sobota, 31 października 2015

Rozdział 23

    Święta minęły w spokojnej atmosferze. Takiej radości nie czułam dawno temu. Jednak wszystko miało swój koniec. Wojtek wrócił do treningów, ja wciąż chodziłam na rehabilitację i pisałam artykuły. Czułam w głębi duszy niepokój. Wiedziałam, że kłopoty czekają za rogiem. Bałam się, że wraz z nimi przyjdzie nasz koniec.
   Przyszedł sylwester. Pierwszy raz miałam go nie spędzać z Zuzią, Kamilem i Anią. Bbts organizował imprezę dla zawodników, na którą miałam iść razem z siatkarzem. Dla dzieci jednocześnie miała odbywać się odrębna zabawa w innym pomieszczeniu z zapewnioną opieką. Nie musiałam się o nic martwić i w spokoju szykować na imprezę.
Zaczęłam od długiej i relaksującej kąpieli. Leżałam w wannie przez prawie godzinę i nie miałam ochoty z niej wychodzić. Ale rozsądek wziął górę i zmusiłam się do dalszych przygotowań. Pierwszy raz od kolacji z Wojtkiem, robiłam się na sex bombę. Oczywiście on razem z dzieckiem nie potrzebował tyle czasu i do mych uszu dochodziły ich śmiechy. Ubrałam na siebie czerwoną sukienkę, podkreślającą moją figurę. Na usta nałożyłam krwistoczerwoną szminkę, zrobiłam na powiekach kocie kreski i przejechałam rzęsy czarnym tuszem. Popatrzyłam w lustro na kobietę, która mnie w ogóle nie przypominała. Wyglądała pięknie, odważnie, pewnie siebie, a przede wszystkim seksownie. W środku dalej pozostała taka jak dawniej- zagubiona, tchórzliwa, bojąca się świata. Nie wiedziałam, czy mój strój nie jest zbyt wyzywający. Wyszłam niepewnie z łazienki, chcąc zasięgnąć porady.
- Wojtek, mogę tak iść, czy mam się przebrać?- spytałam, wchodząc do salonu. Popatrzył na mnie i zakrztusił się kawą, którą właśnie przełykał. Stanęłam w miejscu, nie wiedząc czy to z szoku, czy z zachwytu. - Halo, powiedz coś!- zaśmiałam się nerwowo.
- Wyglądasz...- pokręcił głową, nie mogąc znaleźć słów. Wziął głęboki oddech i wciąż nie potrafił wypowiedzieć swoich myśli.
- Ale w sensie, że ci się podoba?- dopytywałam. Wstał i podszedł do mnie z zagadkowym uśmiechem. Zatrzymał się na tyle blisko, że czułam jego oddech. Położył swoje ręce na moich biodrach, delikatnie przeciskając mnie do siebie. Serce zaczęło mi szybciej bić, a oddech przyspieszył. Tylko on potrafił wywołać we mnie taką falę pożądania, a zwykłą sytuację przeistoczyć w pełną namiętności chwilę.
- Powiem tak...- szepnął mi na ucho, wywołując dreszcze na całym ciele.- Nie opuszczę się ani na chwilę, bo jak ktoś będzie z tobą tańczyć to oszaleję z zazdrości.
- Podoba ci się?
- Nawet nie masz pojęcia- powiedział z nutką erotyzmu w głosie. Złożył na mojej szyi delikatny pocałunek, który przeszył moje ciało na skroś. Nie mogłam już wytrzymać i skrzyżowałam ręce na jego szyi. Ostatnie głębokie spojrzenie w oczy i nasze usta się spotkały w pełnym żaru pocałunku. Jak bardzo żałowałam, że musimy gdzieś wyjść i nie jesteśmy sami.
- Mamusiu- usłyszałam z drugiego pokoju. Oderwaliśmy się od siebie.
- Też się idę ogarnąć, żebyś się wstydzić nie musiała- zaśmiałam się na jego słowa. Poszłam pomóc córeczce się przygotować. Po pół godzinie byliśmy w trójkę gotowi do wyjścia.
Przy naszym ośrodku pierwsze odprowadziliśmy Zuzię, która pobiegła do nowych kolegów i koleżanek a sami poszliśmy do właściwej sali. Wojtek objął mnie w pasie tak dumny, że aż czułam się zawstydzona. Oczywiście przyjechaliśmy jako ostatni. Ale już się do tego przyzwyczaiłam. Od momentu naszego wejścia, wszystkie oczy były zwrócone na nas. Spuściłam lekko głowę speszona całą sytuacją i zwolniłam kroku. Wtedy siatkarz dodał mi odwagi i szłam już zwykłym tempem.
   Nie miałam za wiele tematów do rozmowy z resztą ludzi przebywających na tej imprezie. Jednak całkowicie zdominowaliśmy parkiet i praktycznie z niego nie schodziliśmy więc moje kłopoty z nawiązaniem nici porozumienia przestały mieć znaczenie. Oczywiście nie sądziłam, że przyjmujący mówił poważnie z tym, że nie pozwoli nikomu mnie dotknąć. A jednak... Przez praktycznie czas był tylko on i ja. Przebiło się niewielu kolegów z drużyny Wojtka, żeby zaprosić mnie do tańca. Była to maksymalnie jedna piosenka, a potem znowu wirowałam w ramionach siatkarza. W ogóle mi to nie przeszkadzało. Byłam młoda. Byłam szczęśliwa. Byłam zabójczo zakochana.
Z szampanem czekaliśmy na przywitanie Nowego Roku. Równo o północy niebo rozświetliło pełno fajerwerków. Ferens przyciągnął mnie do siebie i  zaczął całować całą moją twarz.
- Czego ci mogę życzyć co?- spytał ze śmiechem.
- Żebyśmy następnego sylwestra też spędzili razem...- powiedziałam niepewnie.- I jeszcze następnego i kolejnego- dodałam z nerwowym śmiechem.
Impreza trwała w najlepsze. Po 3 w nocy postanowiliśmy się zbierać ze względu na Zuzę, która i tak bardzo długo wytrzymała. Idąc do samochodu, trafiliśmy na pijanego Michała, którego udało mi się ignorować przez całą noc. Próbowaliśmy ominąć go w celu uniknięcia kłopotów. Jednak nie dało się nie słyszeć jego pijackiego bełkotu.
- Eee!- zaczął się wydzierać.- Teraz taka odstrzelona, a wcześniej to cie na to stać nie było- zaczął się naigrywać. Zabolało. Poczułam się jakbym była z Wojtkiem dla kasy.
- Nie zwracaj uwagi- powiedziałam do niego, kiedy poczułam jak wszystkie jego mięśnie się napinają. Ale dyrektor marketingu poszedł za nami, szukając guza.
- No nie powiem masz predyspozycje do pewnych zawodów- powiedział i klepnął mnie w tyłek. Tego było za wiele. Nie tylko dla mnie, ale i dla Ferensa. Rzucił się na pijanego z pięściami. Ten miał za mało procentów, by mieć kłopoty z równowagą, ale na tyle dużo by mu te procenty dodały odwagi. Zuzia zaczęła płakać i musiałam wziąć ją na ręce. W oddali zobaczyłam Kwasowskiego więc zawołałam go ile sił w płucach. Podbiegł i próbował ich rozdzielić. Odgłosy szamotaniny usłyszeli też inni zawodnicy i dopiero kilku z nich dało radę opanować sytuację. Mój chłopak nie ucierpiał aż tak bardzo, ale Michała miał mnóstwo powierzchownych obrażeń. 3-latka cały czas płakała. Trudno jej się dziwić, ja sama byłam roztrzęsiona. W napięciu wróciliśmy do mieszkania. Zajęło mi całą godzinę uspokojenie małej oraz jej usypianie. Poszłam po apteczkę i udałam się do przyjmującego.
- Pokaż mi to- poleciłam, rzucając mu niezbyt ciepłe spojrzenie.
- Nie patrz tak na mnie- powiedział oschle.- Zasłużył sobie. Nie będzie cie ten gnój nigdy więcej obrażał ani poniżał- warknął wściekle.
- Ja po prostu uważam, że ten cyrk nie był potrzebny.
- Kurwa, nie pozwolę na takie coś!
- Uspokój się!- syknęłam.- Zuzia śpi. Chodzi mi o nią. Jest przerażona i się teraz boi. Mi też nie było miło...
- Czego się boi?
- W tej chwili boi się chyba ciebie. Takiego cię nie widziała i jest zdezorientowana.- Widać, że takiej odpowiedzi się nie spodziewał.
- Porozmawiam z nią jutro- postanowił ze spuszczoną głową. Nie mogłam patrzeć na niego takiego załamanego.
- Nie martw się- usiadłam obok niego.- Z drugiej strony cieszę się, że mnie obroniłeś- oparłam się o jego ramię.- A teraz daj mi to opatrzyć.

-------------------------------------------
A więc kłopoty czas zacząć xd Co może się złego przytrafić naszym bohaterom z powodu tej bójki? Hmm.... Minimum 2 rzeczy, które wprowadzę :) Dla osoby, która PIERWSZA odgadnie zadedykuję następny rozdział ;)
Przepraszam, że rozdziały tak późno, ale brak czasu to poważny problem....
Do soboty ! ;*

niedziela, 25 października 2015

Rozdział 22

- Proszę, wejdźcie do salonu- zaprosiła nas matka Wojtka, przerywając ciszę. W milczeniu udaliśmy się do wskazanego przez kobietę pomieszczenia. Zuzia rozglądała się z niepokojem, a minę miała jakby chciała się rozpłakać, albo uciec. Ferens wziął ją na ręce, a ona ufnie wtuliła się w niego, zasłaniając się przed światem. Usiedliśmy przy stole, gdzie była już podana kolacja. Czułam się wśród nich jak piąte koło u wozu. Starałam się być pogodną i uśmiechniętą, wiedząc jakie to dla siatkarza to jest ważne. Przebrnęliśmy jakoś przez cały wieczór. I tłumacząc zmęczeniem Zuzi usunęłam się z rodzinnej kolacji.
- Proszę tutaj są ręczniki, dodatkowe koce jakby małej było zimno- pokazała pani Basia i zostawiła nas same.
- Mamusiu, kiedy wlócimy do domku?-  spytała córeczka.
- Pojutrze. Dlaczego pytasz?
- Tęśknie zia nim- przyznała.
- Już niedługo- obiecałam.- Chodź, trzeba cię umyć- zarządziłam. I po niespełna pół godzinie już leżała w łóżku i zasypiała. Zastanawiałam się, czy dołączyć do towarzystwa na dole, ale koniec końców nie czułam się na siłach. Wzięłam szybki prysznic i również położyłam się spać. Jednak jeszcze prze długi czas przewracałam się z boku na bok, pogrążona w niezbyt optymistycznych myślach. Gdy już powoli odpływałam poczułam jak materac ugina się pod ciężarem męskiego ciała.
- Śpisz?- spytał Wojtek tuż przy moim uchu.
- Nie- powiedziałam sennie.
- Dlaczego jeszcze potem do nas nie zeszłaś?
- Byłam okropnie zmęczona- wyjaśniłam chociaż mijało się to z prawdą. Ferens cicho westchnął.
- Przepraszam za nich. Byli zszokowani, ale to wszystko- zaczął tłumaczyć. Odwróciłam się w jego stronę na te słowa.
- Rozumiem, naprawdę- uspokoiłam go.
- Chciałbym, żebyście się tu czuły dobrze- pogładził mnie po policzku.
- Nie masz się czym martwić. Dla Zuzi to po prostu wszystko jest nowe i troszkę się wstydzi.
- A ty jak się czujesz?- umilkłam na moment szukając odpowiednich słów.
- Dla mnie to tylko trochę krępujące, ale proszę nie przejmuj się mną. Przyjechałeś do rodziny i ciesz się tym- poprosiłam. Złożyłam na jego ustach uspokajający pocałunek i wtuliłam się w jego tors. Nie chciałam, żeby myślał, że na nam tu źle. Z tą myślą postanowiłam następnego dnia postarać się jeszcze bardziej.
   Rankiem obudziłam się pierwsza. Siatkarz spał w najlepsze. Na początku chciałam poczekać aż się przebudzi, jednak przypomniałam sobie o swej obietnicy i biorąc głęboki oddech podniosłam się z łóżka. Popatrzyłam na zegarek, na którym widniała godzina 6:34. Zrobiłam zniesmaczoną minę, uświadamiając sobie, że w ogóle się nie wyspałam, a na dodatek, że nie dam rady zasnąć. Wyciągnęłam z torby kilka rzeczy i poszłam do łazienki doprowadzić się do porządku. Jednak na korytarzu, słysząc swoje imię przystanęłam w pół kroku. Głosy dobiegały z kuchni i należały do rodziców przyjmującego.
- Boję się o niego- wyznała matka Wojtka.- Nie znamy jej, nic o niej nie wiemy.
- Sprawiała dobre wrażenie- wyznał pan Jacek.
- Zgadzam się, ale nigdy nie wiadomo jak to jest. Nie da się człowieka poznać na wylot po jednym wieczorze. On jest w niej po uszy zakochany. A tą dziewczynkę? Kocha jakby była jego córką... Dlatego się boje, że jeśli jej intencje nie są dobre...- nie dokończyła. Rozumiałam ją. Był jej synem, bała się o niego i troszczyła. Miała do tego pełne prawo. Karcąc się za wścibskość poszłam zająć się sobą. Gdy wyglądałam już względnie normalnie, poszłam do pokoju Zuzi. Oczywiście leżała odkryta. Poprawiłam jej kołdrę i biorąc głęboki wdech zeszłam na dół. Przeczesałam wzrokiem salon, w którym nie było żywej duszy. Ruszyłam na dalsze poszukiwania, które przyniosły zamierzony efekt. W kuchni pani Basia z nałożonym fartuchem przygotowywała jedzenie.
- Dzień dobry- przywitałam się odrobinę nieśmiało. Odwróciła się w moją stronę i uśmiechnęła nerwowo.
- Dzień dobry, dzień dobry- odpowiedziała.
- W czym pani pomóc?
- Nie trzeba. Jesteś naszym gościem, nie wypada.
- To żaden problem- zapewniłam i podeszłam do blatu. Wzięłam nóż oraz deskę i zaczęłam kroić warzywa na sałatkę.
- Właściwie to tak mało o was wiemy- zaczęła.
- Niewiele jest o nas do powiedzenia- przyznałam ze smutkiem.- Ale jeśli by miała pani jakieś pytania to proszę się nie krępować.
- Właściwie to chcę tylko mieć pewność, że nie masz złych zamiarów- oznajmiła, patrząc na mnie z uniesioną brwią.
- Może być pani spokojna. Mam nadzieję, że z biegiem czasu sama pani to zauważy.- Przyglądała się mi jeszcze przez moment i pokiwała lekko głową. Po kilku sekundach odchrząknęła i poruszała już tylko neutralne tematy. Po piętnastu minutach śniadanie dla domowników było gotowe, a my wzięłyśmy się za przygotowania do wigilii. Co jakiś czas wstawał kolejny członek rodziny. Koło 9 i moja córeczka wstała. Zjadła troszeczkę śniadania i przyglądała się jak gospodyni wyrabia ciasto.
- Marcin, idź obudzić Wojtka! Gdzież to spać do 11!- oburzyła się.
- Już wstaje- usłyszeliśmy przyciszony z piętra. Po kilku minutach w kuchni pojawił się siatkarz.
- Witam śpiąca królewno- zaśmiałam się na słowa pani Ferens.
- Przecież jest rano- bronił się.
- Jedz śniadanie i odśnież podjazd, proszę.
- Wojtek mogę ź tobą?- spytała Zuzia, pochodząc do niego.
- Pewnie, że tak. Potem weźmiemy Kacpra i pójdziemy na sanki, co?
- Naplawde?- ucieszyła się.
- Obiecuję- pocałował ją w główkę.
  Dzięki temu, że pomagałam w przygotowaniach cały dzień zleciał zaskakująco szybko. Razem z matką braci, a także Dominiką przygotowywałyśmy posiłek, a panowie zajmowali się dziećmi, ubieraniem choinki, czy przygotowaniem drewna na opał do kominka. Zazdrościłam im, że są taką zgraną rodzinką.
Mimo moich starań nie mogłam nie czuć się skrępowaną. Uśmiechałam się, starałam rozmawiać, żeby Wojtek się mną nie przejmował, ale w głębi serca marzyłam tylko o tym, by wrócić do nas do domu. Święta to intymny czas. Składanie tym ludziom życzeń również było trudne. Siliłam się na miły i pogodny ton. Pytanie tylko, czy mi to wyszło.
Nie mogliśmy zostać na noc. Wojtek następnego dnia miał trening dlatego już przed 23 opuściliśmy jego rodzinne strony.
- Weźcie jeszcze to- wcisnęła nam kolejną porcję swoim przetworów pani Basia.
- Mamo, nie dawaj nam nic bo my tego nie zjemy.
- Jedźcie ostrożnie i dajcie znać jak dojedziecie.
- Obiecuję.
Pożegnaliśmy się i w końcu mogliśmy ruszyć w drogę powrotną. Poczułam wielką ulgę, ale nie wiedziałam, że jadę prosto do jaskini samych problemów. Przecież my nie mogliśmy mieć spokojnego życia.

------------------------------------------
Oddaję go w Wasze ręce. Wróci temat ojcostwa i sądu i..... No właśnie xd Zobaczycie sami za kilka rozdziałów co jeszcze szykuję xd
Życzę wszystkim żeby przetrwali poniedziałek... A wszystkim maturzystom w tym sobie powiem" Stay strong ! xd

sobota, 24 października 2015

Informacja

Przepraszam, ale dzisiaj raczej nie dam rady dodać rozdziału ;( Nie dość, że klasa maturalna to w tygodniu się nic nie zrobi, a dzisiaj mam imprezę urodzinową także od wczoraj biegam i wszystko przygotowuje. Zdarza mi się to o ile się nie myle pierwszy raz także mam nadzieję, że zrozumiecie. Rozdział na 100 % będzie jutro ;)

sobota, 17 października 2015

Rozdział 21

  Każdy w życiu potrzebuje czegoś innego. Moja rzeczywistość nigdy nie była łatwa. To było ciągłe mierzenie się z coraz to nowszymi problemami. Są tacy, co pragną na co dzień tego dreszczyku emocji. Oczekują niespodziewanego. Dla mnie błogosławieństwem była stabilizacja i spokój. Nie sądziłam, ze kiedykolwiek uda mi się go osiągnąć. Ale to właśnie on wypełniał moja duszę, gdy otworzyłam pewnego poranka oczy. Z głębokiego snu wyrwał mnie zapach świeżo parzonej kawy. Przeciągnęłam się leniwie w łóżku. Druga jego połowa już była pusta. W głębi mieszkania dobiegały stłumione śmiechy. Uśmiechnęłam się na sam ten dźwięk. Zdecydowanie kochałam taki spokój i tą normalność. Odrzuciłam jedną ręką ciepłą kołdrę i wstałam z materaca, ignorując chłód, który zaatakował moje ciało. Podeszłam do szafy, wciągnęłam z niej jedną z bluz Wojtka i nałożyłam na siebie. Zadziwiający był fakt, że czułam się w tym mieszkaniu bardzo swobodnie. Nie wiedziałam, czy brać to za dobrą wróżbę, czy może raczej powinnam mieć wyrzuty sumienia. Nie zastanawiając się nad tym dłużej, poszłam do kuchni, gdzie spodziewałam się zastać moją kochaną dwójkę.
Zuzia stała na krześle i "przygotowywała" śniadanie. Wojtek wszystko nadzorował i pilnował, żeby nic sobie nie zrobiła.
- Witam moich kucharzy- zaśmiałam się.
- Mama, a ja zlobiłam jedzienie- pochwaliła się.
- No widzę- pogłaskałam ją po główce.- A wy co już tacy ubrani?- Wojtek podrapał się po głowie.
- Zuzia, by chciała ze mną pojechać na chwilę na halę, muszę załatwić szybką kwestię.
- Coś się stało? Przecież mecz dopiero wieczorem- zdziwiłam się.
- Nie, nic się nie stało- zaczął coś kręcić.- Taka powtórka z... taktyki!- pokiwał głową.- Nie masz nic przeciwko, że jechała ze mną?
- Nie- powiedziałam niepewnie, przyglądając mu się badawczo. Coś kombinowali. Tylko co takiego? Wzruszyłam ramionami. Byłam pewna, że niczego od nich nie wyciągnę. Chyba, że od Zuzi. Uśmiechnęłam się przebiegle pod nosem i usiadłam przy stole. Postawiłam sobie za cel dowiedzieć się co knuje siatkarz. Tak jak zapowiedział po śniadaniu zabrał Zuzię i pojechali. Korzystając z okazji wzięłam się za kolejny felieton. Musiałam utrzymać tę pracę. Była najlepsza jaką kiedykolwiek miałam i w dodatku wymarzoną. Przecież to zawsze chciałam robić- pisać. Po ponad dwóch godzinach wrócili mali podróżnicy.
- Coś długo omawialiście tą taktykę- zauważyłam, unosząc jedną brew go góry.
- No trochę nam zeszło- przyznał. Pokręciłam głową z uśmiechem. Ciekawiło mnie cóż to była za ważna sprawa.
   Pod wieczór w trójkę zapakowaliśmy się do samochodu i pojechaliśmy na halę. Nie było to moje ulubione miejsce. Wiązało się to z upokorzeniami jakie było mi znosić. Dopiero po jakimś czasie dostrzegłam jakie błędy popełniałam. Nie powinnam była dawać sobą pomiatać. Żadna praca nie hańbi? To dlaczego tyle osób mną gardziło?
Usiadłam z córką na trybunach. Byłam w sektorze, w którym siedziały rodziny zawodników. Nie podobało mi się to za bardzo. Nie czułam, że mogę tam siedzieć, ale z drugiej strony nie byłam w stanie odmówić Ferensowi. Zaczęłam swoje podchody. Wyciągnęłam z torebki lizaka i dałam dziecku. To było bardzo nie fair, ale ciekawość zwyciężyła.
- Zuzia, a gdzie dzisiaj byłaś z Wojtkiem?- spytałam.
- Prziklo mi mamo, Wojtek mnie pielwsi psiekupił- oznajmiła.
- A to spryciarz- stwierdziłam z sarkazmem pod nosem. Był szybszy.
Z czasem na trybunach pojawiało się coraz więcej osób. Najwięcej było jednak w naszym sektorze. Drugie połówki bielskich siatkarzy siadły mniej więcej obok siebie. Ja byłam nieco z boku. Nie czułam się ich częścią. Co innego moja córka, która goniła z innymi dziećmi po całym obiekcie. Szczęśliwie dla nas, Bbts wygrał ostatni mecz przed świętami. Poczekałyśmy na Wojtka, który zbierał się zawsze gorzej niż kobieta przed randką. Oczywiście był w wyśmienitym humorze po zwycięstwie. Nie było czasu ani pomysłu na nawet małe świętowanie. Musieliśmy wrócić w miarę szybko do domu, by wcześniej położyć się spać, gdyż następnego dnia mieliśmy wyjechać do Radomia. Starałam się o tym nie myśleć. Zrobiłam co mogłam, by było dobrze. Spytałam Wojtka kto będzie i kupiłam drobne upominki, nie zapominając o samym Wojtku, dla którego miałam jego wymarzony zegarek.
- Boję się co będzie jutro- przyznałam, gdy już leżeliśmy w sypialni. Ferens cicho westchnął i pocałował mnie w skroń.
- Przecież będę tam z wami i nie pozwolę, żeby cokolwiek złego się przydarzyło- zapewnił. Mimo jego obietnic nie byłam przekonana, że wszystko pójdzie jak po maśle. Przecież na wiele rzeczy on nie miał wpływu. My wiemy jak między nami jest, ale z boku to nie musi wyglądać tak kolorowo. Mogłam zostać oskarżona, że jestem z nim dla pieniędzy. Skąd miałam wiedzieć co pomyśli sobie jego rodzina? Na pewno go kochali i mieli pełne prawo się o niego martwić.
   Rankiem Ferens zapomniał o swoich postanowieniach wczesnego wyjazdu, gdyż zbierał się do tego auta i zbierał się i nie mógł się zebrać. W końcu udało nam się wyruszyć. Ja pełna obaw, a Zuzia ciekawości, natomiast przyjmujący przepełniony radością. W sezonie ciężko o kontakt z bliskimi jeśli są daleko od domu. Po wielu godzinach jazdy i stania w kilkukilometrowych korkach dotarliśmy do upragnionego miasta. W żołądku przewracało mi się z nerwów, ale próbowałam zachować kamienną twarz. Nie chciałam psuć nastroju świątecznego mojego chłopaka. Tak rzadko spędzał czas ze swoją rodziną więc chciałam, by się tym cieszył z takiej możliwości jak najdłużej.
- No i jesteśmy!- oznajmił z uśmiechem, zajeżdżając pod jeden z radomskich domów. Przełknęłam głośno ślinę i wzięłam głęboki oddech. Wysiedliśmy z auta i w trójkę skierowaliśmy się do środka. Z ociąganiem przekroczyłam próg. Rozglądałam się po korytarzu niepewnie.
- Jest tu ktoś?- zawołał Wojtek. Po chwili przy nas zjawiła się nie jedna osoba, a konkretnie kilka. Sparaliżowało mnie. Nieznajomi rzucili się na siatkarza i zaczęli go ściskać.
- Poznajcie to Michalina- zwrócił się do nich z dumą, a oni popatrzyli na mnie z ciekawością- i Zuzia- dodał. Dopiero wtedy dostrzegli moją mała kruszynkę, która stała zdezorientowana. Uśmiech znikł z ich twarzy i popatrzyli się niepewnie po sobie. Przywitałam się grzecznie i dopiero to ich nieco otrząsnęło. Poznałam Wojtka rodziców, jego brata Marcina z żoną Dominiką i ich synkiem Kacprem.
- No, cześć mała księżniczko- kucnął przy Zuzi i próbował nawiązać z nią kontakt. Jednak dziewczynka spojrzała na niego przerażona i schowała się za Wojtkiem.
- Marcin straszysz mi dziecko- żartobliwe skarcił brata przyjmujący. Napięcie było wyczuwalne w powietrzu. Chciałam stamtąd zniknąć. Zapowiadał się długi i ciężki wieczór...

-----------------------------------------------
Na razie jest okej, ale już wiem jak to skomplikować. Będzie się działoxd 
Przepraszam, że ostatnio nie poinformowałam wszystkich, ale miałam problemy z internetem a mój telefon nie chciał wyświetlać gadugadu ani stron blogspota.

czwartek, 8 października 2015

Rozdział 20

   Nigdy nie śmiałam marzyć, że będę mieć rodzinę. A nawet coś na kształt rodziny. Przyszłość zawsze malowała się dla mnie w czarne barwy. Nie sądziłam, że za rogiem czeka na mnie szczęście. A jednak... Siedziałam z uśmiechem, patrząc na Wojtka i Zuzię, jedzących śniadanie.  Nie brakowało mi w tamtym momencie niczego.  Naszą sielankę zakłócił sygnał telefonu.
- Zuzia, Kamil dzwoni. Chcesz odebrać?
- Taaak!- ucieszyła się, zeskakując z krzesła.- Cześć Kamil- odebrała i poszła do pokoju na kanapę. Wiedziałam, że to trochę potrwa. Chciałam posprzątać ze stołu, ale Ferens pociągnął mnie za rękę w skutek czego wylądowałam na jego kolanach. Zaśmiałam się i zarzuciłam mu ręce na szyję. Już po chwili byłam całowana z namiętnością i pasją. Po raz kolejny czas przestał istnieć, a w duszy było jedno życzenie" żeby to się nie skończyło".
- O fuuuj- usłyszałam swoje dziecko. Oderwaliśmy się od siebie i zobaczyłam jak 3-latka odwraca się na pięcie i wyszła z kuchni. - Nie dam ci mamy bo lobi fuj rzieczi ź Wojtkiem- powiedziała, będąc w korytarzu. Zachichotałam cicho i złożyłam na ustach siatkarza ostatni pocałunek, wyswobadzając się z jego uścisku.- Pa, Kamil. Ja  cie teź- pożegnała się mała blondyneczka.
- I co u Kamila?- spytałam, biorąc łyk kawy.
- Powiedział, zieby Wojtek się blał do loboty bo ktoś mu cie śprziątnie ź przed nosia- przekazała a ja zachłysnęłam się kawą.- Mamusiu ciemu ktoś chcie cie sprziątać?- spytała, a ja zacisnęłam usta w cienką linię. Miałam ochotę zabić przyjaciela.
- Nie słuchaj co Kamil mówi- nakazałam zawstydzona. Czułam jak na twarz wkrada mi się zdradziecki rumieniec.
- Wojtek, bo ja nie lozumiem- poskarżyła się. Siatkarz otworzył usta, by odpowiedzieć swojej ulubienicy, ale nie umiał znaleźć odpowiedniego wytłumaczenia.
- Zuzia czas do przedszkola- zarządziłam, przerywając ciszę.
- Ale nie ziabiolą mnie?- spytała patrząc na mnie ze smutkiem. Natychmiast ją przytuliłam.
- Nikt cię nie zabierze- przyrzekłam.
- Przyjedziemy po ciebie z mamą i porobimy co tylko będziesz chciała, zgoda?
- Ulepimy bałwana?- rozchmurzyła się. No tak, grudzień był w pełni. Czas świąt zbliżał się wielkimi krokami.
- Jasne- zaśmiał się.
- No to moziemy iść- ożywiła  się i poszła po kurteczkę.
- Cóż, szefowa zarządziła, że jedziemy to jedziemy- zaczął również się zbierać. Po kilku minutach oboje stali gotowi do wyjścia.
- Bądź grzeczna- pocałowałam córkę w główkę.- Miłego dnia- uśmiechnęłam się do niej i podniosłam.- Tobie też- Ferens otrzymał również buziaka. Gdy tylko wyszli chwyciłam za telefon i zadzwoniłam do przyjaciela.
- No! Przestałaś robić fuj rzeczy z Wojtkiem?- Kamil nie mógł się powstrzymać przed nabijaniem się ze mnie.
- Odpuść sobie! Zemszczę się- zagroziłam, a on się zaśmiał.
- Dobra, Mała co słychać?- spytał.
Wzięłam głęboki oddech i opowiedziałam wydarzenia ostatniego tygodnia. Nie obyło się bez oburzenia. Nie przyszło mi do głowy, żeby powiadomić przyjaciół o kłopotach. -Niech twój adwokat się dowie, kiedy ta rozprawa i przylecę.
- Naprawdę?
- No jasne! Nie pozwolę, by Zuzia była z tym palantem- warknął.
- Dziękuję. Na ciebie zawsze można liczyć...
- A więc twój siatkarzyk wziął się do roboty- zaczął lżejszy temat.
- Można tak powiedzieć.
- Ale brzmisz okropnie. Coś między wami nie tak?
- Nie, ale niezręcznie się czuje z tym jak bardzo pomaga. To się dzieje tak szybko... Praktycznie się nie znamy.
- Ale czego się boisz?
- A jak nam nie wyjdzie?- wypaliłam w końcu. Mój głos przybrał płaczliwy ton.
- Ale czemu zakładasz najgorsze?
- Bo nie jestem sama, Kamil. Nie mam w życiu lekko. A jeśli on tego nie wytrzyma? Co wtedy bedzie z Zuzią? Gdybyś tylko ją widział... Tak bardzo się przyzwyczaiła... Ostatnio powodziała coś na kształt, że chciałaby, żeby Wojtek był jej tatą.
- Może tak bedzie. Czasem trzeba płynąć z prądem. Z resztą czy nie on nie zachowuje się jak jej ojciec? To  nie tak, że mu zależy na tobie. Jemu zależy na was. Nie bedzie chciał stracić ani ciebie ani małej.
- Może masz rację.
- Myśl pozytywnie.
   Porozmawiałam jeszcze chwilę z byłym ochroniarzem i zabrałam się za porządki i przygotowanie obiadu. Napisałam kolejny felieton, który miałam przedstawić na rozmowie kwalifikacyjnej. Miałam nadzieję, że się nic nie zmieni i dostanę tę pracę.
   Gdy do domu wróciła moja ukochana dwójka, ciepły posiłek czekał już na stole. Dziewczynka szybko pochłonęła swoją porcję, by wyjść z nami na dwór. Nie znosiłam tej pory roku. Po pierwsze ze względu na chłód, a po drugie święta to czas rodziny. Zawsze kojarzyłam je ze spotkaniami wszystkich jej członków. Od kilku lat byłam tylko ja i Zuzia. Ona nie znała innego sposobu spędzania gwiazdki, a ja pamiętałam jak wspaniale mogłoby być. Jednak w tej chwili nie miało to wielkiego znaczenia. Nie mogłam się smucić, patrząc na mój mały świat, który próbował ulepić bałwana, po czym biegał po całym placu zabaw. Mimowolnie kąciki ust unosiły się do góry, gdy patrzyłam na te dwie uradowane twarze.
- Wracamy do domu- zarządziłam, widząc, że są cali mokrzy od śniegu.
- Ale mamusiu...
- Zuzia będziesz chora- powiedziałam, a Ferens po chwili kichnął.- I Wojtek też.
- Nie ma opcji. Mam końskie zdrowie- oznajmił pewnie.
Następnego dnia gotowałam rosół przyjmującemu, na jego przeziębienie.
- Proszę panie końskie zdrowie- postawiłam przed nim talerz zupy, próbując powstrzymać śmiech.
- Dziękuję- powiedział zachrypniętym głosem. - A ty gdzie idziesz?
- Na rozmowę kwalifikacyjną- oznajmiłam zakładając kurtkę.
- To już dziś? Zawiozę cię.
- Nie ma mowy!- zaprotestowałam.- Zdążę autobusem, a ty nie próbuj wychodzić z łóżka. Zuzia bedzie cię pilnować, prawda?
- Tak, nić się nie bój Wojtek- powiedziała i usiadła obok niego
Pocałowałam jedno i drugie w czubek głowy i wyszłam z mieszkania. Mimo mych obaw, spotkanie było czystą formalnością. Podpisałam umowę i miałam kolejny felieton do napisania. Z uśmiechem wracałam do domu. O wiele raźniej się tam wracało, gdy miało się do kogo.

- Wiesz, tak sobie myślałem o świętach...- zaczął pewnego wieczoru temat Wojtek, gdy już leżeliśmy w sypialni.-  Miałabyś chęć pojechać ze mną do Radomia?- spytał. Bałam się tego. Nie chciałam się do niego wpychać.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł- przyznałam.
- Dlaczego?
- Co sobie o mnie pomyślą?- wypaliłam.- Nie chcę,  żeby myśleli, że mam złe intencje.
- Daj spokój. Polubią was- starał się mnie przekonać.- Przemyśl to- poprosił łagodnie. Decyzja już zapadła. Nie mogłam odmówić. Nie ważne były moje poglądy. Chciałam sprawić mu przyjemność i pojechać.

--------------
Przepraszam za to na górze ale nie mam internetu i wszystko pisane na telefonie ;(
Za słodko xd muszę za niedługo coś popsuć xd
# Aktualizacja: Nie dam dziś rady poinformować informowanych o rozdziale. Pisze bo może któryś z nich zajrzał tutaj mimo że nie dostał powiadomienia. Telefon nie chce wejść ani na gadu gadu ani na strony :(

sobota, 3 października 2015

Rozdział 19

   Zapłonęła we mnie złość. Jeszce nigdy nie czułam jej równo mocno. Zakorzeniła się w mojej duszy i wstrząsnęła całym moim ciałem. Poczułam niewyobrażalną wolę walki. Musiałam ją odzyskać.
- Widziałeś jak on się całą sytuacją napawał?- prychnęłam.- Dlaczego tak bardzo ją chce skoro mu na niej nie zależy?
- Nie wiem. Mam nadzieję, że nie potrwa to długo- powiedział Wojtek. Wracaliśmy ze  spotkania z małą. Musieliśmy pojechać do kancelarii Zarzyckiego. Chciałam móc zrobić coś jeszcze oprócz tego nieznośnego czekania.- Hej, postaraj się tym aż tak bardzo nie martwić- ścisnął pocieszająco moją dłoń.
Ferens zaparkował auto przed odpowiednim budynkiem i prędko weszliśmy do środka. Cieszyłam się, że nasz adwokat jest tak dyspozycyjny.
- O, witam! Zapraszam, proszę usiąść- zwrócił się do nas.- Jak minęło spotkanie?- spytał, a ja streściłam mu w kilku zdaniach przebieg, dokładnie opisując zachowanie Łukasza, a także słowa psycholog.
- To bardzo dobra wiadomość!- ucieszył się.- Pani Michalino, musimy kuć żelazo póki gorące. Proszę teraz dbać o mieszkanie jak już powiedziałem wcześniej, gdyż zazwyczaj kilka dni po takim spotkaniu przychodzi pracownik MOPS-u i muszą być państwo przygotowani. Jeśli będzie pani jeszcze miała pracę, o której rozmawialiśmy to mamy go w garści- uśmiechnął się do mnie mecenas. Odwzajemniłam jego gest. Uwierzyłam, że wszystko jeszcze może skończyć się dobrze.- Skontaktuje się z moim człowiekiem, żeby powęszył wokół tego Wasilewskiego. Może znajdziemy na niego jakiś haczyk i proszę teraz mieć oczy dookoła głowy.
- Dlaczego? Ktoś mnie będzie śledził?
- Możliwe, że jego prawnik będzie chciał znaleźć coś na panią, bądź sam wynajmie detektywa i nawet pani o tym nie będzie wiedziała. Wykorzystają najmniejszą wpadkę. Będą starali się pokazać panią z najgorszej strony, dlatego proszę się zastanowić nad świadkami. Będą niezwykle potrzebni.
- Ale kogo mam wziąć?
- Kogoś kto zna panią, pani historię i wie wszystko o ojcu Zuzi.
- On nie jest jej ojcem- powiedziałam bardziej chłodno niż zamierzałam.
- Przepraszam. Kogoś kto zna pana Wasilewskiego i będzie mógł nam pomóc.
- Dobrze, pomyślę nad tym- obiecałam.
- Jest szansa, żeby Zuzia przed rozprawą wróciła do nas?- zapytał Wojtek.
- Marne szanse. Nawet gdyby, nie daj Boże, stało się jej coś złego, to nie znaczy, że wróci do was. Trafi wtedy na czas rozprawy do rodziny zastępczej, gdzie pozostanie do wydania wyroku. Proszę o tym nie myśleć. Uruchomiłem swoje kontakty i przyspieszyłem procedurę. Zazwyczaj na takie rozprawy czeka się grubo ponad miesiąc, czasem nawet kilka, a potem to się ciągnie. Przy odrobinie szczęścia zakończymy to do miesiąca.
- Dziękujemy, panu.
- To moja praca. Na dzisiaj to wszystko. Proszę się skupić tylko nad tym co mówiłem, a resztą zajmę się ja- powiedział, patrząc na mnie. Skinęłam głową na znak zgody. Wiedział co robić. Jego słowa po raz kolejny dodały mi otuchy. Gdy tylko wróciliśmy do domu, odpaliłam laptopa, by sprawdzić pocztę. Był to dzień ogłoszenia wyników. Jednak na mojej skrzynce nie było interesującej mnie wiadomości. Jak robot odświeżałam co chwile stronę w nadziei, że w końcu pojawi się odpowiedni mail. Chodziłam od kąta w kąt, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. To czekanie musiało się kiedyś skończyć. Ferens pojechał na wieczorny trening. Nawet nie zauważyłam jak szybko minęły te dwie godziny, kiedy go nie było. Zdążyłam jedynie mu zrobić kolację, gdyż wciąż krążyłam przy laptopie. Musiało przyjść. Chociażby odmowa. Cokolwiek. Z tym przekonaniem o 21 zrobiłam sobie kawę. Byłam wykończona. Wciąż walczyłam ze zmęczeniem. Po 23 siatkarza zmorzył sen i spał na siedząco.. Ja uparcie wpatrywałam się w ekran. Usłyszałam dźwięk przychodzącej wiadomości. Otworzyłam leniwie oczy, myśląc, że to kolejna reklama, ale nie była nią. Z bijącym sercem otworzyłam maila.
- Wojtek!!- zapiszczałam, co szybko wyrwało go ze snu.
- Co się dzieje?- spytał.
- Wygrałam!- rzuciłam mu się na szyję i zaczęłam śmiać po chwili Ferens dołączył do mnie.
- Mówiłem ci, że się uda!

   Następnego dnia spaliśmy długo ze względu na zerwanie nocki. Dobre wieści napełniły nas optymizmem. Do wyjścia z łózka zmusił mnie dźwięk telefonu.
- Halo?
- Dzień dobry, z tej strony Bożena Keller z opieki społecznej.
- Coś się stało?
- Owszem, pani córka zaginęła- powiedziała, a mi zakręciło się w głowie.
- Jak to zaginęła?- spytałam prawie bezgłośnie.
- Dzisiaj rano. Myśleliśmy, że może uciekła do pani...
- Nie ma jej ze mną!- zaprotestowałam.- Na którym posterunku zgłosiliście zaginięcie?- spytałam.- Zaraz tam będę- oznajmiłam, gdy tylko uzyskałam adres.
- Wojtek, obudź się- potrząsnęłam nim mocno. Otworzył lekko powieki.- Zuzia zniknęła musimy jechać na policję- oznajmiłam spanikowana. W jednym momencie rozbudził się. Ubraliśmy się z prędkością światła i pobiegliśmy do auta. Gdy siatkarz prowadził, ja wykręcałam numer za Zarzyckiego, by poinformować go o zaistniałej sytuacji. Nigdy nie modliłam się tak bardzo. Nigdy w moim sercu nie szalał taki niepokój. Na komisariat wpadliśmy jak burza.
- No tak, znowu z nim!- warknął Łukasz.
- Przestań się w końcu mnie czepiać kretynie- odparowałam.- Jak mogłeś jej nie dopilnować?!- nie obchodziło mnie, że wokół było tyle ludzi.
- Nie moja wina! Poszliśmy na zakupy i nawet nie zauważyłem, kiedy zniknęła.
- Ma przy sobie inhalator?
- Nie
- O, boże...- zakryłam usta dłonią.- Przecież jak dostanie ataku to... to...- nie byłam w stanie dokończyć zdania.
- Już, ciii- przytulił mnie Wojtek.
- Pani jest matką, rozumiem?- zwrócił się do mnie policjant.
- Tak...
- Wszystkie jednostki w mieście maja zdjęcie pani córki. Robimy co w naszej mocy. Może są jakieś miejsca, gdzie mogłaby pójść?
- Nie wiem, może pod nasz stary blog, albo do przedszkola, albo pod halę, albo pod dom Wojtka?
- Jest ktoś w waszym mieszkaniu?
- Nie, jest puste.
- Dobrze by było, jakby ktoś z państwa tam wrócił. Jeśli jakimś cudem dziewczynka tam trafi....
- Oczywiście, zaraz ja tam zawiozę- zaoferował się Ferens.- A ja pojeżdżę po mieście, postaram się ja znaleźć.
- Proszę bardzo komu pani oddała Zuzię- zwróciłam się z nienawiścią do Keller, która wzrok miała wlepiony w ziemię.- Gratuluję dobrej decyzji- prychnęłam.- Proszę znajdźcie ją- zwróciłam się do policjanta.
- Robimy co możemy, proszę wrócić do domu i być dobrej myśli- położył pocieszająco rękę na moim ramieniu. Pokiwałam głową, nie mogąc wykrztusić z siebie ani słowa. Przyjmujący tak jak się zadeklarował zawiózł mnie do mieszkania, a sam pojechał szukać 3-letniej blondyneczki. Nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Wciąż wyglądałam przez okno i patrzyłam na wyświetlacz telefonu. Jednak świat milczał. Włączyłam telewizor, gdyż panująca cisza była przerażająca.  Dopiero wieczorem usłyszałam upragniony dźwięk dzwonka do drzwi. Pobiegłam otworzyć. Moim oczom ukazał się mecenas Zarzycki wraz z dwoma policjantami. Jeden z nich trzymał na rękach Zuzię.
- Mama!- ucieszyła się.
- Skarbie moje!- od razu wzięłam ją w ramiona i przytuliłam. Była bezpieczna. Była ze mną. Ucałowałam jej główkę kilka razy. - Nic ci się nie stało?- spytałam na moment, odrywając ja od siebie, ale mała zaprzeczyła. Ponownie ją przytuliłam.
- Dziewczynka jest tylko troszkę wystraszona i zmarznięta- odezwał się jeden z funkcjonariuszy.
- Dziękuje, dziękuje panom- powiedziałam, starając się nie rozklejać.
- No cóż, tu się kończy nasza praca.
- Jeszcze raz dziękuje- uścisnęłam każdemu z nich dłoń, po czym odeszli. Adwokat wszedł do mieszkania.
- Dziecko do czasu rozprawy zostanie z panią. Nagadałem im trochę w MOPS-ie, byłem w sądzie i nie ma przeciwwskazań- uśmiechnął się do mnie.
- Na prawdę nie wiem jak panu dziękować.
- Nie trzeba, cieszę się, że córka jest z panią. Na mnie już czas- pożegnał się i po chwili go nie było. Wciąż trzymając dziecko na rękach wykręciłam numer Wojtka, gdy tylko usłyszał radosną nowinę, obiecał jak najszybciej wrócić do domu. Po niespełna 10 minutach usłyszałam trzask zamka.
- Zuzia?!- Mała, wyswobodziła się z mojego uścisku i pobiegła do przedpokoju.
- Wojtek!- rzuciła się na niego. Poszłam przyjrzeć się tej dwójce. Wyraz ulgi na twarzy siatkarza mówił sam za siebie. - Nie strasz mnie i mamy tak więcej- poprosił i pocałował ją w czubek głowy. Uśmiechnęłam się w ich stronę szeroko. Czy coś złego mogło się wydarzyć?

--------------------------------------------
No właśnie, czy coś złego może sie wydarzyć? xd z tym pytaniem zostawiam was xd Skończyło się dobrze, ale kto wie xd ja nawet nie wiem jak to bedzie dalej xd
Przeprasza za błędy, ale teraz doszły mi jeszcze jazdy i więcej nauki także chyba rzucę spanie :P
Do następnego :)
Ps; Rozdział dla nie mogącej się doczekać rozdziału Wronki ;)