic nie ma sensu.- trzymał mnie mocno za rękę.
- Wojtek taka jest moja decyzja... Obiecaj, że jeśli mnie zabranie- głos ugrzęzł mi w gardle.-... to zajmiesz się naszymi dziećmi. Wiem, że może Zuzia nie jest do końca twoja, ale obiecaj, że się nią zajmiesz- wykrztusiłam z siebie ledwo.
- Obiecuje- przysiągł.- Proszę, nie zostawiaj nas! Przepraszam, to przeze mnie... Gdybym wziął się w garść... Jezu, co ja narobiłem? Miśka, kocham cię nad życie, nie zostawiaj mnie- położył głowę na moim brzuchu.
- Kocham was- zdążyłam wyznać, a potem ponownie zaczęłam odpływać w krainę wiecznej ciemności.
- Miśka! Misia, nie odchodź!!!- usłyszałam przeraźliwy krzyk. A potem nie było już nic.
-------------------------------------------------
No cóż.... Prawdopodobnie za tydzień epilog....
Przepraszam za błędy i lekkie spóźnienie

sobota, 19 grudnia 2015

Rozdział 30

   Bydgoszcz była dla nas dobrym miejscem. Wojtek był uznawany za jednego z podstawowych zawodników. Cieszyłam się, że tak dobrze mu idzie. Dla Łuczniczki sezon zapowiadał się znakomicie. Drużyna sprawiała wrażenie silnej i mogącej walczyć o najwyższe cele. Miałam nadzieję, że to jest wreszcie miejsce dla Ferensa.
Co do Zuzi to.... Cóż, odmieniała jak mogła i kiedy mogła słowo "tata" przez wszystkie przypadki. Jeszcze chwila i bałam się, że stanę się zazdrosna. Nigdy nie sądziłam, że spotka mnie coś takiego. Ogrom tego uczucia momentami mnie paraliżował. Niejednokrotnie przyłapywałam się na tym, że szukam przyjmującego wzrokiem, by tylko sprawdzić, czy aby na pewno jest.
- Wojtek biorę Zuzię i idę na zakupy- poinformowałam go. Dziecko bardzo szybko wyrastało z ubrań, dlatego co chwilę trzeba było się zaopatrywać w nowe.
- Idziemy siame?- spytała zawiedziona. Nie chciałam brać Ferensa, wiedziałam jak nienawidzi łazić po centrum handlowym, a nawet w supermarkecie zakupy chciał robić jak najszybciej byleby opuścić sklep.
- Słoneczko, nie marudź- poprosiłam. Ale gdzież ona by się posłuchała.
- Plosie- popatrzyła na mnie. Ja pozostałam nieugięta i ona miała tą świadomość.- Tato...- pożaliła się i podbiegła do niego.- Choć ź nami- wlepiła w niego swoje błagalne spojrzenie. Nie miał wyjścia. Uśmiechnął się i zaczął zbierać do wyjścia. Takie to małe, 4-letnie, a już wiedziało jak owinąć sobie faceta wokół palca. Od dzieci to się można jednak wiele nauczyć.
Nie powiem, że zakupy z dziewczynką były szybkie. Nie raz i ja traciłam cierpliwość, dlatego doceniam to, że Ferens tak dobrze to znosił.
- Mamo, a pójdziemy do śklepu ź ziabawkami?- spytała po półtorej godziny spędzonej w galerii.
- Zuzia, nie zdziwiaj już. Wracamy do domku.
- Tato...- przyjęła inną strategię.
- Zuźka!- ostrzegłam ją.- Nie znaczy nie.
- Ale ja plosie.
- Idziemy jeszcze tylko do piekarni, a potem wracamy.
- Tatusiu, ja chciem tylko papatrzieć- przytuliła się do niego. Pokręciłam głową, bo wiedziałam jaka będzie odpowiedzieć.
- Zajdę z nią szybko jak będziesz kupować chleb- oznajmił. Westchnęłam głośno i podniosłam ręce w geście kapitulacji.
- Tak!- ucieszyła się. Chwyciła siatkarza za ręce i ciągnęła go do dziecięcego raju. Pokręciłam głową, wiedząc, że na patrzeniu się nie skończy i poszłam do piekarni. Wychodząc z niej, szukała w torebce telefonu i nie patrzyłam jak idę, przez co wpadłam na kogoś. Do moich uszu dotarł odgłos, upadających reklamówek.
- Przepraszam bardzo- rzuciłam od razu skruszona i schyliłam się, by pomóc kobiecie pozbierać zakupy.
- Nic się nie st...- urwała bo w tym momencie nasze oczy się spotkały. Zamarłam. Miałam wrażenie, że przestałam oddychać. Sama nie wiem, czy serce biło za szybko, a może nie biło w ogóle. Ona również nie wiedziała jak się zachować. Patrzyła na mnie z niedowierzaniem. W jej spojrzeniu mogłam wyczytać tylko zmieszanie.
- Mamusiu, a tata kupił mi misia!- na ziemie sprowadził mnie głos Zuzi.- Plosie, to pani?- podała jej reklamówkę, ledwo ją unosząc.
- Tak, dziękuje- wzięła od dziecka siatkę, przypatrując się jej.
- Czy to...?
- Tak, moja córka. Co? Zaskoczona? Jak widzisz świetnie poradziłam sobie bez was- rzuciłam wściekle.
- Ale...
- Co, ale? Myślałaś, że skończę na ulicy? Że jej dobrze nie wychowam?
- Musimy na spokojnie porozmawiać...
- Nie!- przerwałam jej, łamiącym się głosem.- Czas na rozmowę był  ponad 4 lata temu. Teraz ja was nie potrzebuje. Zapomnijcie, że istnieje. Tak jak ja o was zapomniałam. Żegnam, panią- uśmiechnęłam się sarkastycznie i wzięłam Zuzię na ręce, szybkim krokiem, udając się na parking. Ferens dogonił mnie i wyrwał dziecko z rąk.
- Uspokój się i daj i te reklamówki. Wiesz, że nie wolno ci dźwigać- upomniał mnie. Oddałam mu zakupy, walcząc ze sobą, żeby się nie rozpłakać. Oparłam się o samochód, robiąc kilka głębokich wdechów. Przyjmujący w tym czasie zapiął dziewczynkę w foteliku, a następnie podszedł do mnie.
- Kto to był?
- Moja matka- wykrztusiłam. Bez słowa mnie do siebie przytulił. I tego mi tak naprawdę było trzeba.  Postaliśmy tak chwilę w ciszy. Nie potrzebne były żadne słowa.
- Jedźmy do domu- poprosiłam. Postanowiłam nie płakać przez nich. Miałam swoje życie. I nie chciałam pozwolić, by ktoś mi je swoją obecnością zepsuł.
W mieszkaniu z uśmiechem przypatrywałam się szczęśliwej Zuzi. Wszystko zrobiłam jak należy. To oni kilka lat temu popełnili błąd. Ich strata, że nie mają przy sobie tak wspaniałej wnuczki.
- Wiesz, że mama cię tak bardzo kocha?- pocałowałam ją w główkę.
- Wiem mamusiu, ja cie teź- przytuliła mnie i wróciła do swojego rysowania. Z całą pewnością nie potrzebowałam do szczęścia niczego i nikogo innego.

   Zaczął się sezon. Wojtek był w świetnej dyspozycji. Wszyscy byli napełnieni optymizmem. Szczególnie, że tak jak było przewidziane, był jednym z podstawowych zawodników. Pękałam z dumy, widząc efekty jego ciężkiej pracy. Takiej determinacji nie spotyka się u każdego.
Nadszedł dzień meczu z Olsztynem, który miał być transmitowany w telewizji. Punktualnie włączyłyśmy z Zuzią polsat sport. Jak dla mnie Ferens był najlepszy, choć pewnie nie byłam zbyt obiektywna. Niestety. Przyjmujący po jednym z ataków niefortunnie wylądował. Upadł na parkiet i nie wstawał. Podniosłam się w jednej sekundzie z kanapy.
- Mamusiu, dlaciego tata leżi?- spytało dziecko.
- Spokojnie na pewno zaraz się podniesie- powiedziałam uspokajająco, modląc się w duchu, żeby tak się stało. Błagałam go w myślach, żeby wstał, ale tak się nie zdarzyło. Wokół niego z każdą sekundą przybywało zawodników i fizjoterapeutów. Sekundy zmieniły się w minuty, a ja słuchając komentatorów wpadałam w coraz większą panikę. Doszło do tego, że znieśli go na noszach. Wiedziałam, że to nie wróży niczego dobrego. Mimo jego starań, by pokazać kibiicom, że tak naprawdę to nic, widziałam jak zaciska szczęki. Potem oglądałam tylko mecz, z nadzieją, że powiedzą nieco więcej o jego stanie. Próbowałam się do siatkarza dodzwonić, jednak bezskutecznie. Mijały kolejne godziny, a od Wojtka nie było znaku życia. Położyłam dziecko spać, zapewniając, że Ferensowi nic nie będzie. Sama siedziałam przy telefonie do późna w nocy, ale na nic się to nie zdało. Chłopak nie zamierzał się odezwać.
Następnego dnia, ponownie próbowałam się skontaktować z przyjmującym, ale jego telefon konsekwentnie milczał. W końcu raczył zadzwonić.
- Nareszcie!- powiedziałam z ulgą.- Jak się czujesz? Co mówili lekarze?
- Pół roku- powiedział bez cienia emocji w głosie, co tylko wskazywało na to, jak bardzo go to dotknęło. Zacisnęłam mocno powieki. Nie mogłam mu powiedzieć, że to nic takiego. Oboje wiedzieliśmy, że miał marne szanse, by w tym sezonie, który jak na złość dopiero się zaczął, pojawić się na parkietach Plus Ligi.
- Poradzimy sobie- próbowałam dodać mu otuchy.- Postaraj się tym tak nie zamartwiać- poprosiłam.
- Kończę, będę wieczorem- oznajmił i się rozłączył. Ta kontuzja dotknęła go aż za bardzo. Dzień dłużył się niemiłosiernie. Chodziłam z okna do okna, czekając na przyjazd siatkarza. W końcu zobaczyłam jak razem z kolegą z drużyny wchodzi do bloku o kulach.
- Dzięki, stary- zwrócił się do drugiego siatkarza, kiedy ten zostawił u nas w mieszkaniu jego torby.
- Spoko, jakby co to dzwoń- powiedział i po chwili go nie było.
- Wojtek- rzuciłam mu ręce na szyję i przytuliłam go mocno.- Tak mi przykro.
- Mi też- oznajmił zrezygnowany.
- Jesteś głodny?
- Nie, chciałbym się położyć- wyminął mnie i pokuśtykał w stronę sypialni. Zuzia wyszła cichutko z pokoju i podreptała za nim.
- Baldzio boli?- spytała nieśmiało.
- Nie boli- starał się przybrać nieco weselszy ton.
Wiedziałam, że będzie ciężko. Ale nie sądziłam nigdy, że to kolano, zmieni Ferensa nie do poznania. Jednak niestety tak się stało... Wszystko zaczęło się walić.

---------------------------
Mówicie mi, żebym nie psuła, ale no ja tak nie umiem :P Następny rozdział dlatego kto zgadnie, jak konkretnie zmieni się przez kontuzję Wojtek :)
Coś czuję, że ta historia dobiega końca:(
Do soboty <3

sobota, 12 grudnia 2015

Rozdział 29

   Czas spędzany w Bielsku-Białej dobiegał końca. Choć było to przykre nie miałam tu niczego z czym musiałabym się żegnać. Jedyni przyjaciele wyjechali, pracy nie zmieniałam. Mimo, że miasto były naprawdę piękne, to nie zostawiałam tutaj nic za czym mogłabym tęsknić. Przed poznaniem Wojtka wiązało się ono tylko z ciężką pracą, kłopotami i nieustannym zamartwianiem się. Był to prawdziwy obóz przetrwania, przez który jakoś udało mi się przebrnąć. To tutaj się wszystko zaczęło, ale trzeba było ruszyć dalej, zostawiając za sobą całe negatywne wydarzenia.
- Wróciłem!- usłyszałam Wojtka. Tradycyjnie, Zuzia pobiegła rzucić się w jego ramiona, co weszło jej w nawyk.
- Obiad zaraz będzie gotowy- oznajmiłam. Po chwili zjawił się w kuchni i objął mnie w pasie od tyłu.
- Muszę ci coś powiedzieć- poinformował mnie i pocałował lekko w szyję. Odwróciłam się do niego odrobinę zaniepokojona. Podał mi kartkę papieru, uważnie mi się przyglądając. Zerknęłam na ową rzecz, i dostrzegłam wielki nagłówek "POWOŁANIE DO REPREZENTACJI".
- To wspaniale! Gratuluję!- pocałowałam go w usta i z uśmiechem przytuliłam.
- Cieszysz się?
- No jasne! Nawet nie masz pojęcie jak! Jestem z ciebie dumna- przyznałam szczerze i ponownie złączyłam nasze usta.
- Fuuuuuj!- usłyszałam gdzieś z dołu. Oderwałam się od siatkarza, nie mogąc przestać się cieszyć. Jednak jak pomyślałam, że trzeba o wszystkim powiadomić Małą, to spoważniałam. Posłałam Ferensowi znaczące spojrzenie, które natychmiast wyłapał. Żadne z nas nie odważyło się poruszyć tego tematu. Wiedziałam, że reakcją dziewczynki będzie jeden wielki ryk i histeria.

   W końcu nadszedł ten dzień, w którym pakowaliśmy ostatnie kartony. Nie sądziłam, że ta chwila będzie taka ekscytująca. Jednak w głębi duszy przeczuwałam, że przyjdzie nam się zmierzyć z kolejną przeszkodą. Odrzucałam ten lęk na wszystkie możliwie sposoby, tłumacząc sobie go jako obawę przed nowym miejscem. Jak się okazało nie powinnam była go ignorować. Intuicja mnie nie zawodziła. Nie w kwestiach, które wróżyły źle na przyszłość. Nigdy.
Czekałyśmy z Zuzią przy zapakowanym po brzegi samochodzie na przyjmującego, który zdawał właścicielowi mieszkanie. W dalszym ciągu nie poruszyliśmy z nią tematu wyjazdu Wojtka, który miał być lada dzień. Im dłużej to odwlekaliśmy tym gorzej, ale kiedy patrzyłam na jej uśmiechniętą twarzyczkę, nie mogłam się przemóc.
- Dobra, zatem w drogę!- Ferens wsiadł do samochodu i odjechaliśmy, zostawiając za sobą mieszkanie, Bielsko, Łukasza, Michała i Kingę. Przynajmniej tak mi się wydawało.
Droga była bardzo długa i męcząca. Dałam radę zasnąć na jakieś 2 godziny, ale tylko tyle z ponad 10 godzinnej podróży. Zuzia jak to dziecko przespała prawie całą drogę. Oczywiście nie obyło się bez zgubienia w samym centrum Bydgoszczy, ale w końcu trafiliśmy pod właściwy adres.
- Boże, nareszcie!- przyznałam z ulgą, gdy przyjmujący zaparkował auto i wyłączył silnik.
Weszliśmy na górę i po przekroczeniu samego progu poczułam się jak w domu.

- Wojtek, trzeba jej powiedzieć...- zarządziłam, kilka dni później. Ferens za niecały tydzień miał się pojawić na zgrupowaniu. Nie mogliśmy tego już bardziej przełożyć. Zrezygnowany pokiwał twierdząco głową.- Zuzia, chodź na moment- zawołałam dziecko. Przyszła natychmiast i ulokowała się siatkarzowi na kolanach.
- Tylko obiecaj mi, że nie będziesz płakać dobrze?- poprosił dziewczynkę.
- Źgoda- powiedziała obojętnie.
- Za niedługo będę musiał wyjechać na troszkę... Ale obiecuję szybko wrócić!- zastrzegł, ale to nic nie dało. Zuzi mimowolnie pociekły łzy po policzkach.
- Dlaciego?- spytała, pociągając nosem.
- Skarbie, muszę jechać do pracy. Ale naprawdę to nie będzie długo.
Nie odpowiedziała, jednak jej utrata humoru mówiła sama za siebie. Wtuliła się w Wojtka i nic nie powiedziała. Zawsze mogło być gorzej...
I było... Reakcja na wieść o wyjeździe była niczym w porównaniu z pożegnaniem. Choćby jej Wojtek obiecał gwiazdkę z nieba to i tak najbardziej pragnęłaby, żeby został. Jego wyjście z domu poprzedzał jeden wielki szloch, strach i lament.
- Obieciujeś, zie zia niedługo  wlóciś?- spytała po raz setny.
- Obiecuje!- pocałował ją w czółko i przytulił. Rozumiałam dziecko, też mi się chciało płakać.- A ty też będziesz za mną tęsknić?- spytał z lekkim uśmiechem.
- Wiesz, że tak- odpowiedziałam, ale słowa ledwo przeszły mi przez gardło. Złączył nasze usta w ostatnim pocałunku i wyszedł. Zostałyśmy same. Znowu.

   Codzienność bez obecności Ferensa, nie była już taka kolorowa. Nie sądziłam, że można za kimś, aż tak bardzo tęsknić. Sam siatkarz nie dał rady odwiedzić Bydgoszczy przed samym wyjazdem do Baku, nad czym obie ubolewałyśmy. Same też nie mogłyśmy do niego pojechać, gdyż lekarz długie podróże zlecił mi jako ostateczną konieczność. Dlatego zostały nam tylko telefony i wieczorne rozmowy na skypie. 
Zuzia zaczęła chodzić do nowego przedszkola i nie miała problemów z adaptacją. Nie mogłyśmy się doczekać, kiedy będziemy mogły obejrzeć uroczyste rozpoczęcie Igrzysk. Czekałyśmy aż w końcu wyjdzie Polska i liczyłyśmy, że uda nam się zobaczyć Wojtka. Ale niestety... Jak to miał w zwyczaju, udało mu się uniknąć kamery, która uchwyciła inną postać... Kingę... Krew zawrzała w moich żyłach. Jakim cudem była tam razem z nimi? Dlaczego nic mi o tym nie powiedział? Tysiące myśli szalało w mojej głowie. Mnóstwo pytań, oskarżeń i zarzutów. Czekałam tylko na telefon od Ferensa, by wyrzucić z siebie całą wściekłość.
- No, hej. Oglądałyście?- zapytał wesolutki jak gdyby nigdy nic. Zacisnęłam ręce w pięści, próbując się chociaż trochę uspokoić.
- Możesz mi wyjaśnić, co u licha z wami robi tam ta zdzira?- wyrzuciłam z siebie, a w telefonie zapadła głucha cisza. Wiedział, że narozrabiał.
- Widziałaś?
- Owszem!- prychnęłam.
- Miśka, po prostu nie chciałem cię martwić. Nic to nie zmieni, a tylko będziesz siedzieć tam i myśleć, a na serio nie ma o czym.
- Jak tylko cię tknie to przyjadę i osobiście powyrywam jej z głowy te kudły!- zagroziłam, ale efekt był odwrotny od zamierzonego- Wojtek się zaśmiał.
- Spokojnie zazdrośnico, trzymam ją od siebie z dala.
- Ja mam nadzieję- mimowolnie uniosłam kąciki ust do góry. Lepiej, żeby wiedział, że takie numery już nie ze mną.

   Polacy zakończyli Igrzyska na czwartym, najgorszym miejscu. Zuzia nie mogła doczekać się powrotu Wojtka. Zbliżały się jej urodziny, które jak na ironię miała w dzień ojca. Zawsze był to dla niej smutny dzień, ponieważ w przedszkolu co roku obchodzono to święto, co tylko  Małej przypominało, że ona taty nie posiada. Tym razem nie było inaczej i odprowadzając ją do placówki, było mi jej szkoda. Jednak nie mogłam jej wziąć ze sobą na rehabilitację. Planowałam pojawić się, gdy cała "impreza" się zacznie, by dodać dziecku otuchy. Będąc już w mieszkaniu, miałam mnóstwo czasu, zatem postanowiłam zdrzemnąć się na godzinę.
Nie miałam problemu z zaśnięciem. Po pewnym czasie coś zaczynało mnie przywracać do rzeczywistości. Poczułam pocałunek w czubek głowy, w policzek, a potem usta. Uniosłam lekko powieki i zobaczyłam uśmiechniętą twarz przyjmującego. Zamknęłam ponownie oczy, gdyż fakt jego obecności do mnie nie dotarł. Uświadamiając sobie, kto jest obok, rozbudziłam się i rzuciłam owemu osobnikowi na szyję.
- Wojtek!- ucieszyłam się i zaczęłam go całować.- O mój, Boże! Jesteś tutaj!- nie posiadałam się ze szczęścia.- Przecież miałeś by jutro?
- Ubłagałem trenera o to, żebym mógł wrócić wcześniej. Cieszysz się?
- Głupie pytanie- skwitowałam, nie odrywając się od niego.- Nie mogę uwierzyć, że tutaj jesteś- przyznałam.- Zaraz  muszę być w przedszkolu.
- Między innymi dlatego przebłagałem Kowala o dzień wcześniejszy. Nie mogłem znieść, że się tak martwisz i że Mała się tak smuci- przyznał, a moją duszę zalała fala wzruszenia. Po moim policzku pociekła pojedyncza łza.
- Pójdziesz tam ze mną?
- No, jasne! Z resztą zaraz trzeba się zbierać.
Uszczęśliwiona obecnością siatkarza, a także jego gestem, przygotowałam się do wyjścia. Nawet nie potrafiłam sobie wyobrazić jak wspaniale poczuje się dziewczynka. Weszliśmy do budynku, kierując się do sali gimnastycznej. Jedyne wolne miejsca były gdzieś z tyłu. Serce się krajało, kiedy widziałam załamaną 3-latkę. Była cały czas wpatrywała się w podłogę, nawet śpiewając z innymi dziećmi, więc nie było szans, żeby mogła nas zauważyć. Kiedy przedstawienie dobiegło końca, nauczycielka podziękowała dzieciom za występ, a rodzicom- szczególnie ojcom- za przybycie.
- Dzieci, a teraz proszę, możecie iść do swoich tatusiów i dać im prezenty, które dla nich przygotowaliście.- Zuzia podniosła główkę, szukając mnie wzrokiem. Jednak, kiedy dostrzegła Wojtka oczy jej się zaszkliły. W końcu się uśmiechnęła i przedzierając się przez tłum popędziła wprost do Ferensa. Oplotła mocno rękoma jego szyję i nie chciała ani na moment się oderwać.
- No, cześć- przywitał się ze śmiechem. Oderwała się od niego nieco zawstydzona i nie patrząc mu w oczy, dała mu kartkę zrobioną przez siebie- To dla mnie?- spytał, a ona potwierdziła kiwnięciem głowy.- Dziękuje, bardzo ładna. A ja słyszałem, że masz dzisiaj urodziny? Pojedziemy potem po prezent dla ciebie, hm?
- Naplawde?- odezwała się nieśmiało.- A cio to będzie?
- Zobaczysz sama- powiedział i pocałował ją w czubek głowy.
Gdy wyszliśmy z przedszkola całą trójką, Zuzia miała fantastyczny humor. Oczywiście od przyjmującego oderwać jej nie było można. Sama byłam ciekawa co za niespodziankę przyszykował dla niej siatkarz. Kiedy stanęliśmy przed sklepem ze sprzętem sportowym byłam zdezorientowana.
- Pamiętasz jak powiedziałaś, że chciałabyś mieć rower?
- Pamiętam- potwierdziła dziewczynka, kiedy wchodziliśmy do sklepu.
- Więc teraz możesz sobie wybrać jaki tylko chcesz- oznajmił Wojtek i postawił dziecko na ziemi. Popatrzyła na niego wielkimi, wdzięcznymi oczami i zaczęła oglądać każdy po kolei. Stanęło na małym niebieskim rowerze, oczywiście z bocznymi kółkami.
- Chcesz ten?- upewnił się Ferens.
- Tak, ten- powiedziała z uśmiechem.
- No dobrze, to poprosimy ten- zwrócił się do sprzedawcy.
- Tata cię musi bardzo kochać, co?- ekspedient zwrócił się do dziewczynki, która oczywiście musiała ponownie znaleźć się  w ramionach przyjmującego. Między naszą trójką, zapadła głęboka, niezręczna cisza. Zuzia posmutniała, ja miałam wrażenie, że serce, przestało mi bić, a Ferensa zatkało. W końcu jednak to on zareagował pierwszy. Przytulił mocniej małą blondyneczkę, popatrzył mi w oczy, jakby obawiając się mojej reakcji, wypowiedział zdanie, którego nie zapomnę do końca życia.
- Tak, tata kocha ją bardzo mocno.

----------------------------------
Bajka! xd Także za niedługo trochę tu namieszam xd
Do soboty <3

piątek, 4 grudnia 2015

Rozdział 28

   I stało się. Zakończenie sezonu niezbyt udanego dla Bbts-u. Chłopaki nie mieli zbyt wyśmienitych humorów, ale cóż taki bywa sport. Cieszyłam się, że w naszym domu wszystko się układa. Oczywiście czasem nawinął się jeszcze Łukasz, ale nauczyliśmy się z nim sobie radzić, a Kingę ignorować. Nie mogła przełknąć porażki. Widziałam ten ból po jej osobistej porażce, gdy siedziałam na meczach. Czułam te spojrzenia, którymi mnie lustrowała z góry na dół. Ferens tak jak obiecał urwał z nią kontakt na tyle ile pozwoliły mu treningi. Niestety klub nie przedłużył z nim kontraktu i bałam się o naszą przyszłość.
- Zastanawiam się nad poważnie nad propozycją z Bydgoszczy- zaczął Wojtek tą trudną rozmowę pewnego dnia. Pokiwałam lekko głową, nie wiedząc za bardzo, co mu odpowiedzieć.- Nic nie powiesz?- zapytał cicho.
- To twoja decyzja- stwierdziłam sucho.
- Nie tylko moja- ujął delikatnie moją rękę.- Chcę wiedzieć co o tym myślisz.
- Myślę, że to strasznie daleko...
- Przecież to chyba jasne, że jeśli gdzieś pojadę to tylko z wami- oznajmił
- Mam to wszystko tak zostawić?
Nie odpowiedział. Wyszedł. Zacisnęłam mocno powieki. Wzięłam głęboki oddech i wstałam po telefon. Modliłam się, żeby Ania odebrała.
- Cóż to się stało?- zaśmiała się.
- Mam problem- przyznałam skruszona.
- Słucham uważnie- odpowiedziała z powagą.
- Wojtek zmienia klub. Nie wiem co robić- ton mojego głosu był nieco płaczliwy.
- Nie chcesz jechać z nim?
- Mam tak po prostu to wszystko zostawić, rzucić i jechać?
- Co zostawić? Przedszkole dla Zuzi zawsze się znajdzie, a felietony piszesz z domu więc co za różnica w jakim mieście? Co cię trzyma w Bielsku?
- Nie wiem, jakoś ta decyzja wydaje się zbyt trudna- pokręciłam głową.
- To jest banalnie proste. Kochasz go, a on ciebie. Mieszkacie razem więc...?- westchnęłam na jej słowa.
- Muszę to wszystko jakoś sama poukładać. Ale dziękuję, że mnie wysłuchałaś.
- Dzwoń zawsze. Trzymaj się tam!
   Dlaczego to wydawało się takie trudne? Ania miała rację. Przecież najtrudniejszym wyborem powinno być zamieszkanie razem, a my radziliśmy sobie całkiem nieźle jak na mój gust. Więc co mnie powstrzymywało? Przed czym tak się bałam?

   Niezależnie od decyzji musieliśmy iść na pożegnalne przyjęcie w klubie. Czułam jak temat wyjazdu nam ciąży. Jednak żadne nie poruszało drażniącej kwestii. Myślę, że siatkarz czekał na mój ruch, a ja bałam się wykonać kolejny krok.
Żołądek podszedł mi do gardła, kiedy w sali zobaczyłam odstrzeloną na seks bombę Kingę, a także rozmawiającego z nią Michała. Przyglądała się nam z zagadkowym wyrazem twarzy.
- Zaś ona...- pożaliłam się tak, aby tylko przyjmujący usłyszał.
- Zignoruj ją- poprosił cicho i pocałował mnie w policzek. Miał w 100% rację. Nie mogłam wciąż na nowo przejmować się tymi samymi twarzami. Nie mogłam zmienić ich podejścia do mnie, ale swoje nastawienie do nich już tak.
Zabawa rozkręciła się na dobre. Było dużo śmiechu, dużo tańca, dużo rozmów. W pewnym momencie straciłam Wojtka z oczu i to był pretekst masażystki do zaatakowania mojej osoby.
- Hej- przywitała się.
- Cześć- rzuciłam na odczepne.
- Mam nadzieję, że się nie gniewasz za ten ostatni całus? To nic nie znaczyło- przekonywała.
- Daruj sobie- prychnęłam.- Dla Wojtka rzeczywiście to nic nie znaczyło, ale umówmy się... Chciałaś mi go zabrać. Gdybyś miała taką możliwość dalej byś to próbowała robić więc wybacz, ale nie potrzebuję fałszywych przeprosin.
- No cóż, niestety się nie powiodło- przewróciła oczami, w ogóle nie skrępowana swoimi występkami.- Ale jesteś interesująca. Jestem cholernie ciekawa, co on w tobie takiego widzi. Nie odbieraj tego za jakąś obelgę. Wojtek to facet, który może mieć praktycznie każdą. Jest przystojny, wysoki, wysportowany, odpowiedzialny i nie głupi- podkreśliła.- To zastanawiające, że ze wszystkich kobiet, które mógł mieć, wybrał właśnie ciebie. Tak jak mówiłam, idę pogodzić się z porażką- oznajmiła i po prostu odeszła. Nie do końca rozumiałam co się właśnie wydarzyło. Chciała mnie obrazić, czy skomplementować?
- Co ona od ciebie chciała?- Ferens pojawił się przy mnie błyskawicznie, a w oczach miał mord.
- Właściwie to sama nie wiem- zaśmiałam się.- Zastanawia się, czemu taki facet jak ty nie umawia się z nią, jakaś seksowną modelką, mistrzynią fitnessu, tylko z taką szarą myszką jak ja- wzruszyłam ramionami obojętnie.
- Bo ja mam najlepszy gust i za byle co się nie biorę- stwierdził pewnie.- Zbieramy się stąd- zarządził. Gdy szliśmy do samochodu postanowiłam.
- Zgadzam się- powiedziałam ni stąd ni zowąd. Posłał mi pytające spojrzenie. Przyciągnęłam go do siebie i lekko pocałowałam w usta.- Pojadę za tobą, gdzie tylko chcesz- obiecałam. Nie mogłam podjąć innej decyzji. W sekundzie porwał mnie w ramiona i zaczął namiętnie całować. I ja miałam jakiekolwiek wątpliwości?
- Nawet nie wiesz jak się cieszę!- przyznał, gdy się od siebie oderwaliśmy.

   Zmiana miejsca zamieszkania wiązała się z porozmawianiem na ten temat z Zuzią. Nie byłam pewna jak zareaguje, skoro nawet jak się tego obawiałam.
- Zuzia, chodź na chwilkę do nas- poprosiłam, spoglądając niepewnie na siatkarza siedzącego obok mnie.- Pamiętasz jak Kamil i Ania musieli się przeprowadzić, bo zmienili pracę?- spytałam, a ona pokiwała główką.- Widzisz teraz Wojtek też zmienia pracę i...- nie zdążyłam dokończyć, ponieważ dziecko spojrzało na mnie spanikowane ze łzami w oczach, a także przerażeniem, który chwytało za serce.
-  Wojtek sie wyplowadza?- wyrwała mi się i wdrapała do niego na kolana.- Ja nie chcie, żebyś jechał!- zaprotestowała i zaczęła płakać.- Nie ziośtawiaj naś!
- Ej, słonko, spokojnie- próbował do niej przemówić, ale nie dało się przedrzeć przez ten lament.
- Zuzia! Posłuchaj przez moment- chwyciłam jej twarzyczkę w swoje dłonie, zmuszając by na mnie spojrzała.- My też się wyprowadzamy.
- Jedziemy ź Wojtkiem?- spytała z nadzieją.
- Tak, jedziemy z Wojtkiem- uśmiechnęłam się lekko.
- Naplawdę?- popatrzyła na niego, szukając potwierdzenia.
- No jasne, że tak! Bez was się nigdzie nie ruszam.
- Zabierzieś naś zie siobą? Nie tak jak Kamil, plawda?
- No pewnie! Będziesz mogła nam pomagać wybrać mieszkanie, co? Weźmiemy takie, żeby tobie się podobało i żebyś miała własny pokój, jak teraz zgoda?- spytał, a ona pokiwała główką.- Nie płacz głupolu- pocałował ją w główkę.- Z kim bym jadł tort truskawkowy jakby ciebie zabrakło, co?- spytał ją, a ona się troszkę zawstydzona wtuliła w niego. Oparłam głowę o ramię siatkarza, ciesząc się tą chwilą. Jeszcze niedawno nie wiedziałabym jak nazwać naszą trójeczkę, bojąc się pochopności. Teraz wszystko oddawało jedno słowo- rodzina.

----------------------
Dzisiaj krócej i niezbyt konkretnie. Muszę przyszykować jakies mega kłopoty bo za sielankowo to to nie może tak być :P
Trzymajcie kciuki dziś za nowego kierowcę :P
Do następnej soboty <3