sobota, 27 czerwca 2015

Rozdział 4

   Cierpiałam. Odczuwałam najdotkliwszy ból ze wszystkich możliwych. Nie mogłam pomóc własnemu dziecku, które było nieszczęśliwe. To nie jej wina, że jej ojciec to dupek. Nie mogłam przelać na niego choć części miłości, która sprawiłaby, że zacząłby się nią interesować. Ta bezsilność była najgorsza. Mogłam postanowić, że będę się bardziej starać, ale i tak dawałam już z siebie wszystko. Mogłam obiecać, że poświęcę córce więcej czasu, ale jak skoro nie mogłam zrezygnować z żadnej pracy? Byłam bezradna wobec okrucieństwa losu.
   Wróciłam do mieszkania wpierw zabierając córkę od sąsiadki. Panowałam już nad swoimi emocjami wystarczająco, by móc im się pokazać. Zjadłam szybką i skromną kolacje, a potem poszłam się położyć na zaledwie kilka godzin.
   Rano, gdy patrzyłam na smutną Zuzię, jedzącą śniadanie poczułam wyrzuty sumienia za to, że tak na nią nakrzyczałam. Powinnam była się dowiedzieć o co chodzi, a potem wysuwać wnioski. Czułam się podle z tym jak postąpiłam.
- Kochanie, dzisiaj idziesz z mamą do pracy.
- Nie będę u babci?
- Pani Marysia nie może się tobą tak wcześnie zajmować. Ale Kamil będzie na hali- próbowałam ją jakoś pocieszyć.
- A Wojtek?- spytała z nadzieją.
- Pewnie tak, no nie wiem.
- To moziemy iść- stwierdziła i poszła ubierać buty. W głowie zaświeciła mi się czerwona lampka. W tak krótkim czasie zaszło to tak daleko. Była już w tym momencie za bardzo do niego przywiązana. Jak ja mogłam do tego dopuścić? Wyzywając się w myślach od najgorszych, szłam z dziewczynką na przystanek. Mogłabym do wieczora wytykać sobie błędy, które popełniłam będąc matką. Było ich stanowczo za wiele.
   Dojeżdżając pod Dębowiec miałam silne postanowienie ograniczyć przyjmującemu kontakt z moją córką. Z resztą, co on się nią tak zajmował? Rozumiałam, że Kamil nam pomagał. Przyjaźniliśmy się, znał nas długo i mogło mu zależeć. Ale co kierowało siatkarzem?
- Kamil!- podbiegła do ochroniarza córka.- Chcie na tlening.
- No proszę jakie żądania od samego rana- zaśmiał się.- A co ci tak zależy?
- Chcie pomachać Wojtkowi- oznajmiła, a chłopak spojrzał na mnie zdziwiony.
- Dobrze, to zostaw swój plecaczek i zaraz pójdziemy- obiecał Zuzi, a ona zaraz znikła nam z oczu.
- Nie pytaj mnie bo ja sama nie wiem co się dzieje- rzuciłam w kierunku przyjaciela.
- Ktoś próbuje się wkupić w twoje łaski?- poruszał znacząco brwiami za co dostał kuksańca w bok.
- Daj spokój- prychnęłam.
- No tak, nie wie, że czeka go trudna przeprawa.
- O czym ty mówisz?
- O niczym... Jeszcze.
- Dobra ta rozmowa prowadzi donikąd- zaśmiałam się i poszłam do szatni zmienić ubranie na robocze. Wzięłam się za swoje obowiązki. Żołądek rozbolał mnie z nerwów, kiedy stanęłam przed drzwiami szefa marketingu. Wzięłam głęboki oddech i zapukałam lekko w drzwi.
- Wejść!- usłyszałam i nacisnęłam klamkę.- No proszę kto zawitał. W końcu! No nie patrz się tak tylko sprzątaj! Za coś ci tutaj płacą! Ja idę na obiad, jak wrócę ma lśnić!- trącił mnie ramieniem, gdy wychodził. Mogłam odetchnąć z ulgą. Nie mam pojęcia za co tak bardzo mnie nienawidził. Ale bez słowa znosiłam to dzień po dniu, powtarzając sobie w myślach jak bardzo potrzebuje tej pracy. Najszybciej jak tylko mogłam opuściłam biuro Michała. Po godzinie pojawiła się obok mnie córka.
- Mamuś- pojawiła się obok mnie Zuzia.- Nudzi mi się.
- Słoneczko nie mogę z tobą nigdzie iść. Mama jest w pracy. Musisz wytrzymać.
- A mogę iść ź Wojtkiem?
- Jak to z Wojtkiem?- zdziwiłam się. Odwróciłam się do dziewczynki i zobaczyłam niedaleko przyjmującego.
- Bo powiedział, żie mnie ziabierze na lody.
- Oczywiście jeśli twoja mama się zgodzi- odezwał się.
- Mogę mamusiu?- spytała i popatrzyła na mnie błagalnym wzrokiem. Przełknęłam głośno ślinę. W myślach przywoływałam powody, dla których obiecałam sobie nie pozwalać Zuzi na takie rzeczy. Ale była tak szczęśliwa, że nie umiałam złamać jej serca. Westchnęłam głośno.
- No dobrze, skoro dla Wojtka to nie problem.
- Dziękuje!- krzyknęła i przytuliła mnie, po czym szybko popędziła w stronę Ferensa.
  W duchu wyzywałam siebie od kretynek. Jak można być tak nieodpowiedzialną matką? Po raz kolejny postanowiłam to wszystko ukrócić, ale podejrzewałam, że i tak nic z moich postanowień.
- Wiesz, tak sobie pomyślałem- zaczął siatkarz niepewnie-... że poszlibyśmy potem razem na jakiś obiad lub gdziekolwiek?- zamurowało mnie. Zwyczajnie w świecie nie wiedziałam co mam powiedzieć.
- Dziękuje, ale potem od razu jadę do Analoga i nie mam za bardzo czasu- próbowałam się wykręcić.
- Innym razem?
- Tak, jasne- zapewniłam choć byłam pewna, że ten " inny raz" nie nastąpi. Byłam mu wdzięczna za opiekę nad Zuzią, ale nie mogłam karmić się złudzeniami i jego przy okazji też.
- Co to miało być?!- wyskoczył na mnie ochroniarz, kiedy przyjmujący zniknął mi z oczu.
- No, co?
- Facet zaprasza cię na obiad, a ty masz jakąś tam marną wymówkę- pokręcił głową i spojrzał na mnie karcąco.
- Coś ty się na niego tak napalił?! Sam się z nim umów! Tyko od rana Wojtek i Wojtek!- aż go zatkało z oburzenia.
- Przypominam ci, że mam dziewczynę, z którą nawet pracujesz. I jak ja jej to opowiem to...- nie dokończył, wiedząc, że się domyśle jaki czeka mnie wykład o związkach damsko- męskich, gdy tylko Ania się dowie o całej sprawie.
- Groźby w tym kraju są karalne- rzuciłam na odchodne.
   Zuzia wróciła uśmiechnięta od ucha do ucha i wpatrzona w siatkarza jak w obrazek. Miałam ochotę zabić się długopisem. Przecież miałam do tego nie dopuścić! A teraz było już na wszystko za późno.
- Mamuś kupiliśmy ci obiad!- zawołała radośnie dziewczynka.
- Co?- spytałam zdziwiona i dopiero teraz zwróciłam uwagę na siatki, które trzymał Ferens.
- Pomyśleliśmy, że będzie ci miło- uśmiechnął się do mnie, a ja poczułam jak na moją twarz wkrada się zdradziecki rumieniec, co tylko sprawiło, że uśmiech Wojtka tylko się powiększył. I co miałam zrobić? Zawstydzona usiadłam z nimi i zjedliśmy wspólnie posiłek na ławce przed halą. Gdy Kamil wychodził z pracy, zauważył nas, a triumf był wymalowany na jego twarzy. Posłałam mu mordercze spojrzenie bo co więcej mogłam zrobić?
   Po skończonym "obiedzie" siatkarz uparł się, by odwieźć mnie do Analoga. Nie miałam siły się z nim spierać. Zuzia oczywiście była zachwycona całą sytuacją, ja niekoniecznie.
- Dziękuje za podwiezienie i opiekę nad Zuzą.
- Nie ma sprawy. Pa Zuzia- odwrócił się do dziewczynki.
- Cześć Wojtek- przeszła na przednie siedzenie i wtuliła się w chłopaka.- Było fajnie- powiedziała mu na pożegnanie i wyszła z auta. Po raz kolejny mogłam odetchnąć z ulgą.

   Kilka dni później będąc za barem i kończąc zmianę, słuchałam wywodu Ani o związkach. Jej chłopak tak jak obiecał, o wszystkim jej opowiedział.
- Kobieto! Daj facetowi działać- zażądała.
- Właśnie- przytaknął Kamil, który przyszedł do knajpy.
- Nie ułatwiasz mu sprawy.
- Właśnie.
- Jak mówisz cały czas nie, on nie ma polu do popisu.
- Właśnie- po raz kolejny odezwał się chłopak.
- Skończycie truć mi głowę? O jakim polu do popisu ty mówisz? Robicie z igły widły- przewróciłam oczami.
- Popracujmy nad nią- rzuciła do ochroniarza dziewczyna, a ten jej przytaknął.
- Zawsze można trochę pomóc.
- Kamil, żadne pomóc!- zaprotestowałam.
- Aha! O wilku mowa- powiedział z uśmiechem i wskazał na wejście, gdzie pojawił się Ferens.
- Takie ciacho, a ty mu powiedziałaś, że się z nim nie umówisz?!- krzyknęła szeptem Ania. Co oni się tak na niego napalili?
- Cześć- przywitał się Wojtek.
- Cześć- odpowiedzieliśmy chórem.
- Coś podać?
- Nie, dzięki. Właściwie przyszedłem do Michaliny- powiedział grzecznie, a mnie zamurowało.- Mam dwa bilety na wieczorny seans i pomyślałem, że jeśli skończyłaś zmianę i masz czas to poszłabyś ze mną?- był odrobinę zmieszany.
- Z czasem może być kiepsko- próbowałam się wykręcić.- Mam mnóstwo do zrobienia, bo...
- Ależ oczywiście, że by się wybrała!- odpowiedział Kamil.
- Ma mnóstwo czasu- poparła go jego dziewczyna, kiwając ochoczo głową. Popatrzyłam na nich jak na kosmitów.- Ja cię zastąpię- obiecała.- Pracy nie ma tak dużo. Kamil mi pomoże, prawda?- spytała, ale chłopaka gdzieś wcięło. Jednak po chwili się pojawił za barem nakładając na mnie kurtkę, wręczając mi torebkę i popychając w stronę przyjmującego.
- Pomogę, pomogę. O nic się nie martw. Bawcie się dobrze!- krzyknął za nami. Co miałam zrobić? Nie miałam wyjścia. Musiałam iść do tego kina. W głowie jednak szykowałam plan zemsty na przyjaciołach,


----------------------------------------------------------------
Przepraszam, że tak późno, ale nie było mnie w tym tygodniu prawie w ogóle w domu i teraz też piszę na szybko bo mam imprezkę rodzinną i jutro też a od poniedziałku praca... Także przez wakacje nie bedzie dwa razy w tygodniu rozdziałów bo nie wyrobię :(
Dziękuje, za życzenie powodzenia na biologii, zdałam na 4 ! XD Musiałam sie pochwalić. Jeszcze przy okazji musiałam wyszarpać 5 z polskiego bo 4 to ja sie nie zadowole xd
Przepraszam za błędy.
Dziękuje za wszystkie komentarze ;) Nawet nie wiecie jaka to dla mnie siła napędowa ;)
Do następnej soboty 
~lemurek79

sobota, 20 czerwca 2015

Rozdział 3

  W niedzielę w końcu mogłam się wyspać. Nie musiałam prowadzić Zuzi do przedszkola, nie musiałam pędzić na halę ani do Analogu. Co prawda mogłam tego dnia zarobić dodatkowe pieniądze, ale potrzebowałam odpoczynku. Praca przez 21 dni po 12-16 godzin i mnie wykańczała. Dobrze, że mała była śpiochem, dzięki czemu mogłam leżeć w łóżku ile chciałam. Nareszcie zniknęły te wielkie wory pod oczami, które przyciągały coraz bardziej uwagę.
   Poszłyśmy we dwójkę pierwsze zapłacić rachunki, potem kupić leki dla małej, a na końcu na zakupy. 
- Dzisiaj możesz sobie wybrać ze słodyczy co tylko chcesz- powiedziałam dziewczynce, a ona uśmiechnęła się szeroko. Jeden z niewielu momentów w miesiącu, gdy mogłam sobie na to pozwolić.- No to co wybierasz?- spytałam, ale nie uzyskałam odpowiedzi. Odwróciłam się i zobaczyłam jak 3-latka gdzieś biegnie.- Zuzia!- krzyknęłam za nią, ale ona się nawet nie obejrzała.
- Wojtek!- zawołała radośnie, a ja zamarłam. Czy ja musiałam spotykać tego człowieka na każdym kroku? Tymczasem blondyn odwrócił się w porę, by złapać dziecko, które dosłownie rzuciło mu się w ramiona. Na początku był mocno zdziwiony, ale gdy minął pierwszy szok uśmiechnął się i zaczął rozmawiać z dziewczynką. Czułam się po raz kolejny niezręcznie. Przygryzłam wargę, myśląc co mam zrobić. Jako odpowiedzialny rodzic poszłam za swoim szkrabem. 
-... i byliśmy w aptecie, a telaź przyśliśmy po jedzionko. A ty to siam wsiśtko źjeś?- spytała patrząc do jego wózka.
- Zuza! Przepraszam za nią- było mi strasznie głupio, ale Wojtka nic nie mogło zrazić. On chyba lubił jak ktoś ciągle zawracał mu głowę, choć ja zaczynałam się martwić, że oskarży nas o śledzenie albo prześladowanie.
- Nic się nie stało- zaśmiał się.- Jestem bardzo głodny wiesz. A po treningach lubię dobrze zjeść- wytłumaczył jej.
- O kulcze, to powaźne rzieczy- powiedziała, a ja chwyciłam się za głowę i mimowolnie zachichotałam. Co jak co, ale dziecko było strasznie rozgadane.- A potem idziemy z mamusią na plać zabaw wieś? Mozie pójdzieś z nami?- spytała go, a mnie wbiło w ziemię. 
- Kochanie, nie rób Wojtkowi problemu.
- Żaden kłopot. Bardzo chętnie pójdę, jeśli oczywiście mogę?- spojrzał na mnie, ale Zuzia postanowiła odpowiedzieć za mnie.
- Moziesz. Plawda, żie mozie mamusiu?- upewniła się, a ja byłam przyparta o muru.
- No jasne- uśmiechnęłam się lekko.
   Jak kochałam moją córkę, tak teraz miałam ochotę wlepić jej karę. Nie chodzi o to, że postąpiła źle, ale o sam fakt, że czułam się mocno skrępowana przy tym człowieku. W jakiś dziwny sposób mnie onieśmielał. Pierwsze pojechaliśmy pod jego blok, gdzie szybko odniósł zakupy, potem zawiózł nas do naszego mieszkania, a następnie spacerkiem ruszyliśmy na plac zabaw. Nie czułam się komfortowo, ale oddałaby wszystko, żeby Zuzia była zawsze radosna tak jak w tamtej chwili. Była zachwycona, że jest w centrum uwagi. Chwyciła mnie i siatkarza za ręce i zaczęła nawijać. Przynajmniej nie musiałam się za dużo odzywać. Zdziwiło mnie, że chłopak ma takie dobre podejście do dzieci. Mała w tak krótkim czasie owinęła sobie go wokół palca. O co, by go nie poprosiła, robił to.
- Zuzia musimy się zbierać- oznajmiłam dziewczynce.
- Ale, mamo...
- Kochanie, jutro idziesz do przedszkola. Musisz się wyspać- wytłumaczyłam delikatnie.
- No tludno.
Ferens odprowadził nas pod sam blok. Tym razem 3-latka zażyczyła sobie, żeby wziął ją na barana. Naprawdę nie wiem skąd on czerpał takie pokłady cierpliwości.
- No jesteśmy- odezwał się przyjmujący i ściągnął sobie dziewczynkę z ramion.
- Dzięki, Wojtek. Było fajnie- przytuliła się do niego i wbiegła do klatki.
- A my widzimy się jutro na hali.
- Tak, to do jutra- pożegnałam się i prędko weszłam do budynku. Grunt to pamiętać o oddychaniu, powtarzałam sobie. Całe napięcie ze mnie zeszło, kiedy znalazłam się w swoich czterech ścianach. Zrobiłam sobie i córce kolację i po nie długim czasie mogłyśmy pójść spać.
- Mamuś, fajnie dzisiaj było ź Wojtkiem, wieś. On jeśt tak siamo fajny jak Kamil.
- Tak bardzo go lubisz?- spytałam.
- Mhm- pokiwała główką i ziewnęła. Martwiło mnie to. Nie powinna tak szybko przywiązywać się do drugiego człowieka. Z resztą wiadomo jaki tryb życia prezentował sportowiec- nie długo zabawiał w jednym miejscu. Musiałam coś z tym zrobić, jeśli nie chciałam, żeby mała za bardzo się do niego przyzwyczaiła. Oczywiście to miło z jego strony, że był wobec niej taki życzliwy, ale jako matka byłam zmuszona myśleć o przyszłości mojego dziecka. Zuzia była wszystkim co miałam na tym świecie, dlatego chciałam za wszelką cenę ją chronić.
   Następnego dnia rozpoczął się kolejny kilkutygodniowy maraton pracy. W przedszkolu poszłam zapłacić za obiady córki. Przynajmniej miałam pewność, że przez cały miesiąc, 5 dni w tygodniu mała będzie mieć ciepły posiłek.
- Chciałam jeszcze z panią porozmawiać...-zaczęłam niepewnie, nie wiedząc jak zacząć. Cały czas zastanawiałam się, dlaczego dziewczynka wychodzi z placówki przygaszona.- Zauważyłam, że Zuza ostatnio chodzi smutna. W domu jest wszystko w porządku i myślałam, że może stało się coś tutaj...
- Nie zaobserwowałam nic niepokojącego. Oczywiście będę się przyglądać, czy nic się nie dzieje. Niestety nie jestem w stanie wyłapać wszystkiego, bo mamy dużą grupę dzieci, ale obiecuję, że będę mieć Zuzię na oku.
- Dobrze, dziękuję. Do widzenia- zrezygnowana wyszłam z budynku i poszłam do pracy. Zawiodłam się. Miałam nadzieję, że opiekunka mi pomoże. A tak... Dalej martwiłam jaka krzywda dzieje się mojemu dziecku.  O niczym innym nie myślałam. Nic się nie liczyło poza jej szczęściem.
- Michalina!- usłyszałam naszą recepcjonistkę.- Dzwonią do ciebie z przedszkola!
To nie wróżyło nic dobrego. Pobiegłam do telefonu z mocno bijącym sercem.
- Tak?
- Dzień dobry, tutaj wychowawczyni Zuzi. Pani córka uderzyła kolegę... Proszę odebrać córkę jak najszybciej.
- Dobrze, zaraz będę- poinformowałam. Odłożyłam.słuchawkę i poszłam do szefa z prośbą, czy mogę przyprowadzić dzisiaj 3-latkę. Na szczęście po raz kolejny okazał wyrozumiałość i nie robił żadnych problemów. Niemal biegiem ruszyłam do przedszkola, przez co byłam tam po niecałych  10 minutach. Wpadłam zadyszana do sali, rozglądając się za dzieckiem.
- Zuza, co się stało?- szybko znalazłam się obok niej. Jednak dziewczynka milczała, cicho płacząc.
- Zuzia uderzyła dzisiaj kolegę. Niestety według naszego regulaminu muszę ją zawiesić na tydzień.
- Czy to jest konieczne? Co ja z nią zrobię? Nie stać mnie na opiekunkę...
- Przykro mi, ale to jest konieczne. Gdyby jeszcze okazała skruchę albo się opamiętała... A ona wpadła w jakiś szał i trzeba było ją siłą odciągnąć.
- Zuzanna, proszę przeprosić!
- Nie!! Zaśłużił siobie na to!- krzyknęła i wybuchnęła szlochem.
- Proszę ją zabrać. Może trzeba z nią pójść do psychologa?
- Dziękuję. Przepraszam za nią.
Pozbierałam rzeczy córki i wyszłyśmy z budynku. Próbowałam dowiedzieć się co się wydarzyło, ale dziecko uparcie nie chciało nic powiedzieć.
- Heeej- zawołał Kamil, gdy nas zobaczył, ale natychmiast zmienił ton, kiedy dostrzegł nasze miny.- Rany, co wam się stało?
- Zuza dzisiaj nie będzie ci pomagać. Ma karę.
- Ale mamuś!
- Nie, bez dyskusji. Narozrabiałaś dzisiaj mocno. Później o tym porozmawiamy. Proszę usiąść tutaj i przemyśleć swoje zachowanie.
- Miej ją na oku, dobrze?- poprosiłam ochroniarza.
- Jasne. Jak chcesz odwiozę ją po swojej zmianie do domu.
- Naprawdę?
- Bez problemu- uśmiechnął się i wrócił do swoich obowiązków. Gdybym wiedziała co jest przyczyną jej zachowania, mogłabym na to coś  poradzić.
   Gdy potem szłam pożegnać się z dzieckiem, usłyszałam jak żali się nikomu innemu jak siatkarzowi.
- Co się stało aniołku?
- Mama jeśt na mnie źła bo uderziłam kolege- pociągnęła nosem.
- A dlaczego?
- Śmiał się zie mnie, zie mam brzidkie, śtale rzeczi i zie nie mam tatusia- schowała twarz w swoje małe rączki.
- Nie płacz- przytulił ją.- Nie przejmuj się nim. Trzeba było powiedzieć mamie albo pani w przedszkolu.
- Nie chcie, zieby mamusi było śmutno...
Siatkarz pocieszał dziewczynkę przez jakiś czas, aż w końcu przestała płakać i zaczęła się śmiać. Czułam nie podle. Nie byłam w stanie nawet im się pokazać. Po chwili przyszedł ochroniarz, by zabrać Zuzie do pani Marysi.
  Do wieczora czas potwornie mi się dłużył. Z całych sił starałam się nie rozpłakać w czasie zmiany. Jednak kiedy już szłam do domu wpierw wyszłam tylnym wyjściem, by uniknąć Michała, a potem usiadłam na schodach za halą. Czułam jak po policzkach zaczęły mi spływać łzy. Nie mogłam już ich zatrzymać. Zaczęłam przeraźliwie płakać. Skumulowane we mnie wszystkie złe wydarzenia ostatnich tygodni wypłynęły na wierzch. Miałam ochotę krzyczeć. Czułam jak duszę na kawałki rozrywa ból. Moja córka cierpiała bo ja nie umiałam sobie poradzić. Moja córka cierpiała bo nie byłam w stanie dać jej tego co mają wszystkie dzieci. Moja córka cierpiała bo byłam beznadziejną matką.
                                                                      

       

                                                                    Beznadziejność.

Wciąż z nią walczę.

Ale po co?
Każdy dzień udowadnia mi, że nie jestem wiele warta.
Każdy dzień udowadnia mi, że nie potrafię pokonać nawet najprostszych przeszkód.
Każdy dzień udowadnia mi, że życie jest labiryntem koszmarów bez wyjścia.
Wciąż mi powtarzają jaka ze mnie nie jest wspaniała osoba.
Nie ma we mnie nic godnego podziwu.
Z dnia na dzień zatracam się we własnej beznadziejności.
I coraz częściej nie mam siły z nią walczyć.




-----------------------------------------------------------------------------------------------

Kto ma weekend z metabolizmem, układem nerwowym i narządami zmysłów? Tak... Ja. Na poniedziałek umieć tylko 14 tematów z rozszerzonej biologii... Tak sie chciałam tylko pożalić.
Przepraszam, że jestem nieobecna na Waszych blogach, ale mam dużo nauki, a druga sprawa psuje mi sie internet. Raz działa, raz nie, a jeszcze kiedy indziej działa na telefonie tylko messenger i poczta (y).
Co do rozdziału od początku wiedzieliście, ze nie będą miały wesoło. A ja umówmy się, sprawy nie ułatwiam. Przepraszam za błędy.
Ps; Kto ogląda IE w Baku i naszych chłopaków ( szczególnie Wojtka xd)? 
Łapcie jeszcze Wojtka ;)


Do następnego <3
~lemurek79

sobota, 13 czerwca 2015

Rozdział 2

   Dni mijały, a moja sytuacja jaka była taka pozostała. No może poza Michałem, który kiedy dowiedział się kim jest Wojtek przestał mnie poniżać przy siatkarzach, ale starał się nadrabiać to jak tylko mógł, gdy ich nie było w pobliżu.
- To co słoneczko? Opowiesz mamie jak było w przedszkolu?- spytałam córeczkę po przyjściu do domu.
- Mamuś, a  czi ja mam tatusia?- spytała swoim dziecięcym głosikiem, a mnie przestało bić serce. Co jej miałam odpowiedzieć? Zamarłam. Kompletnie nie wiedziałam jak jej wytłumaczyć to tak, by to zrozumiała i, żeby nie cierpiała.
- Oczywiście, każdy go ma- oparłam wymijająco.
- To gdzie on jeśt?- nie dawała za wygraną.- Gdyby mnie kochał to by przysiedł do mnie.
- Kochanie- uklęknęłam przy niej.- To nie twoja wina, że jego tu nie ma. Nie każdy tata może być przy swoich dzieciach wiesz?- nieudolnie starałam się wyjaśnić. Z resztą, czy istnieje sposób na oznajmienie małemu dziecku, że jego tata go zwyczajnie w świecie nie chce? Łzy zaczęły gromadzić się pod powiekami. Nie mogłam zacząć płakać. Nie przy niej.
- Gdybym była fajna to by przysiedł- powiedziała i schowała swoją twarzyczkę w malutkie rączki. Zaczęła pochlipywać, a ja myślałam, że pęknie mi serce. Przytuliłam ją i starałam się uspokoić. Kolejny raz poczułam bezsilność. Nie mogłam zrobić nic poza pocieszaniem dziewczynki i zapewniania, że ja ją kocham nad życie. Jednak ona nie mogła zapanować nad emocjami i trudno się jej dziwić. Od urodzenia miała pod górkę. Nie dość, że wiecznie nam czegoś brakowało to na dodatek nie znała ojca. Najgorsze, że nie byłam w stanie ukoić jej bólu, a nawet musiałam "odstawić" ją do sąsiadki, ponieważ spieszyłam się z powrotem na halę.
- Nie zadręczaj się. Robisz co możesz. Nie uchronisz jej przed wszystkim- próbowała mnie pocieszyć starsza kobieta, ale bezskutecznie. Gdy moje dziecko cierpiało, ja cierpiałam miliona razy bardziej. W głowie miałam tylko obraz płaczącej dziewczynki.
   Dzisiaj Analog był zamknięty więc wzięłam dodatkową zmianę pod Dębowcem. Gdy weszłam już do budynku mogłam dać upust swoim emocjom, ponieważ jedynym żywym duchem jaki znajdował się o tej porze na obiekcie był ochroniarz. Pozwoliłam emocją wziąć górę i cicho pociągałam nosem. Dopadł mnie moment, gdzie zwyczajnie opadłam z sił. Świat był okrutny. Przynajmniej dla mnie. Mówią, że jeśli masz pod górkę to nie narzekaj, że masz ciężko, bo idziesz na sam szczyt. Zabawne. Na niby jaki szczyt według takich ludzi ja miałam dojść?
   W soboty przedszkola były zamknięte, a pani Marysia miała swoje sprawy do załatwienia. Dlatego też zabierałam w te dni małą ze sobą do pracy. Na szczęście żaden szef nie robił z tego problemów i przymykał na to oko. Zuzi humor ostatnio nieco się polepszył i nie pytała o tatę. Idąc spacerem, słuchałam szczęśliwej paplaniny dziewczynki.
- I przyśla do nas Milena i ona mnie najbaldziej lubi a ja ją najbaldziej lubie- przez następne minuty słuchałam jak 3-latka opowiada o swojej koleżance.
- O kogo to moje oczy widzą!- usłyszałyśmy przy wejściu ochroniarza.
- Cześć, Kamil- przywitałam się.
- Mój najlepszy pomocnik- podszedł do nas i przybił piątkę z moją córką, tak jak zawsze to robili.
- Mogę dzisiaj ci pomagać?- spytała.
- No, jasne. Bez ciebie ani rusz- zapewnił ją.- Idziemy zobaczyć jak chłopaki trenują?- spytał a dziewczynka pokiwała z uśmiechem głową.
- Dziękuje- powiedziałam w jego stronę, a on machnął ręką. Zeszłam do szatni przebrać się w robocze rzeczy. Gdy myłam okna w drzwiach, widziałam jak idzie Michał. Odwróciłam szybko wzrok, by jakimś sposobem stać się przez niego niezauważalną. Nagle poczułam jak gorąca ciecz oblewa moje ramię. Wrzasnęłam z bólu.
- Oj, przepraszam tak tu ślisko- rzucił ze śmiechem i tak po prostu odszedł. Wbiegłam do toalety trącając kogoś po drodze. Ściągnęłam bluzkę i zaczęłam szybko obmywać skórę zimną wodą.
- Miśka, wszystko w porządku?- ktoś zapukał w drzwi. Przymknęłam oczy. Dlaczego on to musiał widzieć?
- Tak, Wojtek. Dzięki, nic mi nie jest.
W myślach błagałam, żeby siatkarz po prostu sobie poszedł. I po chwili rzeczywiście tak się stało. Zaprałam koszulkę w miejscu, gdzie wylądowała kawa, nałożyłam ją na siebie i wróciłam do pracy.
- O tu jest twoja mama- usłyszałam głos kolegi z pracy.
- Mamuś, a ja umiem się bić- pochwaliła mi się dziewczynka.
- Tak?- spytałam ze śmiechem.
- Kamil mi pokaział. Pielwsze pozićja- dziewczynka przybrała "bokserską" postawę.-  Pacie w oczy i namierziam napśtnika. A potem bum- mała machnęła ręka w przód i straciła równowagę, wpadając w ręce ochroniarza.
- No bardzo ładnie. Następnym razem nauczę cie jak zadawać prawy sierpowy.
- Naplawde?
- Słowo. Trzymaj się malutka- pożegnał się z Zuzią.- I ty też mała- rzucił w moją stronę.
- Cześć, Kamil. Dziękuje ci- krzyknęłam za nim. Kolejna osoba, której musiałam, ale nie mogłam się odwdzięczyć.
- Skarbie, mama musi jeszcze iść na górę. Chcesz iść ze mną?
- A mogę poglać siobie na boiśku?- spytała. Spojrzałam, czy nie ma tam już nikogo, ale trening chyba dawno się skończył.
- Zgoda, ale nie idź nigdzie indziej dobrze?- poprosiłam, a dziewczynka pokiwała głową i pobiegła pod siatkę. Szybko poszłam piętro wyżej, chcąc jak najszybciej skończyć pracę. Pragnęłam tylko wrócić do domu i móc w końcu się wyspać. Miałam pierwszą wolną niedzielę od trzech tygodni. Mój organizm domagał się odpoczynku, dając znać, że jest na granicy wyczerpania. Po południu musiałam tylko zapłacić rachunki i zrobić zakupy. Dożyłam wypłaty, aczkolwiek byłam pewna, że niewiele z niej jutro zostanie. Schodząc po córeczkę usłyszałam jej krzyk. Rzuciłam to co miałam w rękach i pobiegłam w jej kierunku, w myślach mając najczarniejsze scenariusze. Rozległ się kolejny pisk małej, a potem jej śmiech.
- Jeście Wojtek!- zażądała. Po kilku sekundach dotarłam do trybun. Zobaczyłam jak Ferens podrzuca dziewczynkę do góry, ku jej wielkiej radości. Śmiała się jak nigdy. Zastygłam w bezruchu. Spodziewałam się wszystkiego, ale nie tego.
- Mama!- krzyknęła wesoło dziewczynka. Twarz siatkarza zwróciła się w moją stronę. Byłam cała skrępowana. Podeszłam zakłopotana do wesołej dwójki.
- Przepraszam, nie wiedziałam, że ktoś jeszcze tu jest. Myślałam, ze jest pusto. Nie chciałam, żeby mała przeszkadzała- zaczęłam się tłumaczyć.
- Nikt tu nikomu nie przeszkadzał- zaśmiał się lekko przyjmujący.- Teoretycznie powinno mnie nie być, ale przyszedłem jeszcze potrenować.
- Mamo, a Wojtek powiedział, że mnie nauci jak sie sielwuje. Plawda?- spytała patrząc na niego.
- Skarbie, nie zawracaj Wojtkowi głowy.
- Ależ jasne, że nauczę. Nie ma problemu.
- No widziś, mamo.
- Zuzia, my już musimy iść, bo się spóźnimy na autobus. Podziękuj Wojtkowi i idziemy- pogoniłam dziewczynkę delikatnie.
- Dzięki Wojtek, jeśteś fajny- zwróciła się do chłopaka, a on na jej słowa lekko się zaśmiał.
- Nie ma za co. Jak będzie ci się nudzić możesz zawsze do mnie przyjść- mrugnął do niej, a dziewczynka zachichotała.
- Ja też dziękuje. Po raz kolejny- przewróciłam oczami. Naprawdę głupio mi było, że tak ciągle mnie ratuje od wszystkiego i jeszcze zajął się moim dzieckiem.
- To nic wielkiego. Do zobaczenia. Pa Zuzia- pożegnał się z nami i poszedł do szatni. Wzięłam małą na ręce i szybko poszłam po rzeczy. Chciałam opuścić budynek jak najprędzej. Miałam dość wrażeń jak na jeden dzień.

---------------------------------------------

Dziękuje za komentarze pod ostatnim rozdziałem ;) Każde napisane przez Was słowo jest dla mnie bardzo ważne ;)
Wczoraj otwarcie Igrzysk w Baku. Dark Face nie zobaczyła Bułgarii i młodego Pencheva, a ja nie zobaczyłam Wojtka ;(
Przyznać się kto wstał dzisiaj o 2 w nocy i wytrzymał do końca?
Za wszystkie błędy przepraszam
Całuję 
~ lemurek79

sobota, 6 czerwca 2015

Rozdział 1

   Nastał kolejny ponury dzień. Wcale nie mam tu na myśli pogody, a raczej własną rzeczywistość obracającą się wokół dwóch sfer: pracy na dwa etaty i opieki nad córką, a wszystko po to, aby przetrwać. Kiedyś byłam optymistką, nieustannie wierząca w lepsze życie, czekające na nią za rogiem. Bardzo szybko zostałam sprowadzona na ziemię przez okrutny los, któremu pomogłam własną głupotą.
   Spojrzałam na stół na którym leżał stos rachunków i wezwań do zapłaty. Robiłam co mogłam, byśmy mogły jakoś żyć, ale i tak nie dawałam sobie rady. Moi rodzice są bardzo religijni i kiedy dowiedzieli się o mojej ciąży nie miałam czego szukać w domu. Na dodatek Zuzia ma astmę. Leki było potwornie drogie. Nie miałam skąd wziąć pieniędzy na te wszystkie wydatki. Chciałam bardzo zapewnić jej lepszy byt, ale to wykraczało poza moje możliwości. Ze smutkiem patrzyłam na dwa talerze, znajdujące się na stole. Mimo, że moja córeczka miała tylko trzy latka, to jej dałam więcej jedzenia. Było półtora tygodnia przed wypłatą, a ja nie miałam na zakupy. Westchnęłam zrezygnowana i poszłam obudzić Zuzię.
- Kochanie, wstawaj już- kucnęłam przy łóżku i pogłaskałam mój największy skarb po włosach.
- Mama, nie- powiedziała sennie i wtuliła twarz w poduszkę.
- Słonko, nie ma spania. Musisz iść do przedszkola, a mama do pracy. Chodź coś zjeść.
Dziewczynka leniwie zeszła z łóżka i przeszła przez pokój. Posadziłam ją na wysokim krześle i pocałowałam w czubek głowy. Poczekałam, aż zje śniadanie i przygotowałam ją do przedszkola. Autobusem podjechałyśmy kilka przystanków, a potem spacerkiem odprowadziłam córeczkę do budynku.
- Kochanie, bądź grzeczna- poprosiła, a ona pokiwała główką. Przytuliłam ją na pożegnanie i patrzyłam jak dziewczynka wchodzi do środka. Z żalem patrzyłam na jej skromny, znajdujący się w nie najlepszym stanie plecaczek, który raził mnie w oczy. Może i był to szczegół, ale jak dla mnie był odzwierciedleniem naszej marnej sytuacji. Tak bardzo chciałabym móc podarować jej to co mają inne dzieci, ale jakbym się nie starała nigdy mi się to nie udało. Wręcz przeciwnie. Było coraz trudniej.
   Z wielkim bólem serca i wyrzutami poszłam na nogach do pracy, do której od przedszkola małej było niedaleko. Głównie dlatego to je wybrałam. Lubiłam chodzić tą trasą. Ta część Bielska jak dla mnie była szczególnie ładna. Góry były tak blisko, a wokół niemal sama zieleń. Jedna z niewielu rzeczy, z której można za darmo czerpać radość. Zanim życie przyparło mnie do muru, kochałam chodzić na piesze wycieczki w góry. Pamiętam doskonale to niewiarygodnie czyste powietrze, którym delektować mogłabym się bez końca. Ich widok napawał mnie zachwytem, a momentami przerażeniem. Mimo wszystko wybierałam się na szlak, kiedy tylko miałam taką możliwość. Potem wszystko to musiałam porzucić.
   Po niecałych 15 minutach dotarłam do Hali pod Dębowcem- całkiem nowego obiektu sportowego, na którym oprócz siatkówki, kiedyś były rozgrywane m.in. Mistrzostwa Europy w piłce halowej. Nie byłam tam żadną szychą. Byłam zwykłą sprzątaczką. Na tej posadzie się skończyła moja "kariera".
   Weszłam do budynku ze wzrokiem wlepionym w ziemię. Czym prędzej zeszłam do szatni zostawić rzeczy i ubrać swój "służbowy strój". Wzięłam wózek, chcąc natychmiast zabrać się za swoje obowiązki. Nie będę opowiadać o swojej pracy. Nie jest ciekawa, ani przyjemna. Nie ma nic interesującego w przecieraniu biurek, czyszczeniu kibli i szorowaniu podłogi. Odmóżdżające zajęcia, nic poza tym. Jednak nie było nic bardziej upokarzającego od zachowania szefa działu marketingu. Wykorzystywał każdą okazję, by pokazać mi jak niewiele znaczę.
- Mój gabinet jest źle posprzątany!- wydarł się na mnie. Wcale się nie przejmował tym, że niedaleko stoją ochroniarze. Gdy przez korytarz zaczęli przechodzić zawodnicy Bbts-u, którzy akurat szli do szatni, napuszył się jak paw, by pokazać kim on tu nie jest.- Jeśli nawet tego nie potrafisz zrobić dobrze, to może najwyższy czas się pożegnać! No co tak stoisz? Jazda do gabinetu i popraw!- machał mi ręką przed twarzą. Zacisnęłam powieki, by nie uronić ani jednej łzy. Wzięłam głęboki oddech i posłusznie wróciłam do jego biura. Starałam się nie patrzeć na obecnych przy tej całej scenie. Nie mogłam odejść. Potrzebowałam tej pracy bardziej niż tlenu. Ta świadomość była powodem, dla którego znosiłam wszystkie podobne sytuacje niemal codziennie.
   Przysięgam, że kiedy wychodziłam z jego gabinetu było bardzo czysto. Jednak oczywiście musiał porozwalać wszystko tak, bym znowu musiała tu przyjść, by znów mógł się nade mną pastwić. Po ponownym wysprzątaniu na błysk pomieszczenia i usłyszeniu " Może być" od tego ważniaka, poszłam po Zuzię do przedszkola. Weszłam do budynku i poszłam do jej sali. Szybko zabrałam ją do szatni i wspólnie poszłyśmy na przystanek. Pytałam się jak jej minął dzień, ale była bardzo przygaszona. Nic nie chciała powiedzieć. Musiałam koniecznie porozmawiać z wychowawczynią. Coś musiało się stać. Czułam to.
Tymczasem zajęłam się sprawami bieżącymi. Po dotarciu do domu, nakarmiłam małą, a następnie zaprowadziłam ją do mojego osobistego anioła stróża- mojej sąsiadki pani Marysi, dzięki której mogłam pracować na dwa etaty, bo bezinteresownie opiekowała się Zuzią, kiedy tylko tego potrzebowałam. Była dla niej jak jej własna wnuczka i tak też ją traktowała. Gdyby nie ta starsza pani na emeryturze już dawno, bym poległa. Wiedziałam, że nigdy nie spłacę ogromnego długu wdzięczności jaki mi u niej rósł co dnia.
   Biegiem ruszyłam na autobus, do drugiej pracy, a mianowicie stania za barem. Lokal nie cieszył się jakąś złą sławą. Jak na ironie, to właśnie tu w "Analogu", najczęściej zbierali się kibice siatkarskiego klubu. Tego wieczora pojawił się niestety znienawidzony przeze mnie marketingowiec- Michał.
- Wow, wow! Kogo moje oczy widzą! Nie za trudne zajęcie jak dla ciebie?
- Coś podać?- spytałam obojętnym głosem.
- Jakbyś stanęła pod latarnia byłby większy pożytek- uśmiechnął się cwaniacko. Zabolało. Bolało za każdym razem, gdy przyrównywał mnie do zera. Bolało, kiedy ten dupek chciał mi uświadomić, że jestem nic nie warta, a to tylko z zemsty za to, że powiedziałam mu "nie". Nie byłam dziwką. Byłam sprzątaczką, barmanką, młodą i samotną matką, ale to nie znaczyło, że mógł mnie na każdym kroku obrażać. Pracowałam uczciwie, bardzo ciężko każdego dnia. Na wszystko musiałam sama zarobić. Nikt mi nic nie dał za darmo. Dlatego pod wpływem jego słów w oczach zaczęły gromadzić się łzy wściekłości. Nie chciałam pokazać jak mocno dotknęły mnie jego słowa, ale nie potrafiłam nad tym zapanować.
- Kolego grzeczniej, albo znajdziesz się zaraz za tymi drzwiami- dopiero teraz zwróciłam uwagę, na blondyna, który siedział po drugiej stronie baru.
- A ty to co? Radzę ci się odczepić...- zaczął ostrzegawczym tonem i wstał z krzesła. Chłopak uśmiechnął się drwiąco pod nosem i również wstał. Michałowi zrobiło się głupio. Przeciwnik przewyższał go o jakieś 30 cm, był wysportowany, silnie zbudowany i widać było, że w starciu z nim ten knypek nie ma szans. Zaczerwienił się po same uszy i bez słowa opuścił lokal. Taki właśnie poziom prezentował.
- Dziękuje- powiedziałam tak cicho, że ledwie mnie usłyszał, a on wzruszył ramionami. Odważyłam się, by spojrzeć w jego oczy, ale od razu uciekłam przed jego onieśmielającym spojrzeniem.
- Nie znoszę nadętych buców- oznajmił.- Do zobaczenia- pożegnał się i również wyszedł.
   Knajpę opuściłam dopiero po północy, gdy mogłam za dodatkową zapłatą posprzątać. Chwytałam się każdej pracy jakiej mogłam. Wpadłam do domu ledwo żywa. Przeniosłam Zuzię od sąsiadki. Nawet się nie obudziła. Prędko się umyłam, by zasnąć na te kilka godzin. Musiałam rano mieć siłę na kolejny ciężki dzień, wiedząc, że będzie wyglądał jak ten, który dopiero co przeżyłam. Cieszyłam się, że w Analogu tylko przez chwilę musiałam znosić to upokorzenie. Byłam wdzięczna blondynowi, że uchronił mnie od kolejnych wyzwisk. Noc była chwilą, kiedy mogłam pozwolić sobie na łzy. Cicho pochlipywałam w poduszkę, żeby nie obudzić córeczki. Żyłam w ciągłym strachu. Obawiałam się, że  końcu znajdzie się przeszkoda, która mnie pokona i stracę jedyną istotkę, dla której tak bardzo się staram.
   Kolejny poranek. Ponownie te same żmudne czynności. Skreślałam dni na kalendarzu, które dzieliły mnie od wypłaty. Myślałam nad poszukaniem trzeciej pracy, ale nie wiedziałam jakim cudem mam to wszystko pogodzić. Chociaż, kiedyś myślałam, że nie dam rady harować na dwa etaty. Człowiek jest w stanie przyzwyczaić się do wszystkiego.
   Świat robił mi na złość na każdym kroku. Autobus się spóźnił, przez co musiałam biec z Zuzią na rękach do przedszkola. Mała była wniebowzięta i śmiała się całą drogę, ja niekoniecznie. Potem sprintem udałam się na halę. Udało mi się dotrzeć kilka minut przed czasem. Jednak jako, że z natury jestem niezdarą musiałam się potknąć o własne nogi. Wyrżnęłam orła jak rzadko. Nie powiem, zabolało mnie siedzenie. Usłyszałam czyjeś szybkie kroki.
- Hej, nic ci nie jest?- ktoś ukląkł przy mnie i pomógł mi wstać. Podniosłam wzrok i zobaczyłam mojego wybawcę z zeszłego wieczora. Aż mnie sparaliżowało. Po prostu zaniemówiłam.- Wszystko w porządku?- spytał ponownie, a ja otrząsnęłam się dopiero z pierwszego szoku.
- Tak, dziękuje- otrzepałam spodnie.- Znowu- dodałam po kilku sekundach, a on się cicho zaśmiał.
- Wojtek jestem- przedstawił się i podał mi dłoń.
- Michalina- odwzajemniłam jego uśmiech.
- No, Michalina uważaj na siebie- powiedział na pożegnanie i ruszył w kierunku hali. Stałam jak oniemiała. Cała ta sytuacja, mając w pamięci poprzednie zdarzenie była dla mnie krępująca. Dopiero teraz wróciłam, uwagę na torbę na jego ramieniu z logo Bbts-u. Przy drzwiach odwrócił się, przyłapując mnie na tym, że się w niego wpatruję. Puścił mi oczko i jak gdyby nigdy nic wszedł do środka, a ja czułam jak moją twarz pokrywa zdradziecki rumieniec.

-----------------------------------------
Nie mogłam już wytrzymać! Musiałam coś tutaj dodać :) Taki piękny weekend, a ja mam zakaz ruszania się z domu, bo zrobiłam coś w nogę :( Przynajmniej mam już zaczęty tutaj 3 rozdział ;) Chcę, żeby ten blog był wyjątkowy ( w sumie chciałam tak z każdym poprzednim xd). W roli głównej mój ulubiony siatkarz :) Pewnie nie wszyscy wiedzą kto to jest xd Od nowego sezonu będzie grał w Transferze Bydgoszcz i serce mnie boli, że nie gra w moim ukochanym Bielsku. Teraz jest w kadrze B, a w zeszłym roku trener Antiga wziął go na Ligę Światową ;) To tak w skrócie ;)
Mam nadzieję, że będziecie ze mną ;) Choć myślę, że to będzie najmniej popularny napisany przeze mnie siatkarski blog z uwagi na bohatera.
Rozdziały w każdą sobotę ;)
Jeśli chcecie być informowani o nowych rozdziałach, proszę wpiszcie się w odpowiednią zakładkę, podając e-mail, gg, strone internetową, cokolwiek. Informuje od razu jak dodaje rozdział.
Piszcie czy wam się podoba, czy nie, co poprawić :)
Do następnego :)