sobota, 17 października 2015

Rozdział 21

  Każdy w życiu potrzebuje czegoś innego. Moja rzeczywistość nigdy nie była łatwa. To było ciągłe mierzenie się z coraz to nowszymi problemami. Są tacy, co pragną na co dzień tego dreszczyku emocji. Oczekują niespodziewanego. Dla mnie błogosławieństwem była stabilizacja i spokój. Nie sądziłam, ze kiedykolwiek uda mi się go osiągnąć. Ale to właśnie on wypełniał moja duszę, gdy otworzyłam pewnego poranka oczy. Z głębokiego snu wyrwał mnie zapach świeżo parzonej kawy. Przeciągnęłam się leniwie w łóżku. Druga jego połowa już była pusta. W głębi mieszkania dobiegały stłumione śmiechy. Uśmiechnęłam się na sam ten dźwięk. Zdecydowanie kochałam taki spokój i tą normalność. Odrzuciłam jedną ręką ciepłą kołdrę i wstałam z materaca, ignorując chłód, który zaatakował moje ciało. Podeszłam do szafy, wciągnęłam z niej jedną z bluz Wojtka i nałożyłam na siebie. Zadziwiający był fakt, że czułam się w tym mieszkaniu bardzo swobodnie. Nie wiedziałam, czy brać to za dobrą wróżbę, czy może raczej powinnam mieć wyrzuty sumienia. Nie zastanawiając się nad tym dłużej, poszłam do kuchni, gdzie spodziewałam się zastać moją kochaną dwójkę.
Zuzia stała na krześle i "przygotowywała" śniadanie. Wojtek wszystko nadzorował i pilnował, żeby nic sobie nie zrobiła.
- Witam moich kucharzy- zaśmiałam się.
- Mama, a ja zlobiłam jedzienie- pochwaliła się.
- No widzę- pogłaskałam ją po główce.- A wy co już tacy ubrani?- Wojtek podrapał się po głowie.
- Zuzia, by chciała ze mną pojechać na chwilę na halę, muszę załatwić szybką kwestię.
- Coś się stało? Przecież mecz dopiero wieczorem- zdziwiłam się.
- Nie, nic się nie stało- zaczął coś kręcić.- Taka powtórka z... taktyki!- pokiwał głową.- Nie masz nic przeciwko, że jechała ze mną?
- Nie- powiedziałam niepewnie, przyglądając mu się badawczo. Coś kombinowali. Tylko co takiego? Wzruszyłam ramionami. Byłam pewna, że niczego od nich nie wyciągnę. Chyba, że od Zuzi. Uśmiechnęłam się przebiegle pod nosem i usiadłam przy stole. Postawiłam sobie za cel dowiedzieć się co knuje siatkarz. Tak jak zapowiedział po śniadaniu zabrał Zuzię i pojechali. Korzystając z okazji wzięłam się za kolejny felieton. Musiałam utrzymać tę pracę. Była najlepsza jaką kiedykolwiek miałam i w dodatku wymarzoną. Przecież to zawsze chciałam robić- pisać. Po ponad dwóch godzinach wrócili mali podróżnicy.
- Coś długo omawialiście tą taktykę- zauważyłam, unosząc jedną brew go góry.
- No trochę nam zeszło- przyznał. Pokręciłam głową z uśmiechem. Ciekawiło mnie cóż to była za ważna sprawa.
   Pod wieczór w trójkę zapakowaliśmy się do samochodu i pojechaliśmy na halę. Nie było to moje ulubione miejsce. Wiązało się to z upokorzeniami jakie było mi znosić. Dopiero po jakimś czasie dostrzegłam jakie błędy popełniałam. Nie powinnam była dawać sobą pomiatać. Żadna praca nie hańbi? To dlaczego tyle osób mną gardziło?
Usiadłam z córką na trybunach. Byłam w sektorze, w którym siedziały rodziny zawodników. Nie podobało mi się to za bardzo. Nie czułam, że mogę tam siedzieć, ale z drugiej strony nie byłam w stanie odmówić Ferensowi. Zaczęłam swoje podchody. Wyciągnęłam z torebki lizaka i dałam dziecku. To było bardzo nie fair, ale ciekawość zwyciężyła.
- Zuzia, a gdzie dzisiaj byłaś z Wojtkiem?- spytałam.
- Prziklo mi mamo, Wojtek mnie pielwsi psiekupił- oznajmiła.
- A to spryciarz- stwierdziłam z sarkazmem pod nosem. Był szybszy.
Z czasem na trybunach pojawiało się coraz więcej osób. Najwięcej było jednak w naszym sektorze. Drugie połówki bielskich siatkarzy siadły mniej więcej obok siebie. Ja byłam nieco z boku. Nie czułam się ich częścią. Co innego moja córka, która goniła z innymi dziećmi po całym obiekcie. Szczęśliwie dla nas, Bbts wygrał ostatni mecz przed świętami. Poczekałyśmy na Wojtka, który zbierał się zawsze gorzej niż kobieta przed randką. Oczywiście był w wyśmienitym humorze po zwycięstwie. Nie było czasu ani pomysłu na nawet małe świętowanie. Musieliśmy wrócić w miarę szybko do domu, by wcześniej położyć się spać, gdyż następnego dnia mieliśmy wyjechać do Radomia. Starałam się o tym nie myśleć. Zrobiłam co mogłam, by było dobrze. Spytałam Wojtka kto będzie i kupiłam drobne upominki, nie zapominając o samym Wojtku, dla którego miałam jego wymarzony zegarek.
- Boję się co będzie jutro- przyznałam, gdy już leżeliśmy w sypialni. Ferens cicho westchnął i pocałował mnie w skroń.
- Przecież będę tam z wami i nie pozwolę, żeby cokolwiek złego się przydarzyło- zapewnił. Mimo jego obietnic nie byłam przekonana, że wszystko pójdzie jak po maśle. Przecież na wiele rzeczy on nie miał wpływu. My wiemy jak między nami jest, ale z boku to nie musi wyglądać tak kolorowo. Mogłam zostać oskarżona, że jestem z nim dla pieniędzy. Skąd miałam wiedzieć co pomyśli sobie jego rodzina? Na pewno go kochali i mieli pełne prawo się o niego martwić.
   Rankiem Ferens zapomniał o swoich postanowieniach wczesnego wyjazdu, gdyż zbierał się do tego auta i zbierał się i nie mógł się zebrać. W końcu udało nam się wyruszyć. Ja pełna obaw, a Zuzia ciekawości, natomiast przyjmujący przepełniony radością. W sezonie ciężko o kontakt z bliskimi jeśli są daleko od domu. Po wielu godzinach jazdy i stania w kilkukilometrowych korkach dotarliśmy do upragnionego miasta. W żołądku przewracało mi się z nerwów, ale próbowałam zachować kamienną twarz. Nie chciałam psuć nastroju świątecznego mojego chłopaka. Tak rzadko spędzał czas ze swoją rodziną więc chciałam, by się tym cieszył z takiej możliwości jak najdłużej.
- No i jesteśmy!- oznajmił z uśmiechem, zajeżdżając pod jeden z radomskich domów. Przełknęłam głośno ślinę i wzięłam głęboki oddech. Wysiedliśmy z auta i w trójkę skierowaliśmy się do środka. Z ociąganiem przekroczyłam próg. Rozglądałam się po korytarzu niepewnie.
- Jest tu ktoś?- zawołał Wojtek. Po chwili przy nas zjawiła się nie jedna osoba, a konkretnie kilka. Sparaliżowało mnie. Nieznajomi rzucili się na siatkarza i zaczęli go ściskać.
- Poznajcie to Michalina- zwrócił się do nich z dumą, a oni popatrzyli na mnie z ciekawością- i Zuzia- dodał. Dopiero wtedy dostrzegli moją mała kruszynkę, która stała zdezorientowana. Uśmiech znikł z ich twarzy i popatrzyli się niepewnie po sobie. Przywitałam się grzecznie i dopiero to ich nieco otrząsnęło. Poznałam Wojtka rodziców, jego brata Marcina z żoną Dominiką i ich synkiem Kacprem.
- No, cześć mała księżniczko- kucnął przy Zuzi i próbował nawiązać z nią kontakt. Jednak dziewczynka spojrzała na niego przerażona i schowała się za Wojtkiem.
- Marcin straszysz mi dziecko- żartobliwe skarcił brata przyjmujący. Napięcie było wyczuwalne w powietrzu. Chciałam stamtąd zniknąć. Zapowiadał się długi i ciężki wieczór...

-----------------------------------------------
Na razie jest okej, ale już wiem jak to skomplikować. Będzie się działoxd 
Przepraszam, że ostatnio nie poinformowałam wszystkich, ale miałam problemy z internetem a mój telefon nie chciał wyświetlać gadugadu ani stron blogspota.

czwartek, 8 października 2015

Rozdział 20

   Nigdy nie śmiałam marzyć, że będę mieć rodzinę. A nawet coś na kształt rodziny. Przyszłość zawsze malowała się dla mnie w czarne barwy. Nie sądziłam, że za rogiem czeka na mnie szczęście. A jednak... Siedziałam z uśmiechem, patrząc na Wojtka i Zuzię, jedzących śniadanie.  Nie brakowało mi w tamtym momencie niczego.  Naszą sielankę zakłócił sygnał telefonu.
- Zuzia, Kamil dzwoni. Chcesz odebrać?
- Taaak!- ucieszyła się, zeskakując z krzesła.- Cześć Kamil- odebrała i poszła do pokoju na kanapę. Wiedziałam, że to trochę potrwa. Chciałam posprzątać ze stołu, ale Ferens pociągnął mnie za rękę w skutek czego wylądowałam na jego kolanach. Zaśmiałam się i zarzuciłam mu ręce na szyję. Już po chwili byłam całowana z namiętnością i pasją. Po raz kolejny czas przestał istnieć, a w duszy było jedno życzenie" żeby to się nie skończyło".
- O fuuuj- usłyszałam swoje dziecko. Oderwaliśmy się od siebie i zobaczyłam jak 3-latka odwraca się na pięcie i wyszła z kuchni. - Nie dam ci mamy bo lobi fuj rzieczi ź Wojtkiem- powiedziała, będąc w korytarzu. Zachichotałam cicho i złożyłam na ustach siatkarza ostatni pocałunek, wyswobadzając się z jego uścisku.- Pa, Kamil. Ja  cie teź- pożegnała się mała blondyneczka.
- I co u Kamila?- spytałam, biorąc łyk kawy.
- Powiedział, zieby Wojtek się blał do loboty bo ktoś mu cie śprziątnie ź przed nosia- przekazała a ja zachłysnęłam się kawą.- Mamusiu ciemu ktoś chcie cie sprziątać?- spytała, a ja zacisnęłam usta w cienką linię. Miałam ochotę zabić przyjaciela.
- Nie słuchaj co Kamil mówi- nakazałam zawstydzona. Czułam jak na twarz wkrada mi się zdradziecki rumieniec.
- Wojtek, bo ja nie lozumiem- poskarżyła się. Siatkarz otworzył usta, by odpowiedzieć swojej ulubienicy, ale nie umiał znaleźć odpowiedniego wytłumaczenia.
- Zuzia czas do przedszkola- zarządziłam, przerywając ciszę.
- Ale nie ziabiolą mnie?- spytała patrząc na mnie ze smutkiem. Natychmiast ją przytuliłam.
- Nikt cię nie zabierze- przyrzekłam.
- Przyjedziemy po ciebie z mamą i porobimy co tylko będziesz chciała, zgoda?
- Ulepimy bałwana?- rozchmurzyła się. No tak, grudzień był w pełni. Czas świąt zbliżał się wielkimi krokami.
- Jasne- zaśmiał się.
- No to moziemy iść- ożywiła  się i poszła po kurteczkę.
- Cóż, szefowa zarządziła, że jedziemy to jedziemy- zaczął również się zbierać. Po kilku minutach oboje stali gotowi do wyjścia.
- Bądź grzeczna- pocałowałam córkę w główkę.- Miłego dnia- uśmiechnęłam się do niej i podniosłam.- Tobie też- Ferens otrzymał również buziaka. Gdy tylko wyszli chwyciłam za telefon i zadzwoniłam do przyjaciela.
- No! Przestałaś robić fuj rzeczy z Wojtkiem?- Kamil nie mógł się powstrzymać przed nabijaniem się ze mnie.
- Odpuść sobie! Zemszczę się- zagroziłam, a on się zaśmiał.
- Dobra, Mała co słychać?- spytał.
Wzięłam głęboki oddech i opowiedziałam wydarzenia ostatniego tygodnia. Nie obyło się bez oburzenia. Nie przyszło mi do głowy, żeby powiadomić przyjaciół o kłopotach. -Niech twój adwokat się dowie, kiedy ta rozprawa i przylecę.
- Naprawdę?
- No jasne! Nie pozwolę, by Zuzia była z tym palantem- warknął.
- Dziękuję. Na ciebie zawsze można liczyć...
- A więc twój siatkarzyk wziął się do roboty- zaczął lżejszy temat.
- Można tak powiedzieć.
- Ale brzmisz okropnie. Coś między wami nie tak?
- Nie, ale niezręcznie się czuje z tym jak bardzo pomaga. To się dzieje tak szybko... Praktycznie się nie znamy.
- Ale czego się boisz?
- A jak nam nie wyjdzie?- wypaliłam w końcu. Mój głos przybrał płaczliwy ton.
- Ale czemu zakładasz najgorsze?
- Bo nie jestem sama, Kamil. Nie mam w życiu lekko. A jeśli on tego nie wytrzyma? Co wtedy bedzie z Zuzią? Gdybyś tylko ją widział... Tak bardzo się przyzwyczaiła... Ostatnio powodziała coś na kształt, że chciałaby, żeby Wojtek był jej tatą.
- Może tak bedzie. Czasem trzeba płynąć z prądem. Z resztą czy nie on nie zachowuje się jak jej ojciec? To  nie tak, że mu zależy na tobie. Jemu zależy na was. Nie bedzie chciał stracić ani ciebie ani małej.
- Może masz rację.
- Myśl pozytywnie.
   Porozmawiałam jeszcze chwilę z byłym ochroniarzem i zabrałam się za porządki i przygotowanie obiadu. Napisałam kolejny felieton, który miałam przedstawić na rozmowie kwalifikacyjnej. Miałam nadzieję, że się nic nie zmieni i dostanę tę pracę.
   Gdy do domu wróciła moja ukochana dwójka, ciepły posiłek czekał już na stole. Dziewczynka szybko pochłonęła swoją porcję, by wyjść z nami na dwór. Nie znosiłam tej pory roku. Po pierwsze ze względu na chłód, a po drugie święta to czas rodziny. Zawsze kojarzyłam je ze spotkaniami wszystkich jej członków. Od kilku lat byłam tylko ja i Zuzia. Ona nie znała innego sposobu spędzania gwiazdki, a ja pamiętałam jak wspaniale mogłoby być. Jednak w tej chwili nie miało to wielkiego znaczenia. Nie mogłam się smucić, patrząc na mój mały świat, który próbował ulepić bałwana, po czym biegał po całym placu zabaw. Mimowolnie kąciki ust unosiły się do góry, gdy patrzyłam na te dwie uradowane twarze.
- Wracamy do domu- zarządziłam, widząc, że są cali mokrzy od śniegu.
- Ale mamusiu...
- Zuzia będziesz chora- powiedziałam, a Ferens po chwili kichnął.- I Wojtek też.
- Nie ma opcji. Mam końskie zdrowie- oznajmił pewnie.
Następnego dnia gotowałam rosół przyjmującemu, na jego przeziębienie.
- Proszę panie końskie zdrowie- postawiłam przed nim talerz zupy, próbując powstrzymać śmiech.
- Dziękuję- powiedział zachrypniętym głosem. - A ty gdzie idziesz?
- Na rozmowę kwalifikacyjną- oznajmiłam zakładając kurtkę.
- To już dziś? Zawiozę cię.
- Nie ma mowy!- zaprotestowałam.- Zdążę autobusem, a ty nie próbuj wychodzić z łóżka. Zuzia bedzie cię pilnować, prawda?
- Tak, nić się nie bój Wojtek- powiedziała i usiadła obok niego
Pocałowałam jedno i drugie w czubek głowy i wyszłam z mieszkania. Mimo mych obaw, spotkanie było czystą formalnością. Podpisałam umowę i miałam kolejny felieton do napisania. Z uśmiechem wracałam do domu. O wiele raźniej się tam wracało, gdy miało się do kogo.

- Wiesz, tak sobie myślałem o świętach...- zaczął pewnego wieczoru temat Wojtek, gdy już leżeliśmy w sypialni.-  Miałabyś chęć pojechać ze mną do Radomia?- spytał. Bałam się tego. Nie chciałam się do niego wpychać.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł- przyznałam.
- Dlaczego?
- Co sobie o mnie pomyślą?- wypaliłam.- Nie chcę,  żeby myśleli, że mam złe intencje.
- Daj spokój. Polubią was- starał się mnie przekonać.- Przemyśl to- poprosił łagodnie. Decyzja już zapadła. Nie mogłam odmówić. Nie ważne były moje poglądy. Chciałam sprawić mu przyjemność i pojechać.

--------------
Przepraszam za to na górze ale nie mam internetu i wszystko pisane na telefonie ;(
Za słodko xd muszę za niedługo coś popsuć xd
# Aktualizacja: Nie dam dziś rady poinformować informowanych o rozdziale. Pisze bo może któryś z nich zajrzał tutaj mimo że nie dostał powiadomienia. Telefon nie chce wejść ani na gadu gadu ani na strony :(

sobota, 3 października 2015

Rozdział 19

   Zapłonęła we mnie złość. Jeszce nigdy nie czułam jej równo mocno. Zakorzeniła się w mojej duszy i wstrząsnęła całym moim ciałem. Poczułam niewyobrażalną wolę walki. Musiałam ją odzyskać.
- Widziałeś jak on się całą sytuacją napawał?- prychnęłam.- Dlaczego tak bardzo ją chce skoro mu na niej nie zależy?
- Nie wiem. Mam nadzieję, że nie potrwa to długo- powiedział Wojtek. Wracaliśmy ze  spotkania z małą. Musieliśmy pojechać do kancelarii Zarzyckiego. Chciałam móc zrobić coś jeszcze oprócz tego nieznośnego czekania.- Hej, postaraj się tym aż tak bardzo nie martwić- ścisnął pocieszająco moją dłoń.
Ferens zaparkował auto przed odpowiednim budynkiem i prędko weszliśmy do środka. Cieszyłam się, że nasz adwokat jest tak dyspozycyjny.
- O, witam! Zapraszam, proszę usiąść- zwrócił się do nas.- Jak minęło spotkanie?- spytał, a ja streściłam mu w kilku zdaniach przebieg, dokładnie opisując zachowanie Łukasza, a także słowa psycholog.
- To bardzo dobra wiadomość!- ucieszył się.- Pani Michalino, musimy kuć żelazo póki gorące. Proszę teraz dbać o mieszkanie jak już powiedziałem wcześniej, gdyż zazwyczaj kilka dni po takim spotkaniu przychodzi pracownik MOPS-u i muszą być państwo przygotowani. Jeśli będzie pani jeszcze miała pracę, o której rozmawialiśmy to mamy go w garści- uśmiechnął się do mnie mecenas. Odwzajemniłam jego gest. Uwierzyłam, że wszystko jeszcze może skończyć się dobrze.- Skontaktuje się z moim człowiekiem, żeby powęszył wokół tego Wasilewskiego. Może znajdziemy na niego jakiś haczyk i proszę teraz mieć oczy dookoła głowy.
- Dlaczego? Ktoś mnie będzie śledził?
- Możliwe, że jego prawnik będzie chciał znaleźć coś na panią, bądź sam wynajmie detektywa i nawet pani o tym nie będzie wiedziała. Wykorzystają najmniejszą wpadkę. Będą starali się pokazać panią z najgorszej strony, dlatego proszę się zastanowić nad świadkami. Będą niezwykle potrzebni.
- Ale kogo mam wziąć?
- Kogoś kto zna panią, pani historię i wie wszystko o ojcu Zuzi.
- On nie jest jej ojcem- powiedziałam bardziej chłodno niż zamierzałam.
- Przepraszam. Kogoś kto zna pana Wasilewskiego i będzie mógł nam pomóc.
- Dobrze, pomyślę nad tym- obiecałam.
- Jest szansa, żeby Zuzia przed rozprawą wróciła do nas?- zapytał Wojtek.
- Marne szanse. Nawet gdyby, nie daj Boże, stało się jej coś złego, to nie znaczy, że wróci do was. Trafi wtedy na czas rozprawy do rodziny zastępczej, gdzie pozostanie do wydania wyroku. Proszę o tym nie myśleć. Uruchomiłem swoje kontakty i przyspieszyłem procedurę. Zazwyczaj na takie rozprawy czeka się grubo ponad miesiąc, czasem nawet kilka, a potem to się ciągnie. Przy odrobinie szczęścia zakończymy to do miesiąca.
- Dziękujemy, panu.
- To moja praca. Na dzisiaj to wszystko. Proszę się skupić tylko nad tym co mówiłem, a resztą zajmę się ja- powiedział, patrząc na mnie. Skinęłam głową na znak zgody. Wiedział co robić. Jego słowa po raz kolejny dodały mi otuchy. Gdy tylko wróciliśmy do domu, odpaliłam laptopa, by sprawdzić pocztę. Był to dzień ogłoszenia wyników. Jednak na mojej skrzynce nie było interesującej mnie wiadomości. Jak robot odświeżałam co chwile stronę w nadziei, że w końcu pojawi się odpowiedni mail. Chodziłam od kąta w kąt, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. To czekanie musiało się kiedyś skończyć. Ferens pojechał na wieczorny trening. Nawet nie zauważyłam jak szybko minęły te dwie godziny, kiedy go nie było. Zdążyłam jedynie mu zrobić kolację, gdyż wciąż krążyłam przy laptopie. Musiało przyjść. Chociażby odmowa. Cokolwiek. Z tym przekonaniem o 21 zrobiłam sobie kawę. Byłam wykończona. Wciąż walczyłam ze zmęczeniem. Po 23 siatkarza zmorzył sen i spał na siedząco.. Ja uparcie wpatrywałam się w ekran. Usłyszałam dźwięk przychodzącej wiadomości. Otworzyłam leniwie oczy, myśląc, że to kolejna reklama, ale nie była nią. Z bijącym sercem otworzyłam maila.
- Wojtek!!- zapiszczałam, co szybko wyrwało go ze snu.
- Co się dzieje?- spytał.
- Wygrałam!- rzuciłam mu się na szyję i zaczęłam śmiać po chwili Ferens dołączył do mnie.
- Mówiłem ci, że się uda!

   Następnego dnia spaliśmy długo ze względu na zerwanie nocki. Dobre wieści napełniły nas optymizmem. Do wyjścia z łózka zmusił mnie dźwięk telefonu.
- Halo?
- Dzień dobry, z tej strony Bożena Keller z opieki społecznej.
- Coś się stało?
- Owszem, pani córka zaginęła- powiedziała, a mi zakręciło się w głowie.
- Jak to zaginęła?- spytałam prawie bezgłośnie.
- Dzisiaj rano. Myśleliśmy, że może uciekła do pani...
- Nie ma jej ze mną!- zaprotestowałam.- Na którym posterunku zgłosiliście zaginięcie?- spytałam.- Zaraz tam będę- oznajmiłam, gdy tylko uzyskałam adres.
- Wojtek, obudź się- potrząsnęłam nim mocno. Otworzył lekko powieki.- Zuzia zniknęła musimy jechać na policję- oznajmiłam spanikowana. W jednym momencie rozbudził się. Ubraliśmy się z prędkością światła i pobiegliśmy do auta. Gdy siatkarz prowadził, ja wykręcałam numer za Zarzyckiego, by poinformować go o zaistniałej sytuacji. Nigdy nie modliłam się tak bardzo. Nigdy w moim sercu nie szalał taki niepokój. Na komisariat wpadliśmy jak burza.
- No tak, znowu z nim!- warknął Łukasz.
- Przestań się w końcu mnie czepiać kretynie- odparowałam.- Jak mogłeś jej nie dopilnować?!- nie obchodziło mnie, że wokół było tyle ludzi.
- Nie moja wina! Poszliśmy na zakupy i nawet nie zauważyłem, kiedy zniknęła.
- Ma przy sobie inhalator?
- Nie
- O, boże...- zakryłam usta dłonią.- Przecież jak dostanie ataku to... to...- nie byłam w stanie dokończyć zdania.
- Już, ciii- przytulił mnie Wojtek.
- Pani jest matką, rozumiem?- zwrócił się do mnie policjant.
- Tak...
- Wszystkie jednostki w mieście maja zdjęcie pani córki. Robimy co w naszej mocy. Może są jakieś miejsca, gdzie mogłaby pójść?
- Nie wiem, może pod nasz stary blog, albo do przedszkola, albo pod halę, albo pod dom Wojtka?
- Jest ktoś w waszym mieszkaniu?
- Nie, jest puste.
- Dobrze by było, jakby ktoś z państwa tam wrócił. Jeśli jakimś cudem dziewczynka tam trafi....
- Oczywiście, zaraz ja tam zawiozę- zaoferował się Ferens.- A ja pojeżdżę po mieście, postaram się ja znaleźć.
- Proszę bardzo komu pani oddała Zuzię- zwróciłam się z nienawiścią do Keller, która wzrok miała wlepiony w ziemię.- Gratuluję dobrej decyzji- prychnęłam.- Proszę znajdźcie ją- zwróciłam się do policjanta.
- Robimy co możemy, proszę wrócić do domu i być dobrej myśli- położył pocieszająco rękę na moim ramieniu. Pokiwałam głową, nie mogąc wykrztusić z siebie ani słowa. Przyjmujący tak jak się zadeklarował zawiózł mnie do mieszkania, a sam pojechał szukać 3-letniej blondyneczki. Nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Wciąż wyglądałam przez okno i patrzyłam na wyświetlacz telefonu. Jednak świat milczał. Włączyłam telewizor, gdyż panująca cisza była przerażająca.  Dopiero wieczorem usłyszałam upragniony dźwięk dzwonka do drzwi. Pobiegłam otworzyć. Moim oczom ukazał się mecenas Zarzycki wraz z dwoma policjantami. Jeden z nich trzymał na rękach Zuzię.
- Mama!- ucieszyła się.
- Skarbie moje!- od razu wzięłam ją w ramiona i przytuliłam. Była bezpieczna. Była ze mną. Ucałowałam jej główkę kilka razy. - Nic ci się nie stało?- spytałam na moment, odrywając ja od siebie, ale mała zaprzeczyła. Ponownie ją przytuliłam.
- Dziewczynka jest tylko troszkę wystraszona i zmarznięta- odezwał się jeden z funkcjonariuszy.
- Dziękuje, dziękuje panom- powiedziałam, starając się nie rozklejać.
- No cóż, tu się kończy nasza praca.
- Jeszcze raz dziękuje- uścisnęłam każdemu z nich dłoń, po czym odeszli. Adwokat wszedł do mieszkania.
- Dziecko do czasu rozprawy zostanie z panią. Nagadałem im trochę w MOPS-ie, byłem w sądzie i nie ma przeciwwskazań- uśmiechnął się do mnie.
- Na prawdę nie wiem jak panu dziękować.
- Nie trzeba, cieszę się, że córka jest z panią. Na mnie już czas- pożegnał się i po chwili go nie było. Wciąż trzymając dziecko na rękach wykręciłam numer Wojtka, gdy tylko usłyszał radosną nowinę, obiecał jak najszybciej wrócić do domu. Po niespełna 10 minutach usłyszałam trzask zamka.
- Zuzia?!- Mała, wyswobodziła się z mojego uścisku i pobiegła do przedpokoju.
- Wojtek!- rzuciła się na niego. Poszłam przyjrzeć się tej dwójce. Wyraz ulgi na twarzy siatkarza mówił sam za siebie. - Nie strasz mnie i mamy tak więcej- poprosił i pocałował ją w czubek głowy. Uśmiechnęłam się w ich stronę szeroko. Czy coś złego mogło się wydarzyć?

--------------------------------------------
No właśnie, czy coś złego może sie wydarzyć? xd z tym pytaniem zostawiam was xd Skończyło się dobrze, ale kto wie xd ja nawet nie wiem jak to bedzie dalej xd
Przeprasza za błędy, ale teraz doszły mi jeszcze jazdy i więcej nauki także chyba rzucę spanie :P
Do następnego :)
Ps; Rozdział dla nie mogącej się doczekać rozdziału Wronki ;)

sobota, 26 września 2015

Rozdział 18

   Kiedy traci się wszelką nadzieję, jest to początek końca, ponieważ wraz z nią ulatniają się z człowieka wszystkie pozytywne emocje. Czym jest walka bez jakiejkolwiek wiary w to, że może się ona zakończyć sukcesem? Gestem? Symbolem? W życiu nie dba się o nie. Na co dzień liczy się to co ma się w posiadaniu. Po co się starać, jeśli nie ma się celu, czy powodu? Takie staranie nie mają sensu. Jest jednak coś jeszcze gorszego...
Można stracić nadzieję i odpuścić, a po jakimś czasie dowiadujemy się, że poddaliśmy się za wcześnie. Czy po czymś takim można się podnieść?
Tracąc raz po raz wszystko co było mi drogie, wydawało mi się, że sięgnęłam dna. Czułam się martwa na duszy, wyssana z wszelkich wartości, pusta. Miałam to szczęście, że był obok ktoś kto nie pozwolił mi pozostać w otchłani zagubienia, ktoś kto tchnął we mnie życie, ktoś dzięki komu się nie poddałam. Dzięki niemu wszystko wydawało się iść powoli ku lepszemu.
- Słucham?- odebrałam dzwoniący telefon.
- Dzień dobry z tej strony mecenas Zagrodzki- odezwał się męski głos.- Udało mi się zorganizować spotkanie z pani córką na jutro- przekazał mi fantastyczną wiadomość.
- Naprawdę?- w moich oczach pojawiły się łzy szczęścia.
- Tak, oczywiście wizyta odbędzie się w obecności psychologa...
- To nie ma znaczenia! Nie wiem jak mam panu dziękować!- cieszyłam się i na kartce zanotowałam wszystkie szczegóły spotkania podawane przez adwokata.
- Myślała pani nad pracą?
- Owszem, może uda mi się pisać z domu artykuły, ale to się okaże w najbliższych dniach.
- To wspaniale! Proszę mnie informować o postępach i w tym tygodniu wpaść do mojej kancelarii. Musimy omówić jak sprawa wygląda w sądzie.
- Oczywiście- zgodziłam się. Jednak nic nie miało znaczenia w tamtej chwili. Dali nam możliwość zobaczenia Zuzi i tylko to się liczyło.
Z niecierpliwością czekałam na Wojtka, który lada moment miał wrócić z wieczornego treningu. Wiedziałam, że będzie się cieszył ze spotkania z małą równie mocno jak ja. Gdy usłyszałam jak drzwi się otwierają  nie zwlekałam an chwili. Pobiegłam prosto do siatkarza, rzucając mu się ze  śmiechem na szyję. Na początku był zaskoczony śmiałością moich ruchów, ale później objął mnie w pasie.
- Z jakiej okazji to miłe powitanie?- spytał ze śmiechem.
- Możemy zobaczyć jutro Zuzię!
- Poważnie?!- oderwał mnie od siebie, by spojrzeć na moją twarz jakby patrząc czy nie żartuję. Energicznie pokiwałam głową, a on uśmiechnął się szeroko. Po chwili ponownie tonęłam w jego mocnym uścisku.
- Wiedziałam, że się ucieszysz. 
- To mało powiedziane.
Z inicjatywy Wojtka pojechaliśmy do centrum handlowego kupić małej prezent, gdyż zbliżał się 6 grudnia, a nie byliśmy pewni w jakich odcinkach czasu będziemy widzieć Zuzię. Co było w tym wszystkim zaskakujące? Dostrzegłam, że w sprawach dotyczących mojej córki oraz wielu innych, już nie myślę "może ktoś mi pomoże", a raczej " damy sobie radę". "Ja" zamieniło się w "my". Chodź nie byliśmy oficjalnie razem to mimo wszystko zachowywaliśmy się jakby było kompletnie inaczej. Łączyło nas coś o wiele trwalszego niż zwykłe zakochanie. Powstała więź, którą nie łatwo było zniszczyć. Ferens pokazał, że mogę na niego liczyć w każdej sytuacji, pokazywał każdego dnia, że mu zależy. Kochałam w nim po prostu wszystko. Dał mi nadzieję. Pomógł mi wstać, gdy upadłam. Gdyby nie on już dawno bym dała za wygraną. Jednak z jakiegoś powodu nie pozwolił mi na to. Nie potrzebowałam szalonych przygód, czy niekończących się pocałunków. One byłyby pięknym ubarwieniem całości. Najważniejsze dla mnie było poczucie bezpieczeństwa oraz troska, którą mi dawał. Nawet jego obecność była dla mnie błogosławieństwem. W końcu od wielu lat nie byłam sama.
- Myślisz, że jej się spodoba?- spytał Wojtek, gdy weszliśmy do mieszkania.
- Na pewno- zaśmiałam się.
- Nie mogę się doczekać, aż ją zobaczę- przyznał.
- Wiem- uśmiechnęłam się i położyłam swoją dłoń na jego policzku. Dopiero po chwili dotarło do mnie jak intymny gest wykonałam. Popatrzyłam mu w oczy z konsternacją. Żadne nie było w stanie się ruszyć choćby o milimetr. Czekał na mój ruch. Nie chciał mnie spłoszyć. Jednak w końcu nie wytrzymaliśmy. Puściły nam wszystkie hamulce. W tym samym momencie rzuciliśmy się na siebie i po sekundzie jego usta złączyły się z moimi. Rozpływałam się w jego ramionach, jednocześnie drżąc od jego pocałunków. Jego ręce błądziły po moich plecach. Nie chciałam w tamtym momencie być nigdzie indziej. Wszystkie problemy odeszły w zapomnienie choć na ten krótki czas. Oderwaliśmy się od siebie, by złapać oddech, ale wciąż jedno od drugiego nie chciało się oddalić.
- Kocham cię, Wojtek- słowa opuściły moje usta, pod wpływem uczuć szybciej niż rozsądek zdążył zareagować.
- A ja ciebie, Misia- wyznał ciepło, czym otulił mi serce. Poczułam niezwykłą lekkość na duszy.- Ale nigdy sobie nie wybaczę, że tak zagrałem na twoich uczuciach...
- Zapomnij o tym. Ja już dawno ci wybaczyłam- wyznałam. Nie powiem, że to nie bolało, jednak mogłam postąpić inaczej? Każdy popełnia błąd. A on wciąż tu był, nie poszedł na łatwiznę i nie uciekł. To o czymś świadczyło.

   O dziwo przespałam spokojnie całą noc. Jednak rankiem zaatakowały mnie nerwy. Dziwnie będzie spotkać się z córką w obecności obcych ludzi, którzy będą obserwować każdy nasz ruch i słuchać każdego wypowiadanego przez nas słowa. Gdy Wojtek zaparkował przed ośrodkiem samochód, strach zawładnął moim umysłem.
- Nie martw się. Będzie dobrze- zapewnił, chwytając mnie za rękę. Skinęłam głową i wyszliśmy z samochodu, kierując się do środka. Szłam kurczowo trzymając się Ferensa. Wskazali nam pokój, w którym miała być Zuzia. Czułam się jak przestępca w odwiedzinach. Jednak, gdy tylko stanęliśmy w drzwiach i zobaczyłam swoją córeczkę, wszystko inne przestało mieć znaczenie.
- Mamusiu- podbiegła do mnie i wtuliła się, płacząc.
- Jestem tu skarbie, nie płacz- poprosiłam, hamując łzy.
- Wojtek- wyciągnęła rączki kolejno w jego kierunku. Siatkarz wziął ją na ręce, czego ja nie mogłam uczynić.- Ziabierz mnie śtąd!- szlochała. Popatrzyłam w oczy przyjmującego, którego jej słowa również zabolały. Przytuliłam tą dwójkę i staliśmy tak przez kilka minut w trójkę.
- Chodź, usiądziemy- powiedziałam do dziecka, siląc się na uśmiech.- Mamy coś dla ciebie.
Dopiero wtedy zwróciłam uwagę na to, że w pokoju jest Łukasz razem z jakąś kobietą. Patrzył na mnie z wyższością, ale i z furią.
- Chcę z tobą potem porozmawiać- oznajmił, a ja wzruszyłam ramionami. Było mi wszystko jedno, ale w tamtym momencie chciałam się skupić tylko na Zuzi, która usiadła mi na kolanach.
- To dla mnie?- spytała Ferensa, biorąc od niego misia.
-  No jasne, że tak- pogłaskał ją po głowie, a ona lekko zachichotała. Jak ja tęskniłam za tym dźwiękiem. Dziewczynka troszkę się rozweseliła i rozmawiała z nami tak jak zwykle. Ceniłam sobie każdą sekundę, bo wiedziałam, że to spotkanie prędzej czy później się skończy. Bałam się tej chwili i słusznie. Pani psycholog z wielkim poczuciem winy zakończyła naszą wizytę.
- Przepraszam to nie ja ustalam czas- popatrzyła na mnie współczująco.
- Kochanie, musimy iść, ale za niedługo się zobaczymy- próbowałam ją jakoś pocieszyć. W jednej chwili z radosnej, zmieniła się w zrozpaczoną 3-latkę. Próbowaliśmy zapanować nad jej histerią, ale nie dało się.
- Mamusiu, nie zostawiaj mnie ź tym panem!- krzyczała, a mi ten krzyk rozrywał serce. Nie mogłam nic na to poradzić. To bolało.
- Kochanie wytrzymaj troszeczkę, proszę- mówiłam z zaciśniętym gardłem.- Już niedługo- obiecałam zanim Łukasz zdążył ją wsadzić do samochodu. Mogłam tylko patrzeć.
- Mówiłem ci, żebyś współpracowała- podszedł do nas.- Było podzielić się nią po dobroci.
- Podzielić się nią po dobroci?- spytałam zszokowana, cytując go.- To nie jest rzecz więc przestań o niej tak mówić!- warknęłam i chciałam się na niego rzucić, ale w ostatniej chwili złapał mnie Wojtek.
- Zostaw go, wykorzysta to przeciwko tobie- uspokoił mnie.- Dziecko cię nie chce, nie opiekowałeś się nią, odbiorą ci wszystkie prawa- powiedział spokojnie.
- Michalina to prawda?- zwrócił się do  mnie, a ja z satysfakcją popatrzyłam mu prosto w oczy. Bał się. Ta świadomość sprawiła, że się rozluźniłam.
- A co ty myślałeś? Że się poddam? Wystarczy, że zdobędę pracę, mieszkanie już mam i mała będzie u mnie- oznajmiłam, a on zacisnął szczękę.
- Jeszcze zobaczymy- powiedział prowokująco. Gdy jego auto zniknęło z pola widzenia, wtuliłam się w tors siatkarza i zaczęłam płakać.
- No już, ciiii- próbował mnie pocieszyć.- Musimy to wytrzymać.
- Przepraszam?- usłyszałam kobiecy głos. Oderwałam się od chłopaka, aby spojrzeć na kobietę, która się zjawiła. Okazała się nią psycholog, która uczestniczyła w spotkaniu.- Widziałam wszystko i nie powinnam tego mówić, ale będę w sądzie zeznawać na pani korzyść- zapewniła.- To nie jest sprawiedliwe, że nie ma przy pani córki, szczególnie, że jej ojciec się tak zachowuje.
- Naprawdę?- spytałam z nadzieją, a także wdzięcznością.
- Moja opinia będzie bardzo ważna dla sądu. Zrobię wszystko, aby pani odzyskała córkę.
- Dziękuje- bez wahania ją przytuliłam.- To wiele dla mnie znaczy.
Kolejna osoba, która pokazała mi, że ten horror może skończyć się dobrze.

------------------------------------------------------
WAŻNY KOMUNIKAT.....
........
KOCHAM SWOJĄ SZKOŁĘ XD Sytuacja autentyczna. Polski- zastępstwo. Przychodzi pani z wf i mówi nam, że mamy interpretować pod maturę wiersz. Oczywiście nikomu się nie chciało. Powiedziała, że możemy tego nie robić w szkole, ale to bedzie nasze zadanie domowe i jakby polonistka pytała to to robiliśmy na lekcji. Wszyscy się zgodziliśmy, a po chwili ona powiedziała "To co? Oglądamy mecz Polska vs Usa?".  Chyba drugi, albo trzeci raz siedziałam wtedy przez okres liceum i gimnazjum w pierwszej ławce.

Co do rozdziału, zakończył się raczej optymistycznie więc mam nadzieję, ze mi nikt nie zarzuci braku serca xd

Nigdy nie idźcie na biol- chem- mat! Nigdy! xd

Przepraszam za właściwie zerową aktywność na waszych blogach, ale nie mam kompletnie czasu :( Nawet teraz muszę wracać do książek :(

sobota, 19 września 2015

Rozdział 17

- Proszę się nie poddawać- prychnęłam. Gula ugrzęzła mi w gardle. Całe moje ciało trzęsło się od dreszczy. Jeśli wcześniej myślałam, że nie mam nic to byłam w błędzie. Teraz nie mogłam pracować, wyrzucili mnie z mieszkania, a co gorsza zabrali dziecko. Jakim cudem mogłam dalej funkcjonować?
- Ma rację- stwierdził krótko Wojtek.
- Czy ty siebie słyszysz?!- krzyknęłam i stanęłam w miejscu, patrząc na niego z furią.
- Tak, słyszę! Opanuj się na chwilę!- również podniósł na mnie głos. Jeszcze nigdy go takiego nie widziałam.- Przeżyłaś szok, rozumiem! Ale nie zapominaj, że ktoś jest bardziej bezradny niż ty! Mianowice Zuzia, która jest pewnie przerażona i tylko czeka na ciebie! Więc przestaniesz się użalać i na mnie wyżywać! Weź się w garść, Miśka!- kompletnie nie wiedziałam co powiedzieć. Stałam jak wryta. Miał rację. Patrząc mu w oczy pokiwałam lekko głową, przyznając mu tym słuszność. Jego wzrok nieco się ocieplił, a twarz przestała mieć surowy wyraz.- Pojedziemy do ciebie, spakujesz swoje rzeczy i pojedziemy do mnie. Jutro poradzimy się prawnika i ją odzyskamy- przekonywał mnie. Pomógł mi wsiąść do samochodu i odjechaliśmy spod ośrodka.
   Zgodnie z planem pierwsze udaliśmy się do mojego mieszkania. Zabranie swoim rzeczy nie zajęło mi więcej niż godzinę. Było to smutne jak żałośnie mało ich miałam, łącznie z ubraniami i zabawkami dziecka. Chociaż była to tylko pokój, kuchnia i łazienka, którym daleko było do idealnego wyglądu to było mi przykro opuszczać to miejsce. Jednak dom to zawsze dom, niezależnie od tego, czy to willa czy, jak w moim przypadku, obskurne trzy pokoje. Zamknęłam drzwi i oddałam klucze dozorcy. I tak oto pożegnałam się na zawsze z własnymi czterema kątami.
   Czułam wstyd. Ferens zabrał mnie do siebie, ale nie byłam w stanie spojrzeć mu w oczy. Musiałam schować dumę do kieszeni i dać odejść zdeptanej godności. Myślałam, że dam sobie radę, Miałam nadzieję, że uda mi się utrzymać siebie i dziecko. Chciałam radzić sobie sama. Niestety to wszystko było kłamstwem. Nigdy nie byłam samowystarczalna. Zawsze żerowałam na kimś. A to na pani Marysi, a to na Kamilu i Ani, a teraz ich zabrakło i znalazłam sobie Wojtka. Zawiodłam ich wszystkich i siebie. Starałam się nie dać plamy, ale skoro coś ma się sypać to najlepiej wszystko.
- Zaniosę ci rzeczy do pokoju. Rozgość się, wiesz co gdzie jest- powiedział już łagodnym tonem. Poszłam zrobić coś do picia i przygotować kolację. Chciałam w jakikolwiek sposób się odwdzięczyć. Poza tym musiałam coś robić. W kuchni stałam jak wryta. Na lodówce wciąż było przyczepionych mnóstwo kartek z rysunkami. Uśmiechnęłam się do siebie smutno. Każde miejsce było naznaczone jej obecnością i przypominało jak bardzo jej brakuje. Chodź nie miałam apetytu, zmusiłam się do zjedzenia tego co sama przygotowałam. Po kolacji poszłam pod prysznic. Dopiero tam pozwoliłam sobie na łzy. Nie mogłam przeboleć starty małej. Odzyskanie jej wydawało mi się nierealne. Teraz dopiero widziałam ile siły oraz chęci do życia mi dawała. Siatkarz  kazał mi się wziąć w garść... Ale jak? Musiałam zachowywać pozory. Postanowiłam opuścić łazienkę, gdy uznałam, że wyglądam względnie normalnie. Przechodząc obok niego, unikałam patrzenia mu w oczy.
- Pościeliłem ci łóżko, może powinnaś się trochę przespać?- spytał troskliwie. Pokiwałam lekko głową i poszłam spróbować zasnąć. Z ulgą wtuliłam głowę w miękką poduszkę. Nasłuchiwałam jak przyjmujący krząta się jeszcze po mieszkaniu. Chodź myślałam, że to niemożliwe w końcu zmorzył mnie sen.

Ciemność wokół mnie. Oczy szukają jakiegoś światła, ale wszystko spowił mrok.
Nie mogę dostrzec żadnego kształtu. Wszędzie jest  jednolita czerń.
- Mamusiu!
- Zuzia? Zuzia! Gdzie jesteś?!- krzyczałam spanikowana w przestrzeń. 
- Mamusiu! Pomóź mi!- zaczęła płakać.  Poszłam w kierunku jej głosu, ale on jakby dobiegał z każdej strony.
- Zuzia, idę po ciebie!
- Mówiłem ci...- do moich uszu dobiegł syk.-... Że jak zechce to sobie ją wezmę- dokończył męski głos. Rozległa się cisza. Potem był już tylko jego śmiech i jej krzyk pomieszany z płaczem. 
Szukałam ich po omacku, ale nie byłam w stanie znaleźć...

- Michalina, obudź się- poczułam jak ktoś lekko mną potrząsa. Uniosłam powieki i dostrzegłam zaspaną twarz Wojtka.
- Co się stało?- spytałam.
- Płakałaś przez sen- wyjaśnił. Dotknęłam dłonią swojego policzka i rzeczywiście był cały mokry. Nie mogłam się powstrzymać i mocno wtuliłam się w tors Ferensa. Gdy to uczyniłam poczułam ulgę. Dotarło do mnie, że za tym tęskniłam przez cały ten koszmarny dzień.- Odzyskamy ją, obiecuję- wyszeptał mi do ucha. Po kilku minutach zasnęłam ponownie, ale tym razem w bezpiecznych ramionach Wojtka.

   Rankiem  obudziłam się pełna motywacji. Wyswobodziłam się z ramion siatkarza i poszłam przygotować dla nas śniadanie. Nie mogłam być słaba. To właśnie teraz musiałam odnaleźć w sobie siłę. Zażyłam lekki i ubrałam się. Pozwoliłam sobie skorzystać z laptopa Wojtka i szukałam informacji o dobrym prawniku, który podpowiedziałby nam co robić.  Po jakimś czasie zobaczyłam siatkarza, który przyglądał mi się badawczo.
- Masz śniadanie na stole- poinformowałam go.
- Wszystko w porządku?- spytał ostrożnie.
- Tak, szukam adwokata. Jest tyle do zrobienia, że nie mam ani chwili do stracenia. Zuzia na nas czeka- oznajmiłam z determinacją, a on uśmiechnął się lekko. 
- Zaraz przyjdę i ci pomogę.
Po godzinie mieliśmy już adres kancelarii prawej i byliśmy w drodze do niej. To nie był koniec. Nie mógł być. Sama wychowałam Zuzię przez ponad 3 lata. Nikt nie może mi jej zabrać. A już na pewno nie na zawsze.
- Chyba pani rozumie, że pani sytuacja jest niezwykle trudna- powiedział mecenas, patrząc na mnie wyczekująco.
- Tak, rozumiem.
- To nie będzie łatwe.
- Wiem o tym.
- Świetnie, bo czeka nas masa pracy. Po pierwsze mieszkanie.
- To już załatwione. Będą mieszkać u mnie- odezwał się Wojtek. 
- Dobrze, ale same słowo nie wystarczy. Musi być tam pani zameldowana.
- Załatwimy to jeszcze dziś- obiecał Ferens, a adwokat pokiwał głową.
- Ja zajmę się sądem, a pani musi popracować nad "wizerunkiem". Musi pani pokazać, że jest w stanie zająć się dzieckiem. Będzie to ciężkie zważywszy na to, że ma pani długi i jest pani chwilowo niezdolna do pracy. Może znajdzie pani coś co może wykonywać nie ruszając się z domu? Proszę nad tym pomyśleć. A ja podzwonię dzisiaj i może uda mi się w niedługim czasie załatwić państwu spotkanie z córką. Także proszę być pod telefonem.
- Kiedy będzie pan coś wiedział?
- Trudno mi powiedzieć. Muszę dowiedzieć się jak od strony prawnej wszystko wygląda. Pojechać do sądu i MOPS-u. Wieczorem skontaktuje się z panią i powiem czego udało mi się dowiedzieć.
- A co do tego czasu ja mam robić?- spytałam cicho.
- Proszę zastanowić się jak rozwiązać kwestie finansowe i zacząć żyć normalnie.
- Normalnie?- powtórzyłam z niedowierzaniem.
- Tak. Wiem, że to okropnie trudne. Jednak sąd musi zobaczyć, że daje pani radę. Proszę chodzić na rehabilitację, spróbować jak już wspomniałem, poszukać pracy, którą mogłaby się pani zająć nie wychodząc z domu. Jeśli pani pokażę, że daje sobie radę oni w to uwierzą i łatwiej będzie nam odzyskać pani córkę- oznajmił, a ja pokiwałam głową.
- Nie chcę jej tylko odzyskać- powiedziałam cicho.- Chcę, żeby on stracił do niej wszystkie prawa, które ma przez moją głupotę. 
- Dobrze, przygotuję odpowiednie papiery. Na dziś więcej nie możemy zrobić.
- Dziękujemy panu-  powiedziałam i uścisnęłam mu dłoń. Za moim przykładem poszedł Ferens.
- Będziemy w kontakcie-  pożegnał się z nami prawnik- A proszę być przygotowanym a wizytę pracownika z opieki społecznej. Trzymać mieszkanie czyste, lodówkę pełna i tak dalej. Te żmije wszędzie będą zaglądać
Opuściliśmy biuro i zatliła się w nas prawdziwa nadzieja. To mogło stać się rzeczywistością, mogliśmy ją odzyskać.
- Wydawało się, że wie o czym mówi- zauważył siatkarz.
- Tak, spodobało mi się jego podejście. 
- Teraz zawiozę cię do domu, ja pojadę na trening, a ty postarasz się pomyśleć o tym o co prosił. Jak wrócę to pomogę ci się rozpakować i coś razem wykombinujemy.- Pokiwałam z uśmiechem głową. Był taki zaradny. Nie musiałam o nic prosić. Sam starał się o wszystkim myśleć.
Będąc już sama w mieszkaniu, chodziłam od pokoju do pokoju, zastanawiając się co też mogłabym zrobić. Albo nie pozwalało mi na coś wykształcenie albo kręgosłup. Usiadłam w końcu zrezygnowana na kanapie i popatrzyłam na leżący na stoliku laptop. " W internecie znajdzie się wszystko", pomyślałam. Bez większego przekonania uruchomiłam urządzenie i zaczęłam przeszukiwać sieć. Po godzinie straciłam już kompletnie swój zapał, ale mój wzrok zatrzymał się na napisie " Konkurs na felieton sportowy". Lekko zainteresowana weszłam na stronę i czytałam szczegóły przedsięwzięcia. Zwycięska praca zostanie wydrukowana w magazynie, a autor zostanie zaproszony na rozmowę kwalifikacyjną. No przecież! Kiedyś kochałam pisać. Dlatego chciałam zostać dziennikarką. Zapłonął wewnątrz mnie głód twórczy. Otworzyłam odpowiedni dokument i zaczęłam pisać. Myśli same się formowały i przeradzały w słowa. Zapomniałam jaką one mają moc. Dobrze było sobie przypomnieć miłość do największej pasji w całym moim życiu.
- Misia?- usłyszałam i podskoczyłam na kanapie. Nie zauważyłam, kiedy siatkarz wszedł do domu. Popatrzyłam na niego z uśmiechem. Pisanie pochłonęło mnie całkowicie, tak jak to bywało za starych dobrych czasów.
- Chyba znalazłam sposób-  powiedziałam z dumą. Wszystko miało szansę skończyć się dobrze.
 
Słowa mogą uszczęśliwić, jak również zasmucić. Potrafią podnieść na duchu, ale też zabić. Mogą przynieść ukojenie i mogą zadać ból. Są lekarstwem i trucizną, obietnicą i przekleństwem, marzeniem i koszmarem. Niosą budowę i sieją zamęt, uzdrawiają i niszczą. Mają moc zjednywania ludzi oraz talent do zdobywania wrogów. Są wszystkim tym na czym opiera się ten świat- nieprzemierzonym bezkresem sprzeczności i absurdu.


----------------------------------------------
Hej, hej <3 Tak bywa bez serca xd Ups. Przepraszam, że tak krótko ale taka jest klasa maturalna. Na nic nie ma się czasu. Ciesze się, że znalazłam czad by pisać. Mam nadzieję, że szkoła nie zmusi mnie by zawiesić pisanie. Przepraszam za  błędy, ale nie mam już mozlwiości tego sprawdzić.


piątek, 11 września 2015

Rozdział 16

   Pogodzenie się ze stratą mi bliskiej osoby nie było łatwe. Przepełniała mnie pustka. Chowałam w sobie rozpacz i żal, które desperacko próbowały wydostać się na zewnątrz. Nie mogły dojść do głosu. Codzienność nie dawała czasu mi na opłakiwanie pani Marysi. Musiałam chodzić na rehabilitację, a przede wszystkim opiekować się Zuzią i być dla niej wsparciem. Dla niej był to dopiero szok. Ja byłam dorosła i zdawałam sobie sprawę z tego, iż wiek oraz stan zdrowia sprawią, że nadejdzie moment, w którym starsza kobiet opuści ten świat, ale dziecko nie wiedziało co to śmierć. Nawet Ferens nie umiał przywrócić jej dawnej radości. Musiałam mu przyznać, że wywiązywał się z obietnicy jaką dał. Opiekował się nami jak nikt nigdy wcześniej. Zawoził i przywoził małą z przedszkola, mnie z rehabilitacji, pomagał robić zakupy ze względu na moją ograniczoną możliwość poruszania. Przez to bywał u nas każdego dnia i wspólnie spędzaliśmy masę czasu. Pomyślałam, że z boku musimy wyglądać jak szczęśliwa rodzina, której zawsze pragnęłam. Nie mogłam uwierzyć, że Wojtek miał problem z zaangażowaniem się. Gdyby istotnie tak było, robił by te wszystkie rzeczy?
Oczywiście ja miałam wciąż problem z proszeniem o pomoc i o wielu rzeczach siatkarz nie miał pojęcia. Nie czułam się dobrze, wiedząc jak wielki dług u niego zaciągnęłam. Jednak nie mogłam i nie potrafiłam z niego zrezygnować. Musiałam w końcu przyznać się przed samą sobą, że jestem zabójczo w nim zakochana... Taka była prawda. Był ucieleśnieniem wszystkiego czego potrzebowałam i pragnęłam. Nie mogłam być ślepa i obojętna na miłość i opiekę jaką otoczył moje dziecko. Zajmował się nią jakby był jej prawdziwym ojcem. Byłyśmy przy nim bezpieczne i szczęśliwe. Żałowałam, że nie poznałam go wcześniej. Może wtedy nie straciłabym czasu na tego dupka, a Zuzia byłaby naprawdę jego córką? Pozostały mi tylko rozważania pt: " Co by było gdyby...". Zadowalałam się tym co było i brałam tyle ile dostawałam. Wystarczyło mi, że był obok. Kochałam te wieczory, kiedy siedzieliśmy w trójkę na kanapie u mnie bądź u niego w mieszkaniu i tylko oglądaliśmy film. Niby nic wielkiego, ale nawet najprostsze rzeczy potrafią uszczęśliwiać. Nie chciałam go spłoszyć, dlatego ukrywałam to co czułam. W świetle ostatnich wydarzeń już dawno wybaczyłam mu to co zrobił. Nie mogło być inaczej. Jednak żadne gorące uczucie nie mogło mnie uchronić od nieuniknionego...
  Pojechałam na halę pod Dębowcem, by donieść papiery dotyczące moje zwolnienia lekarskiego. Nie spodziewałam się tego, co może się tam wydarzyć.
- No proszę... Praca ci urąga księżniczko?-zwrócił się do mnie Michał.- Mogłaś zostać aktoreczką.
- Mogłam wylądować na wózku!- oburzyłam się.- Pracowałam ciężko i niczego nie możesz mi zarzucić!
- Teraz ci już tylko puszczanie się zostało-  prychnął, patrząc mi prosto w twarz.- Znalazłaś sobie sponsora co? Sprytnie, punkt dla ciebie. Jakbyś chciała dorobić to wiesz, gdzie mnie znaleźć-  uśmiechnął się do mnie pogardliwie. W oczach zebrały mi się łzy. Kompletnie zapomniałam o córeczce, którą trzymałam za rączkę. Czułam się okropnie. Nie pamiętam, by ktoś kiedykolwiek tak bardzo mi ubliżał. Nie byłam w stanie zareagować... W przeciwieństwie do mojego dziecka, które wyrwało mi się i z całej siły kopnęło Michała w krocze. Był to niezwykle niespodziewany ruch. Dyrektor marketingu zgiął się w pół i upadł na kolana.
- Jeszcze mnie popamiętasz bachorze- wysyczał przez zaciśnięte zęby. Czym prędzej wzięłam dziewczynkę za rękę i na tyle szybkim tempie jakim mnie było stać, oddaliłam się od kipiącego ze złości mężczyzny. Opuściłyśmy budynek i udałyśmy się do domu. Nie wiedziałam wtedy, że nawet tam nie jestem bezpieczna.
   Następnego dnia, do moich drzwi ktoś próbował się dobić. Poszłam otworzyć, a moim oczom ukazała się kobieta z mężczyzną oraz dwoma policjantami. Serce podskoczyło mi do gardła. Byłam śmiertelnie przerażona. Mężczyznę znałam, był komornikiem. Wiedziałam, że kartka, którą trzyma w ręce to nakaz eksmisji. Wszystko się skończyło.
- Dzień dobry, czy pani Michalina Milewska?- spytała kobieta.
- Tak, a o co chodzi?
- Bożena Keller, opieka społeczna- przedstawiła się.- Dostaliśmy anonimowy donos, że pani córka nie ma odpowiednio dobrych warunków bytowych, wynikających z pani długów. Na dodatek w dniu dzisiejszym utraciła pani prawo do przebywania w tym mieszkaniu.
- Proszę dać mi trochę czasu! Zapłacę wszystko- obiecałam przerażona.
- Przykro nam, ale straciła pani dach nad głową i musimy zabrać dziecko- kobieta nie potrafiła mi spojrzeć w oczy. Widziałam jak trudno było jej wypowiedzieć te słowa.
- Nigdy na to nie pozwolę!
- Proszę nie stawiać oporu- tym razem na mnie popatrzyła.- Proszę spakować rzeczy córeczki. Naprawdę chcemy pomóc...
- Zabierając ją ode mnie?-prychnęłam. Nie mogłam zapanować nad emocjami, czego oznaką były łzy skapujące z policzków.
- Mamusiu, co się dzieje?
- Nic, kochanie. Idź do pokoju.
- Jeśli pani nie będzie współpracować, zabierzemy dziecko siłą- ostrzegł mnie policjant.
- Nie pozwolę!- powiedziałam zaciekle, zagradzając im drogę. Jednak na nic był mój opór. Na nic były moje lamenty i wykrzykiwane prośby. Mogłam się szarpać, wić i kopać. Jednak w żaden sposób nie byłam w stanie zatrzymać przy sobie przerażonego dziecka, które broniło się przed zabraniem rękami i nogami. To były najtragiczniejsze chwile w moim życiu. Pierwszy raz tak naprawdę zostałam z niczym. Nie miałam pracy, mieszkania, ani najukochańszego dziecka. Zostałam z pustką i nakazem eksmisji. Z gestu "dobrej woli" mogłam zabrać wszystkie swoje rzeczy do jutra.
" Dostaliśmy anonimowy donos..." Ale od kogo?
" Jeszcze mnie popamiętasz bachorze" przypomniałam sobie. Nagle wszystko stało się jasne. Reszta straciła na znaczeniu. Nie interesowały mnie długi, to, że nie miałam gdzie się podziać, ani mój chory kręgosłup. Jak strzała ruszyłam zalana łzami pod Dębowiec. Tej sprawy nie mogłam tak zostawić. Jak przez mgłę pamiętam drogę do celu. Wparowałam do budynku jak huragan i od razu szłam w kierunku biura dyrektora marketingu. Siatkarze wychodzili z treningu i widząc mnie w takim stanie schodzili z drogi. Otworzyłam drzwi i miałam ochotę się rzucić na tego palanta.
- Dlaczego to zrobiłeś?-  spytałam drżącym głosem.
- MOPS działa wyjątkowo szybko, co?- zaśmiał się. Tego było za wiele. Rzuciłam się na niego z pięściami, wyzywając od najgorszych. Dostałam prawdziwego ataku szału. Przez niego pozbawiono mnie istotki, która trzymała mnie przy życiu. Był potworem, którego najlepszą rozrywką było niszczenie mi życia. Poczułam czyjeś ręce na swoi ciele, zabierające mnie z dala od tej świni.
- Michalina! Uspokój się!- Wojtek próbował przemówić mi do rozsądku.
- Zostaw mnie!- darłam się przez szloch.- Zabiję go za to co zrobił!
- Spokojnie!- chwycił moją twarz w swoje dłonie, zmuszając bym na niego spojrzała.- Co się stało?
- Zabrali mi ją...- wyszeptałam przerażona, zanosząc się kolejnym szlochem.- Przyszli i zabrali ją. A to wszystko przez niego! Nie mam już po co żyć, Wojtek.
- Każdy dostaje to na co zasłużył, było nie podskakiwać- Michał dalej celebrował swój triumf.
- On nie jest tego wart. Trzeba się zastanowić co zrobić, by ją odzyskać. Pojedziemy do domu i coś wymyślimy. Dobrze?- spytał, a ja pokiwałam głową.- A z tobą jeszcze się policzę- syknął w stronę Michała i posłał mu tak wrogie oraz chłodne spojrzenie, że mężczyzna cofnął się o dwa kroki.- Tego ci nie daruje- przyrzekł. Wojtek objął mnie ramieniem i przeprowadził przez tłum ludzi, znajdujących się w korytarzu. Przeraźliwie się trzęsłam. Nie byłam w stanie nad tym zapanować. Ferens musiał pomóc mi wsiąść do auta i zapiąć pasy, ponieważ nawet najprostsze czynności były dla mnie niemożliwe do wykonania.
- Teraz trochę się uspokój i powiedz, co mówili. Na jakiej podstawie zabrali Zuzię?- spytał, gdy byliśmy u niego.
- Z powodu braku mieszkania i złych warunków bytowych...
- Braku mieszkania?
- Do jutra muszę się stamtąd wyprowadzić. Wręczyli mi nakaz eksmisji. Prawda jest taka, że tonę w długach...
- Dlaczego mi nic nie powiedziałaś?- rzucił oskarżycielskim tonem.- Przecież bym wszystko uregulował i nie byłoby sprawy!
- Głupio się czułam...
- Zabranie dziecka jest lepszą opcją?!- był wściekły, ostry i oschły jak nigdy.- Mówiłem, że będę ci pomagać, ale nie znam każdej twojej potrzeby!
- Przestań na mnie wrzeszczeć! Co chcesz usłyszeć? Że to moja wina? Owszem! Wiem, że mogłam schować dumę do kieszeni i poprosić! Boże jaka beznadziejna ze mnie matka... Straciłam już ją na zawsze- schowałam twarz w dłoniach.
- Nie na zawsze. Odzyskamy ją- powiedział zdeterminowany i przytulił mnie do siebie, Tego mi było trzeba. Wtuliłam się w niego najmocniej jak tylko potrafiłam. Jak dobrze, że był obok. Mnie nie było stać na żadne działanie. Po kilkunastu minutach oderwał mnie lekko od siebie i otarł łzy.
- Pojedziemy do tej babki i dowiemy się jak sprawa wygląda. Weź się w garść. Zuzia cię potrzebuje i chce do ciebie wrócić. Wybrniemy z tego, ale musisz być silna- powiedział, a ja pokiwałam głową.
   Starałam się nie płakać. Co było nie lada wyzwaniem. Nie jest łatwo, kiedy dosięgasz dna. Nie pamiętam drogi do ośrodka. Wytykałam sobie tylko błędy, które popełniłam. Lista nie miała końca. Przyjmujący zapukał w odpowiednie drzwi i wszedł ze mną, trzymając mnie za rękę.
- Witam, Wojtek Ferens- przedstawił się. Bożena Keller nie od razu zauważyła moją osobę. Gdy wyłoniłam się zza jego pleców, jej twarz pokrył się głębokim smutkiem. - Wie pani dlaczego przyszliśmy?
- Tak, proszę usiąść- wskazała na krzesła.
- Jak możemy odzyskać Zuzię?- spytał siatkarz
- Sytuacja pani Milewskiej jest niezwykle trudna. Nie ma mieszkania, jest na urlopie chorobowym i ma poważne długi... Widać, że jej sytuacja materialna nie pozwala na zapewnienie dziecku odpowiednich warunków...
- Jeśli będzie mieszanie i spłacimy długi, Zuzia będzie mogła do nas wrócić?
- To nie jest takie łatwe... Kompletnie się  tym nie zgadza, ale co ja mogę... Zuzia jest u swojego ojca, którego zbyt dobrze nie zna, zważywszy, że nie mówi do niego "tato". Chce ograniczyć władzę rodzicielska pani Milewskiej...
- Co?- zdołałam z siebie wykrztusić i ścisnęłam mocniej dłoń Ferensa.- On nie spędził z nią nawet tygodnia- warknęłam.
- Przykro mi, ale to nie ja ustanawiam prawo. Jeśli pan będzie mieć mieszkanie i spłaci długi, oczywiście postawi to panią w lepszym świetle i będą to już solidne podstawy. Będziemy przeprowadzać wywiad środowiskowy oraz bierzemy pod uwagę opinię psychologa, który będzie się opiekował dzieckiem. To złożona sprawa, ale proszę się nie poddawać...

---------------------------------------------
Pisane do 3 w nocy, ale napisane ;) Klasa maturalna to koszmar... Niech nikt nigdy nie idzie na biol-chem! NIgdy!!!!
Przepraszam za mniejszą aktywność na blogach, ale naprawdę nie mam na nic czasu. Nawet rozdziały pisze na ostatni chwilę.
Przepraszam za błędy, ale padaaam... Idę spać. Dobranoc <3

sobota, 5 września 2015

Rozdział 15

   Ferens pojechał z Zuzią prosto do swojego mieszkania. Zrobił dziecku kolację, którą jadło jakby przez kilka dni nie miało nic w ustach. Był ciekawy jaki następny ruch wykona Łukasz. Na pewno szykował się na odwet. Skoro nie odpuścił kilka dni temu, to teraz nie odpuści tym bardziej. Wojtek musiał utrzymać dziewczynkę przy sobie do czasu, aż Michalina wyjdzie ze szpitala. Nie mógł jej zawieść.
   Rano siatkarz zabrał małą ze sobą na trening. Miał to szczęście, że dla trenera Gruszki obecność 3-latki nie była problemem. Dziewczynka ulokowała się wygodnie obok niego i słuchała jak wydaje polecenia swoim zawodnikom. Nie chciała być nigdzie indziej. Brakowało jej do szczęścia tylko mamy. Jednak los szykował dla niej kolejną niemiłą niespodziankę. Mimo, że miała tak niewiele to i tak Anioł Śmierci musiał jej kogoś zabrać...

Z perspektywy Michaliny...

   Operacja przebiegła bez komplikacji. Lekarz prowadzący postanowił mnie wypisać. Z jednej strony cieszyłam się, że opuszczę ten budynek, ale z drugiej... Za drzwiami szpitala czekała na mnie rzeczywistość, której będę musiała sprostać. Podpięta do tych wszystkich aparatur byłam przez chwilę uwolniona od rachunków, czynszu i martwienia się jak przetrwać następny dzień. Po wyjściu z tego miejsca przyjdzie mi się zmierzyć z codziennymi troskami, których tylko przybywało. 
- Gdzie ona jest?- w pokoju ni stąd ni zowąd pojawił się Łukasz.
- Kto?
- Zuzia, a kto niby? Była u mnie przez dwa dni, a potem zniknęła! Więc pytam gdzie ona jest? U tego twojego chłopaczka?- spytał ledwo panując nad sobą.
- Jak to była u ciebie dwa dni?! Przecież miałeś się trzymać od niej z daleka!- oskarżyłam go, a on rzucił mi pogardliwe spojrzenie.
- Myślisz, że ta twoja staruszka mogła mnie powstrzymać? Jakbym nie figurował w akcie urodzenia jako jej ojciec to, bym może i nie miał prawa, ale skoro figuruje to sobie ją wziąłem- wzruszył ramionami.
- Jak to " to sobie ją wziąłem"? Co to znaczy?! Ona nie jest rzeczą, którą możesz sobie zabierać kiedy ci się żywnie podoba! Nie miałeś prawa jej porwać!
- Nie porwałem jej.- mruknął na odczepne.- Pojechałem załatwić z nią swoje sprawy na siłownie i znikła. A teraz mi powiedz gdzie ona jest- rozkazał.
- To ty mi powiedz! Jak mogłeś ją zgubić?- przeraziłam się. Z trzęsącymi się rękoma wykręciłam numer do pani Marysi. Miałam nadzieję, że dziewczynka jakimś cudem do niej trafiła. Niestety, starsza kobieta nie odbierała. Myśl Michalina, nakazałam sobie. Wojtek! Ile szans, że to była siłownia, na której ćwiczyli siatkarze? Niewiele, ale zawsze warto spróbować.
- No, cześć. My z Zuzią zaraz po ciebie będziemy- powitał mnie radosny głos przyjmującego. Odetchnęłam z ulgą.
- Zuzia z tobą jest?- spytałam dla pewności.
- No jasne, dam ci ją do telefonu. Zuzia, mama- usłyszałam jak zwraca się do dziewczynki.
- Mamusiu, ty juź nie śpiś?
- Nie, skarbie. Dobrze się czujesz?
- Tak, Wojtek mi kupił jedzienie bo byłam głodna wieś?
- Bądź grzeczna, dobrze? Widzimy się za niedługo.
- Dobzie, pa mamo- pożegnała się, a ja zakończyłam połączenie. Dziewczynka była bezpieczna. Nie musiałam się o nią martwić.
- No i gdzie jest?- spytał Łukasz nerwowo.
- Z Wojtkiem- wzruszyłam ramionami nonszalancko jak on wcześniej.
- Gdzie dokładnie? Podaj mi jego adres pojadę po nią- powiedział zdeterminowany. Uśmiechnęłam się do niego najsłodziej jak potrafiłam, by powiedzieć:
- Nawet po moim trupie nie dostaniesz jej w swoje łapska- warknęłam.
- Kurwa! Potrafię się nią zająć!
- Nie potrafisz! To, że jej przy tobie nie ma jest na to najlepszym dowodem. Ona się ciebie boi! Nie kocha cię i nie zacznie jak ty jej powiesz " Hej, jestem twoim ojcem". Nie było cię przy niej. Zajął się nią inny facet i to cię boli! Że chcesz być tatuśkiem, a nie możesz bo ona nie chce- rzuciłam na zakończenie. 
- Pójdę do sądu- zagroził.
- To ja pójdę do sądu! Żebyś już nawet prawni nie był jej ojcem- odpowiedziałam. Nie przestraszył się zniknięciem Zuzi, on był po prostu wkurzony faktem, że ktoś utarł mu nosa.- I nie wmawiaj mi, że ci na niej zaczęło zależeć. Ciekawe, kiedy wyznasz swoje prawdziwe intencje.
Zaskoczyłam go. Nie był przygotowany na mój atak. Kiedyś mógł mi dyktować warunki, ale nie teraz. Wszystko się zmieniło. Ja się zmieniłam.
- Nie wygrasz tej wojny. Nie ze mną. I dobrze o tym wiesz. Zastanów się dobrze i radzę ci, zacznij współpracować to będzie bolało mniej- powiedział na odchodne i wyszedł. Ostatnie słowo zawsze musiało należeć do niego. Mylił się. Przegrywał już na starcie, bo był takim jakiego go znałam, a on nie wiedział do czego jestem zdolna. Znałam go na wylot. Cieszyłam się z tak malutkiej przewagi. Musiałam tylko wymyślić sposób, aby ją wykorzystać. 
- Mama- do sali po jakiś dwudziestu minutach wbiegła Zuzia i przytuliła się do mnie.
- Cześć, skarbie.
- To plawda, zie wlacaś do domu?- spytała z nadzieją.
- Tak, dzisiaj już będziemy spały u siebie- zapewniłam ją.
- Jak ją znalazłeś?- zwróciłam się do Wojtka.
- Uciekła mu akurat wtedy, kiedy skończyliśmy siłownię.
- Dziękuje, że się nią zająłeś. 
- Nie ma sprawy, naprawdę. Pójdę po twój wypis- powiedział i zniknął z sali.
- Stało ci się coś?- spytałam troskliwie.
- Ten pan kaział do siebie mówić tato, a przecieź on nie jeśt moim tatą, bo pani w przedśkolu mówiła, zie tata kocha dziećko i mamusię i lobi ź nimi fajne rzieczi, a on na nas krzicział. Wojtek naś kocha bo nie chcie zieby nam się śtało coś źłego, ale on nie kazie do siebie mówić tato- powiedziała, a mnie zatkało. Tak strasznie się do niego przywiązała, a nie potrafiłam oczekiwać od siatkarza, że będzie chciał być dla niej ojcem. Owszem zajmował się nią, ale czy mogłam pragnąć od niego więcej?
- To co? Gotowe?- do sali ponownie wszedł przyjmujący. Pokiwałam lekko głową i podniosłam się z łóżka. Ferens zabrał moją torbę i w trójkę opuściliśmy szpital.
- Na pewno nie chcesz pojechać do mnie?- zapytał po raz kolejny.
- Dam sobie rade- zaśmiałam się.
- Zuzia będziesz pilnować mamy?
- Będę- obiecała.- Ale przijedzieś do naś jutlo?
- Przyjadę, przyjadę- uśmiechnął się do niej. Dziecko przytuliło się go niego na pożegnanie i zniknęło w mieszkaniu. 
- Dziękuję, że tak wspaniale się nią zająłeś. Wiele to dla mnie znaczy. Nie wiem co by było gdyby nie ty.
- Daj spokój, to nic wielkiego.
- Nigdy nie zapomnę ile dla nas zrobiłeś- powiedziałam ze łzami w oczach. Byłam wzruszona. Mimo tego co między nami zaszło, stać go było na chwytający za serce gest. Wtuliłam się w jego muskularny tors, starając się nie rozpłakać.- Dziękuję
- Zawsze możecie na mnie liczyć, pamiętaj.
  
    Mimo tak optymistycznego zakończenia dnia nie mogłam się czuć bezpieczna. Powinnam była przywyknąć do życia, w którym gdy jedno się układało, drugie musiało się zepsuć. Los już szykował się, by zadać mi potwornie okrutny cios.
Rankiem, kiedy zrobiłam Zuzi śniadanie, postanowiłam odwiedzić panią Marysię, z którą nie było kontaktu. Zapukałam do drzwi, jednak nikt nie otwierał. Weszłam do środka, zmartwiona tą sytuacją.
- Pani Marysiu?- zawołałam. Powinna być w domu, skoro drzwi były otwarte. Weszłam do salonu i niemal upadłam. Biedna staruszka leżała w fotelu bez ruchu. Nie było w niej już życia. Oczy napełniły mi się łzami i zadzwoniłam po karetkę. To nie mogła być prawda. Nie wyobrażałam sobie codzienności bez niej. Zawsze przy mnie była, niczym matka, którą straciłam. Gdy pogotowie było w drodze, wykonałam jeszcze jeden telefon. Nie mogłam być wtedy z tym sama. Nie chciałam... Uczucie, że wszyscy w końcu mnie zostawią samą, urosło do gigantycznych rozmiarów. Świat był okrutny, nie oszczędzał mnie ani na chwilę...

-----------------------------------------------------
Tak, wiem. Ja to umiem wszystko zepsuć xd Już prawie prawie coś z Wojtkiem, a tu śmierć. No cóż. Jak mówiłam to nie koniec złych wiadomości.
Tylko ja mogłam kogoś "zabić" w swoje urodziny.
Przepraszam, że krótki, ale klasa maturalna i urodziny.... No i ja nie mam czasu. Postaram się o dłuższy na następny raz :)
Do następnego <3