środa, 12 sierpnia 2015

Rozdział 11

   Jedyne co czułam to ból. Przerażający ból przeszywał moje ciało na wskroś. Wnętrze budynku rozdarł krzyk. Mój krzyk, który nawet tak przeraźliwy nie był w stanie oddać tego co czułam. Strach zawładnął moim umysłem. Próbowałam się poruszyć, ale nie byłam w stanie. Przerażenie sparaliżowało mnie od środka.
- Miśka! Co się dzieje?- obok mnie znalazł się Ferens. Ale nie odpowiedziałam mu. Potrzebowałam powietrza. Jednak cierpienie zaparło mi dech w piersiach. Zaczerpnięcie kolejnej porcji tlenu stało się dla mnie nie lada wyzwaniem.
- Kręgosłup!- To było jedyne słowo, które potrafiłam wypowiedzieć, tracąc jednocześnie przy tym sporo energii.
- Możesz się poruszyć?- spytał, starając się panować nad emocjami. Spróbowałam po raz kolejny wprawić w ruch, którąś kończynę, ale jakbym była w nie swoim ciele.
- Nie potrafię- wysapałam i zaniosłam się płaczem. Zaczęłam wpadać w panikę. Nie wiedziałam co się dzieje wokół. Sala zaczęła wirować. Ból kompletnie mnie pochłonął i otumanił. Słyszałam jak Wojtek wzywa karetkę.  Do moich uszu doszedł płacz Zuzi, ale nie umiałam znaleźć w sobie siły, która pozwoliłaby mi zająć się dzieckiem.
- Misia, karetka już jedzie. Wytrzymaj jeszcze- przemawiał do mnie łagodnym głosem Wojtek. Nie wiem ile minęło czasu, ale dla mnie mogły to być całe wieki.
- Proszę się odsunąć! Czy pani mnie słyszy?- poczułam jak sanitariusz klepie mnie po policzku.
- Boli...- powiedziałam słabym głosem.
- Musi pani odpowiedzieć na moje pytania. Czy może się pani poruszyć?
- Nie...
- Dotykam teraz pani nogi, czy czuje ją pani?
- Nie... Nic nie czuję!- zaniosłam się szlochem. Co teraz będzie? Ból zajął całe ciało i rozpoczął dalszą wędrówkę, by siać zniszczenie również w umyśle. Nic nie mogło go zatrzymać. Przełamywał się bez problemu przez kolejne bariery.
- Proszę postarać się uspokoić. Daje pani zastrzyk przeciwbólowy. Zaraz pani ulży.
Przenieśli mnie delikatnie na nosze. Nie sądziłam, że można przy tym odczuwać takie katusze. Nad sobą zobaczyłam zapłakaną twarz córeczki.
- Mamusiu....
- Nie martw się o małą, zajmę się nią- powiedział do mnie Wojtek i wziął dziewczynkę na ręce.- Gdzie ją zabieracie?
- Do wojewódzkiego. Jest najbliżej, a potrzebna jest natychmiastowa pomoc.
Czekałam aż zastrzyk uśmierzy ból, ale on był zbyt silny. Ból pokonał wszystko. Pokonał mnie. Dałam porwać się wszechogarniającej ciemności.

Z perspektywy Wojtka...

- Straciła przytomność- powiedział sanitariusz. Ferens wziął małą dziewczynkę na ręce i pobiegł z nią do samochodu, by natychmiast ruszyć do szpitala.
- Mama!- krzyczała Zuzia i płakała w szyję siatkarza.
- Ciii- próbował ją uspokoić. Wsadził ją do fotelika, w który zdążył się wcześniej zaopatrzyć, by dziecko mogło z nim jeździć, a którego się nie chciał pozbyć. Przypiął małą dokładnie pasami i wskoczył na miejsce kierowcy.- Nie płacz, aniołku. Mamą już zajmują się lekarze. Zabiorą ją do szpitala i pomogą. Będzie dobrze- starał się jej dodać otuchy, choć on sam bardzo się martwił. Wiedział, że kręgosłup to nie przelewki. Wyglądało to naprawdę źle. Zastanawiał się od kiedy Michalina miała problemy ze zdrowiem. Szczerze był zdziwiony, że młoda matka tak dobrze się trzyma przy takim trybie życia. Jak się okazało, sprawiała tylko takie wrażenie. Trudno było nie podziwiać takiej siły, która tkwiła w tak kruchej kobiecie.
Szczęście w nieszczęściu, że szpital był oddalony jakiś kilometr bądź dwa od hali. Wojtek zaparkował samochód na pierwszym wolnym miejscu, wyciągnął z niego zapłakaną Zuzie i poszedł do rejestracji dowiedzieć się czegokolwiek.
Przy okienku zastał niemiłą, starszą kobietę, która nie zamierzała spieszyć z pomocą. W ogóle nie obeszło ją zrozpaczone dziecko i rozkazała zmartwionej dwójce cierpliwe czekać.
- Może przestanie się pani łaskawie opychać tym pączkiem, tylko dowie się na której sali leży dziewczyna przywieziona chwilę temu przez karetkę!- nie wytrzymał już przyjmujący. To nie był czas na piękne słowa i wymianę uprzejmości. Szalał z niepokoju i już nie mógł tego dłużej ukrywać.
- Proszę za mną, zaprowadzę- oznajmiła "łaskawie". Chłopak się już nie odezwał. Chciał się tylko dowiedzieć co z Misią. Serce mu stanęło, gdy kobieta kazała mu czekać przed blokiem operacyjnym.
- Jest operowana?- pytanie ledwo przeszło mu przez gardło.
- Operacja jest niezbędna. Niestety nie wiem nic więcej, proszę usiąść tu z córką i poczekać na lekarza.
Ferens tylko pokiwał głową. Nie miał siły odpowiedzieć. Nie miał chęci poprawiać lekarki, że dziewczynka to nie jego córka.
- Chcie do mamusi- poskarżyła się Zuzia, która siedziała na kolanach Wojtka i mocno się do niego tuliła.
- Musisz poczekać jeszcze. Nie płacz już. Wszystko będzie dobrze.
Siedzieli prawie bez ruchu przez godzinę. Nikt nie udzielił im informacji o stanie Michaliny. Z minuty na minutę obawy chłopaka były coraz większe.
- Zuzia, może jesteś głodna, albo chcesz pić?- spytał siatkarz, ale 3-latka pokręciła przecząco głową. W tym momencie odezwał się telefon Ferensa.
- Słucham?
- Wojtek, jest już późno. Gdzie jesteś?- usłyszał zaniepokojony głos Natalii.
- W Szpitalu Wojewódzkim.
- Jezu, co ci się stało?
- Mi nic. Michalinie coś się stało z kręgosłupem. Zabrała ją karetka i teraz jest operowana. Czekam razem z Zuzią na jakąś informacje.
- Mam nadzieję, że to nic poważnego.
- Ja też... Przepraszam, ale muszę kończyć.
- Dobrze, kocham cię- zdążyła powiedzieć zanim Wojtek się rozłączył. Próbowali wszystko naprawić. Od nowa budowali zaufanie. Chłopak nie przyznał się, że miał coraz więcej wątpliwości. Nie chciał się przyznać sam przed sobą, ale bardziej żałował skrzywdzenia Michaliny niż Natalii. Nie mógł znieść tego jak matka Zuzi cierpi. Nie potrafił sobie przebaczyć, że był przyczyną złego samopoczucia małego dziecka, które jeszcze niewiele z tego rozumiało.
Na oddział dotarła dziewczyna Ferensa, która nie mogła znaleźć sobie miejsca w mieszkaniu.
- Co tu robisz?
- Pomyślałam, że przywiozę wam coś ciepłego do jedzenia i dodam otuchy- uśmiechnęła się nieśmiało.
- Zuzia, zjedz coś- oderwał na moment od siebie dziecko.
- Kiedy ziobacie mame?- spytała.
- Nie wiem, aniołku.
Po minięciu kolejnej godziny, po przeleceniu kolejnych dziesiątek myśli w głowie, po kolejnych setkach obaw oraz kolejnych tysiącach zmartwień i domysłów, z sali wyszedł lekarz. Na sam jego widok cała trójka podniosła się z krzeseł.
- Pastwo są rodziną pani Michaliny?
- Tak- odparł bez wahania Wojtek.- Co z nią?
- To przepuklina kręgosłupa. Kręgosłup jest bardzo zaniedbany jak na ten wiek. Nie będzie mogła pracować fizycznie przez jakiś czas. Musi odbyć rehabilitacje. Podejrzewamy też anemię, ale trzeba zrobić niezbędne badania.
- Możemy do niej iść?
- Nie dzisiaj. Wybudzi się dopiero jutro. Proszę jechać do domu, odpocząć. Szczególnie dziewczynka- doktor wskazał dłonią na Zuzię, która zasypiała w ramionach przyjmującego. Doktor kiwnął głową na pożegnanie i odszedł w swoją stronę.
- Pan ma racje. Gdzie ją zawozimy? Ma jakąś rodzinę?
- Nie, jedzie z nami. Zajmę się nią- postanowił Wojtek tonem nie znoszącym sprzeciwu. Natalia pokiwała głową, nie chcąc się kłócić.  W trójkę wyszli ze szpitala i pojechali prosto do mieszkania Ferensa.Ukłuły ją słowa partnera. "Zajmę się", nie "Zajmiemy się". Drobna różnica, ale jakże znacząca, która wypychała ją poza kręg. Wykluczała z sytuacji już na samym początku.
- Dlaciego jeśteśmy u ciebie?- spytała zdezorientowana Zuzia.
- Dzisiaj będziesz spała u nas wiesz? Jutro pojedziemy do pani Marysi, przebierzemy cię i pojedziemy do przedszkola. Odbiorę cię, zjemy coś i pojedziemy do mamy. Zgoda?
 - Źgoda- powiedziała smutno
- No, uśmiechnij się- poprosił siatkarz, ale dziewczynka pokręciła przecząco główką.- No, jeden uśmiech, dla mnie, co?- spytał ze śmiechem i zaczął łaskotać Zuzię. 3-latka po kilku sekundach zaczęła się śmiać i na moment zapomniała o smutnych wydarzeniach.- Tak lepiej. Zaraz Natalia pomoże ci się umyć i pójdziesz spać, dobrze?
Natalia starała się jak mogła, by dziewczynka czuła się z nimi dobrze. Nie mogła nie zauważyć zdystansowanego podejścia dziecka do jej osoby. Wiedziała, że Zuzia czuję się w jej obecności niezręcznie. Trudno było jej nawiązać jakąkolwiek rozmowę. Dlatego młoda kobieta starała się jak najszybciej pomóc umyć 3-latce, ubrała ją w swoją koszulkę i pościeliła jej łóżko w pokoju gościnnym.
- Wygodnie ci?- spytała, poprawiając poduszkę. Dziewczynka pokiwała główką. - Słodkich snów- życzyła jej Natalia i wyszła z pokoju, przymykając tylko drzwi. Miała mieszane uczucia. Naprawdę było jej szkoda tej małej istotki, a także jej matki. Jednak nie mogli z Ferensem podjąć się opieki nad dzieckiem przez długi okres czasu. Nie mówiła o tym swojemu chłopakowi. Widząc jak zajmuje się Zuzią czuła i zachwyt i przerażenie. Zawsze miał problem z angażowaniem się. A wystarczyło kilka miesięcy, by tak przywiązał się do dziecka.  To bolało. Już wtedy w głębi serca młoda kobieta wiedziała, że Wojtek już nie jest jej Wojtkiem.
Para położyła się w sypialni. Oboje nie mieli ochoty rozmawiać. Każde było pochłonięte swoimi myślami. Zastanawiali się co przyniesie jutro. Natalia bała się najbardziej o przetrwanie swojego związku, ale Wojtek wcale nad nim nie myślał. Chciał podołać opiece nad dzieckiem. Relacje z Natalią stały się dla niego sprawą drugorzędną.
- Wojtek?- w drzwiach pojawiła się Zuzia.
- Co się stało?
- Boję się śpać siama- przyznała dziewczynka. Siatkarz podniósł się z łóżka i wziął dziecko na ręce, po czym poszedł z nią do jej pokoju. Jego dziewczynie było wstyd, jednak poczuła ukłucie zazdrości. Tymczasem przyjmujący położył 3-latke z powrotem do łóżka, a sam usiadł w fotelu obok.
- Poczekam aż zaśniesz- obiecał.

   Ranek był powtórką z rozgrywki. Po tym jak Natalia obudziła się sama, zastała Wojtka w pokoju gościnnym, śpiącego obok łóżka. Przygotowała śniadanie i obudziła pozostałą dwójkę. Zuzia chodziła krok w krok za Wojtkiem.
- Dasz radę dzisiaj sama dotrzeć do pracy?- spytał Ferens.
- Tak, pewnie- odpowiedziała młoda kobieta w ogóle na niego nie patrząc. Nie chciała zdradzać swoich myśli. Trzymała się bowiem kurczowo nadziei, że wszystko jeszcze może być dobrze.
- Coś jest nie tak?
- Nie! Jest w porządku- siliła się na wesoły ton. W środku jednak czuła przygnębienie.
Siatkarz zabrał dziecko i pojechał do mieszkania Michaliny. Po drodze spotkał panią Marysię, która od dnia poprzedniego martwiła się o swoje sąsiadki. Chłopak musiał wszystko wytłumaczyć starszej kobiecie. Chciała zająć się Zuzą, ale przyjmujący nie był w stanie się na to zgodzić. Nie umiał zrezygnować z opieki nad dziewczynką. Dlatego poprosił tylko o klucze do mieszkania i chwilę później znajdował się w czterech ścianach Miśki. Pomógł dziewczynce się przebrać, spakował jej kilka rzeczy, a do osobnej torby trochę ubrań dla młodej matki, by zawieźć jej do szpitala.
- Wojtek, ale nie możesz jej zawieźć do przedszkola- przed blokiem złapała siatkarza pani Marysia.
- Dlaczego?
- Przedszkolanka zna tylko Michalinę. Jak się dowie, że ona jest w szpitalu, zabiorą małą od nas.
O tym Ferens nie pomyślał. Ostatnie czego chciał to zawieźć Michalinę i stracić Zuzię.
- W takim razie zabiorę ją ze sobą na trening. Proszę się nie martwić.
Jak powiedział tak zrobił. Jednak wszyscy zawodnicy razem ze sztabem trenerskim zdziwili się, kiedy zobaczyli swojego kolegę w towarzystwie małej dziewczynki. Owszem, widzieli ich już razem po meczach, ale nigdy nie przyprowadził ją na trening. Trener podszedł do swojego zawodnika, reagując od razu na tę niecodzienną sytuację.
- Wojtek, co jest grane?
- Jej mama jest w szpitalu nieprzytomna. Nie ma nikogo...- powiedział na tyle cicho, by dziecko, chowające się za jego posturą tego nie usłyszało.- Proszę...- dodał. Był świadom, że Gruszka wie o co go błaga. Widział w oczach trenera wahanie, który w końcu skinął lekko głową.
- Cześć, księżniczko jak ci na imię?- schylił się i spytał dziewczynki.
- Zuzia- odpowiedziała cichutko.
- Zuzia, będziesz mi dzisiaj pomagać, dobrze? A Wojtek tymczasem pójdzie do szatni przygotować się do treningu- zarządził.

Z perspektywy Michaliny...
   Otworzyłam oczu i ku mojemu zdziwieniu było już jasno. Ile byłam nieprzytomna? Zdziwiłam się. Nie pamiętałam nic. Nie było tunelu, spotkania z kimś kto ma mnie podnieść na duchu, nie mówiąc o tym bym miała śnić. Była ciemność i byłam ja. Była moja świadomość, a wokół nie było nic.
- Pić- wyszeptałam, ale kto mógł to usłyszeć? Byłam sama. Nie miałam siły podnieść ręki, by zawołać pielęgniarkę. Po chwili, podczas której każdą komórką ciała odczuwałam pragnienie,  zapadłam w sen. Gdy znalazłam w sobie siłę, by unieść powieki, w mojej sali ktoś był. Nie widziałam wyraźnie sylwetki. Cały obraz był zamazany.
- Wody- powiedziałam cicho, ale owa osoba nie usłyszała.- Wody- zażądałam głośniej chrapliwym głosem. Moja prośba została natychmiast spełniona i po kilku sekundach pragnienie zostało ugaszone. Dopiero wtedy mogłam myśleć jasno. "Zuzia! Co z Zuzią?!" Zaczęłam gorączkowo myśleć. Na szczęście przypomniałam sobie, że Wojtek obiecał się nią zająć. Nie miałam wyboru. Musiałam wierzyć, że jest z nim bezpieczna.
- Witam, nazywam się Jerzy Zalewski- do sali wszedł lekarz.- Nie będę owijał w bawełnę. Pani stan jest bardzo poważny. Czeka pani długa rehabilitacja. Nie może pani pracować przez najbliższe pół roku.
- Pół roku?- głos mi się załamał.- Musi być inne wyjście. Ja nie mogę!
- Jeśli pani nie podejmie się rehabilitacji to po kilku latach czeka panią wózek. Tego pani chce?
 - Po kilku latach?
- Tak. Proszę teraz odpoczywać.
"Jeśli wytrzymam kilka lat, Zuzia podrośnie i będzie troszkę łatwiej". Nie mogłam zrezygnować z pracy.  Nie mogłam. Cieszyłam się, że jestem w stanie ruszań kończynami. Bałam się, że zostałam sparaliżowana już na zawsze, a wtedy nie byłoby już dla mnie i córki ratunku.
- Mamusiu!- usłyszałam głos swojego dziecka. Dziewczynka podbiegła i przytuliła się do mnie. Do sali wszedł również Ferens.
- Cześć, kochanie- przywitałam się.- Dziękuje, że się nią zająłeś- powiedziałam w stronę siatkarza, biorąc się na odwagę by spojrzeć mu w oczy.
- Nie ma sprawy- wzruszył ramionami.- Jak się czujesz?
- W porządku. To nic poważnego- wzruszyłam ramionami. Jednak widziałam po jego minie, że nie uwierzył w ani jedno moje słowo.
- Przywiozłem ci kilka rzeczy...
Przez następne godziny w sali zapomnieliśmy o dawnych urazach. Byłam zbyt słaba i zbyt wdzięczna, by robić Wojtkowi jakieś wyrzutowi. Szczęście, że była z nami mała dziewczynka, która cieszyła się mogąc spędzić z nami troszkę czasu.
- Ja muszę jechać na wieczorny trening. Przyjadę po małą potem, zgoda?- spytał mnie.
- Tak, pewnie, jedź. Dziękuje za wszystko jeszcze raz.
Siatkarz uśmiechnął się lekko i wyszedł z sali. Patrzyłam na dziewczynkę, która rysowała sobie przy stoliku. Musiałam się dla niej poświęcić. Musiałam wytrzymać te kilka lat.
- Michalina? To naprawdę ty?- spojrzałam na mężczyznę stojącego w drzwiach. Zamarłam na widok tej sylwetki. Nic się nie zmienił, poza ubiorem. T-shirt zamienił na koszulę, dżinsy na spodnie od marynarki, a adidasy na eleganckie , czarne, skórzane buty. Ze studencika zmienił się w prezesa. Nie mogłam się powstrzymać i musiałam mu się przypatrzeć.
- Mamusiu, kto to?- dziecko podeszło do mnie całkiem zdezorientowane.
- Łukasz, czego ty ode mnie chcesz?- spytałam bez ogródek, tuląc jednocześnie dziecko do siebie.
- Trochę zajęło mi czasu znalezienie was, ale w końcu mi się udało. Chcę poznać swoją córkę- walnął prosto z mostu. Moje serce przestało bić.

--------------------------------------------------------------------------

Prawie 8 stron. Jak ktoś mi powie, że za mało to ja już nie wiem xd Suprise moje kochane <3 Miał być w sobotę, ale dzisiaj muszę siedzieć cały dzień w domu także skończyłam go i stwierdziłam co mi tam ;) 

Rozdział dedykowany dla Dit Te, dla Anonima ( przepraszam nie podpisałaś się :P), Win, Miśki. Mam nadzieję, że nikogo kto zgadł nie pominęłam.

Myślałam, że będzie to trudniejsza do odgadnięcia, ale jeszcze kiedyś coś wymyślę xd
Chce wam oznajmić iż jeszcze nie jedną katastrofę mam w zanadrzu :) 
W sobotę rozdział może być krótszy, gdyż zapewne będę się już od dziś albo jutra ( w zależności, kiedy dostanę materiały) uczyć na prawko.
Przepraszam, że jeszcze nie dałam top10, Obiecuje że sie za to zabiorę ;)
I zapraszam na :
http://z-lemurkiem-wsrod-ksiazek.blogspot.com/
Do następnego <3

sobota, 8 sierpnia 2015

Rozdział 10

- Odpowiesz mi?- spytała, ale Ferens nie był w stanie wykrztusić z siebie ani słowa.
- Nikim- usłyszałam swój głos.- Jestem nikim. Nie musisz się martwić- powiedziałam patrząc w oczy siatkarza.  Pokręciłam głową i odwróciłam się od tej dwójki. Przeczesałam wzrokiem boisko, by znaleźć Zuzię. Gdy ją zlokalizowałam, podeszłam do niej i wzięłam na ręce, ignorując ból w kręgosłupie. Nic się nie liczyło poza tym, by uciec stamtąd najdalej jak tylko się da.
- Mama, ciemu idziemy?- Dziewczynka była zdezorientowana, nagłym wyjściem.
- Wracamy do domu.
- Ale ciemu nie ź Wojtkiem? 
- Ma inne zajęcia- wyjaśniłam krótko i bardzo niedelikatnie.
- Ale chcie się ź nim pożegnać!- zażądała moja córka i zaczęła się wyrywać z moich objęć.
- Zużka! Bez dyskusji!- krzyknęłam na nią, kompletnie już nie panując nad swoimi emocjami. Starałam się nie zwracać uwagi na łzy dziecka. Musiałam pierwsze znaleźć lekarstwo na swoje. Nie sądziłam że w ciągu tak krótkiego czasu mogę uzależnić się od siatkarza. Udało mu się mnie do siebie przekonać, zdobył moje zaufanie, sprawił, że przestałam myśleć o konsekwencjach. Dał mi nadzieję, coś czego nie miałam przez ostatnie 4 lata, a potem zabrał mi to wszystko w najbardziej okrutny sposób. Byłam rozżalona. Cierpiałam. Nie zamierzałam tego ukrywać, żeby pokazać mu jak bardzo jestem silna. Nie byłam. Chciałam, żeby wiedział jak mocno mnie to zabolało, a jeszcze bardziej to, że nic nie zrobił. Nie próbował mnie zatrzymać. Nie krzyknął za mną. Nie chwycił za rękę. Nie mówiąc o tym, że nie ruszył za moją osobą. Moje odejście odpowiadało mu. Nie spodziewałam się tego po nim. Myślałam, że on nie jest w stanie do takich tanich gestów. Potraktował mnie jak zabawkę, jak przelotną przygodę. Jego życzliwe gesty miały na zadaniu przykryć jego wady. Udało mu się mnie zmylić i zamydlić oczy wszystkim. Ja to tylko ja, ale Zuzia? Co on sobie wyobrażał? Mnie mógł tak podle potraktować, ale co z małą dziewczynką? Miała uatrakcyjnić jego zabawę? Czy choć przez moment pomyślał jak ona może się poczuć? Był czas na niemyślenie, a teraz przyszedł czas, bym poniosła konsekwencje swojego nieodpowiedzialnego zachowania.
Podróż do domu autobusem, pamiętam jak przez mgłę. Nie pamiętam, kiedy bolało mnie tak serce.
- Michalina, co się stało?- na klatce spotkałam panią Marysię. Ale nie byłam w stanie nic powiedzieć przez zaciśnięte gardło.- Wezmę dzisiaj Zuzię do siebie na noc, a ty odpocznij, dobrze?- zaproponowała, patrząc na mnie zmartwiona i wzięła ode mnie córkę.
- Dziękuje- zdołałam wykrztusić zachrypniętym głosem. Czym prędzej weszłam do mieszkania i rzuciłam się na łóżko, nie zawracając sobie głowy ściągnięciem butów i kurtki. Zaszlochałam w poduszkę, pozwalając sobie na kompletne rozsypanie się.  W głowie siedział mi tylko Wojtek Ferens- kolejny, który potraktował mnie jak kompletne nic.

Z perspektywy Wojtka...

  Siatkarz nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Był świadomy swojej nieszczerości wobec obu kobiet. Nie wiedział co zrobić. Z jednej strony chciał wytłumaczyć wszystko Natalii, a z drugiej pobiec za zrozpaczoną Michaliną.
- Wytłumaczysz to jakoś, czy dalej nie odezwiesz się ani słowem?- spytała jego Natalia, która również miała już łzy w oczach. Przyjmujący wziął głęboki oddech. Musiał ponieść konsekwencje swoich czynów. Musiał spróbować wszystko naprawić.
- Pojedźmy do mnie i tam porozmawiamy- powiedział, a blondynka pokiwała głową. Podróż przebyli w ciszy. Weszli do mieszkania i poszli usiąść do salonu.
- A teraz słucham- oznajmiła, cicho pociągając nosem.
- Co ci mam powiedzieć?- spytał.
- Prawdę!- oburzyła się.- Zdradzałeś mnie przez ten cały czas?
- To nie było tak!- bronił się.- Od pewnego czasu rzeczywiście coś nas połączyło. Wiesz jak między nami było. Ile się nie widzieliśmy? Prawie rok. Ostatnie nasze rozmowy zdarzały się raz w tygodniu, albo i rzadziej i to dosłownie na kilka minut.
- Chcesz mi powiedzieć, że sama jestem sobie winna?
- Oczywiście, że nie twoja! To wszystko moja wina i nie zamierzam zaprzeczać.
- Powiedziałeś, że mój wyjazd do pracy do Berlina nic nie zmieni między nami! Wiesz jak ja za tobą tęskniłam każdego dnia? Wróciłam dla ciebie...
- Bo myślałem, że tak będzie. Wiesz, że jesteś dla mnie kimś ważnym.
- Nie zbyt ważnym, skoro zaczęło zależeć ci bardziej na kimś innym. Co ty sobie wyobrażałeś? Ta dziewczynka,  którą miała na rękach to...?
- Jej córeczka- odpowiedział Wojtek, mając coraz większe wyrzuty sumienia. Natalia złapała się za głowę. Opowiedział jej wszystko. Każde spotkanie z Zuzią i Michaliną. Zasługiwała, by znać prawdę.
- Wiesz jak one teraz się będą czuć? Zachowałeś się okrutnie! Dałeś tej małej dziewczynce nadzieję na ojca, a teraz co?
- O czym ty mówisz?
- Przyjeżdżałeś po nie, zabierałeś małą gdzieś, spędzałeś z nią czas. To dziecko i na pewno cię pokochała, wnioskując z tego co mówisz...  Nie poznaję cię, co się z tobą stało?

Wróćmy do Michaliny...
   Następnego dnia wstałam z ogromnym bólem głowy. Nie mogłam pozwolić sobie na rozpacz. Musiał wziąć się w garść i iść do pracy.
- Dzisiaj zajmę się małą- powiedziała pani Marysia, gdy chciałam zabrać Zuzię.
- Ale na pewno ma pani swoje obowiązki...- próbowałam zaprotestować,
- Daj spokój, jakoś sobie damy radę, a ty próbuj się nie łamać- uśmiechnęła się pocieszająco.
- Dziękuje, co ja bym bez pani zrobiła- przytuliłam starszą kobietę i poszłam na przystanek. Zobaczyłam przed budynkiem Ferensa. Przez moment stałam jak wmurowana, ale szybko się otrząsnęłam i przyspieszyłam kroku.
- Miśka! Poczekaj- chwycił mnie za rękę, sprawiając, że musiałam się zatrzymać.
- Daj mi spokój!
- Chcę to wszystko wyjaśnić!
- Nic od ciebie nie chcę. Nie będę ci się narzucać, niczego od ciebie nie oczekuje więc możesz dalej żyć ze swoją dziewczyną.
- Proszę, to nie tak...
- A jak? Nie jest nią?
- Jest...- powiedział zrezygnowany.
- No właśnie. Mam tylko jedno życzenie, zostaw mnie i Zuzię w spokoju. Już dosyć nas skrzywdziłeś.
- Nie chciałem tego...
- Ale się stało! Pomyśl o tym jak bardzo to dziecko będzie cierpieć. I nie wmawiaj mi, że nie wiedziałeś!- zaprotestowałam, kiedy tylko otworzył usta, by się bronić.- Zostaw mnie już...- załamał mi się głos. Wyrwałam się z jego uścisku i wsiadłam do autobusu, który nadjechał. Byłam pewna, że najbliższy czas będzie ciężki. Nie mogłam się zwolnić, a on nie mógł odejść. Mogłam próbować go unikać, ale i tak byliśmy narażeni na zbyt częsty kontakt.
W pracy zaciskałam co chwilę mocno powieki, by nie uronić ani jednej łzy, ale gdy tylko byłam w miejscu, gdzie nikt nie miał prawa mnie zobaczyć, pozwalałam, by kilka spłynęło mi po policzku. Nawet nie miałam siły, żeby otrzeć je wierzchem dłoni.
- O, proszę!- usłyszałam za sobą i podskoczyłam na dźwięk tego głosu.- Ktoś tu kogoś rzucił. Czyżby twój obrońca przejrzał na oczy i zrozumiał, że nic nie znaczysz?- śmiał mi się prosto w twarz. Deptał już moją sponiewieraną godność. Pozwalałam na to. Nie mógł mnie zranić bardziej niż byłam zraniona w tamtym momencie. Nie istniały słowa i czyny, które by przebiły ostatnie wydarzenia.
- Zostaw ją!- zaprotestował damski głos.
- A pani tu czego?
- Nie twój interes gburze!- nawrzeszczał nie kto inny jak Natalia. Zdziwiło mnie to, że stanęła w mojej obronie. Michała z resztą też. Okej facet, że mu przygadał to mógł zrozumieć, ale nie był przyzwyczajony, że tak odnosi się do niego kobieta. Takie jak ja gnębił, a takie jak ona ubóstwiał. Dyrektor zmieszał się i odszedł, zapominając języka w gębie. Wiedziałam jak wiele dla mnie zrobiła, choć ona mogła nie być tego świadoma. Ale słowa podziękowania nie mogły mi przejść przez gardło, jakby były żywym ogniem.
- Nie powinnaś się na coś takiego godzić...- zaczęła.
- Często to słyszę.
- Słuchaj, chciałam porozmawiać...
- Nie musisz nic mówić. Nie zbliżę się do Wojtka. Jesteście razem, rozumiem...- głos mi się załamał i spuściłam wzrok.
- Chciałam, żebyś wiedziała, że nie miałam o niczym pojęcia. I nie popieram tego co zrobił, nie tyle mnie co wam. Naprawdę nie sądziłam, że może skrzywdzić w ten sposób małą dziewczynkę i jej matkę. Przepraszam...-powiedziała i pociągnęła nosem. Spojrzałam w jej oczy.  Nie widziałam w nich kłamstwa. Zdziwiła mnie. Nie przyszła mnie zwyzywać. Chciała przeprosić i walczyła ze sobą, by się przy mnie nie rozpłakać.- Nie twierdzę, że w ogóle mnie to nie zabolało. Każda zdrada boli, ale nie obwiniam cię bo wiem, że nic nie wiedziałaś. Przepraszam, ale...- przerwała, by zdusić szloch.-... Ale mimo tego co zrobił ja po prostu nie potrafię z niego zrezygnować. Przepraszam...- powiedziała na koniec i wręcz pobiegła do drzwi. Oparłam się o ścianę i zjechałam po niej na posadzkę. Zobaczyłam ją w innym świetle. Pragnęłam myśleć, że jest zołzą, która nie posiada uczuć. Tymczasem było jej autentycznie przykro z powodu tego co się stało. Nie mogłam się równać z kimś takim. Była dobra, wykształcona, piękna, ubrana z klasą. Kiepsko przy niej wypadałam.

   Przetrwałam tydzień. Żyłam z godziny na godzinę. Kamil z Anią dzwonili tak jak obiecywali i są świadomi mojego kiepskiego stanu. Wszystkiego dowiedzieli się od Zuzi, która poskarżyła się mówiąc " Mamusia pokłóciła się z Wojtkiem,,, Mamusia płacze... Mamusia zabiera mnie od Wojtka... Wojtek ma nową koleżankę...". Nie są idiotami. Sami poskładali wszystko do kupy. Nie chciałam o tym rozmawiać, bo każda wzmianka o Ferensie, przyprawiała mnie o ból.
   Nadszedł kolejny mecz i dostałam za zadanie posprzątać po całym wydarzeniu. Co za ironia... Musiałam zabrać ze sobą córkę. Nie mogłam zabronić jej oglądać meczu. Nie mogłam jej zmusić, żeby siedziała i chowała się ze mną po kątach. Jak najszybciej zrobiłam co do mnie należy i wtedy właśnie z szatni wyszedł zawodnik z numerem 5.
- Wojtek!- Zuzia natychmiast pobiegła się do niego przytulić.- Tęśknie zia tobą.
- Ja za tobą też, słońce.
- Zostaw ją!- krzyknęłam z drugiego końca sali. W jednej chwili znalazłam się przy siatkarzu i wyrwałam mu z objęć dziewczynkę.
- Mama, nie!- zaczęła płakać.
- Daj nam spokój i przestań ją karmić kolejnymi kłamstwami!- krzyknęłam.
- Michalina!- zaprotestował, ale ja już szłam z dzieckiem na rękach, w kierunku wyjścia. Jednak to było za dużo dla mojego kręgosłupa. Usłyszałam trzask. Poczułam osty ból i osunęłam się na ziemię.

--------------------------------------------------------------------
Tak, mogłam to zrobić. Tak, wiem, że jestem okropna. Tak, skrzywdziłam Zuzię i Miśkę. To koniec ich cierpień? Teraz to się dopiero zacznie xd Lawina ruszyła, a wiecie jak to działa xd
Będziemy mieć jeszcze jeden " come back". Kto zgadnie czyj temu zadedykuję rozdział ;)
Dziękuje za nominacje do Top 10 blogów. Obiecuję wybrać swoje i nominować kolejną 5, ale jak znajdę czas, ponieważ mam tyle na głowie mimo, że wakacje. Mam małe zamieszanie z prawkiem, tyle załatwiania, że mam dość i możliwe, że zacznę od poniedziałku xd ACT- jak ktoś rozszyfruje tek skrót też bedzie mieć dedyk ;
Dziękuje wszystkim tym, którzy mimo niepopularnego bohatera są, czytają, komentują. Naprawdę jestem wdzięczna za każde słowo ;)
Rozdział dedykowany Win, za to, że jako jedyna mnie broniła xd Dziękuje ;)

Do następnego <3

sobota, 1 sierpnia 2015

Rozdział 9

     Rano wszystko wydawało mi się tylko snem. Oczekiwałam, że po przebudzeniu natychmiast zostanę sprowadzona na ziemię, ale nie potrafiłam pozbawić się złudzeń. Były zbyt piękne. Mimo przeszkód codzienności, wszystko stawało się łatwiejsze do zniesienia. Nadchodzący dzień nie wydawał mi się aż tak straszny i przytłaczający. Od bardzo dawna nie czułam się tak żywa jak tego poranka., ale w głowie wciąż słyszałam jego głos mówiący " Przepraszam". Ale za co? To nie dawało mi spokoju. Bałam się jednej rzeczy- konfrontacji z siatkarzem. Jak mam się zachować? A jak zachowa się on?
- Zuzia, wstawaj- wyrwałam dziewczynkę delikatnie ze snu. Dziewczynka leniwie zsunęła się z łóżka. Zrobiłam córce śniadanie i przygotowałam ją do przedszkola. Wychodząc z klatki, stanęłam osłupiała. Auto przyjmującego stało przed naszą klatką, a on był oparty o drzwi od strony pasażera.
- Wojtek!- od razu zobaczyła Ferensa Zuzia i jak to miała w zwyczaju pobiegła prosto w jego ramiona. Ja nie byłam w stanie poruszyć się choćby o krok. Dotarło do mnie w końcu, że nie mogę odwlekać nieuniknionego przez wieczność, nieważne jak bardzo byłam skrępowana. Z szybko bijącym sercem podeszłam do siatkarza. Nie wiem jak to się stało, ale słowa zastąpiły czyny. W jednej sekundzie nie wiedziałam co zrobić, a w następnej po prostu wtuliłam się w tors Wojtka.
- Cześć- przywitał się, wywołując u mnie dreszcze.
- No, hej- odpowiedziałam. Nic więcej nie musieliśmy mówić. Wsiedliśmy do samochodu, starając się słuchać wesołego gadania dziewczynki. Nie mogłam uwierzyć, że jest tuż obok na wyciągniecie ręki. Nie mogłam uwierzyć, że mu zależy.
Zawieźliśmy 3-latkę do bprzedszkola, ale prędko nie chciała się z nami rozstawać. Zwłaszcza z Ferensem, którego sobie upatrzyła za wzór.
- Nie mogę jechać ź wami?- pytała po raz setny.
- Nie, musisz iść do przedszkola.
- Wojtek, a przijedzieś po mnie i pójdziemy gdzieś?- spytała bez owijania w bawełnę, na co oboje się zaśmialiśmy.
- Zuza, nie ładnie tak...
- Oczywiście, że po ciebie przyjadę, a potem pójdziemy na gofry, umowa stoi?
- Tak- ucieszyła się.
- Ale musisz być grzeczna, dobrze?
- Będę!- obiecała i pobiegła do budynku.
Między nami zapadła cisza. Niepewnie podniosłam wzrok. Czekałam na jego ruch. Podjęcie działania nie zajęło mu dużo czasu. Chwycił mnie w pasie i poczułam jego wargi na swoich. Wszystko inne przestało mieć znaczenie. Zachowywałam się jak nastolatka. Zapomniałam o wszystkim, tonąc w jego silnych ramionach.
- Dzień dobry- wypowiedział szeptem, a ja się zaśmiałam.
- Już się dzisiaj witaliśmy.
- Ale nie tak jak należy- bronił się. Uśmiechnęłam się, nie mogąc znaleźć odpowiednich słów, by wyrazić swoja uczucia.
Po chwili siatkarz odwiózł mnie na halę. On miał jeszcze kilka godzin do treningu, a ja musiałam zacząć pracę.
- Wojtek, mogę cię o coś spytać?
- No, jasne!
- Dlaczego ty robisz to wszystko?- Popatrzył na mnie lekko zdziwiony.- Pomagasz nam, opiekujesz się Zuzią, bronisz mnie... Dlaczego?- domagałam się odpowiedzi.
- Szczerze?- odpowiedział pytaniem na pytanie, a ja pokiwałam głową.- Nie mam pojęcia. Po prostu chcę wam pomóc i być blisko- odpowiedział. Wiedziałam, że on sam nie do końca rozumiał to co się dzieje. Cieszyłam się, że nie mydlił mi oczu pięknymi deklaracjami. Pożegnałam się z nim i poszłam do budynku.
Dzień dłużył mi się niemiłosiernie. W dodatku nie czułam się najlepiej coś drapało mnie w gardle i za chiny nie mogłam tego wykasłać. Kręgosłup dokuczał mi nieco bardziej niż zwykle. Zacisnęłam zęby i wykonywałam wszystkie czynności jak robot.  Jedyne o czym myślałam to przetrwać swoją zmianę. Najbardziej mnie martwiło, że w Analogu ruch bardzo zwolnił i miałam tam coraz mniej godzin do przepracowania, co wiąże się z mniejszą pensją, a mi i już tak nie wystarczało pieniędzy. Jeśli sytuacja się nie poprawi wiedziałam, że będę zmuszona poszukać czegoś innego. Postanowiłam pomartwić się tym troszkę później i cieszyć się z chwili oddechu. Wolny czas chciałam poświęcić nie sobie, a Zuzi.  A jej osóbka ostatnio nierozłącznie wiązała się z pewnym siatkarzem...
- No to opowiadaj- zaczął Kamil, gdy przyszedł na swoją zmianę.
- Ale co ty opowiadać?- wzruszyłam ramionami.
- Słuchaj, ostatnio od odpowiedzi się wymigałaś, ale nie dziś. Jesteśmy przyjaciółmi czy nie?- spytał.
- No jesteśmy, co się tak złościsz?- zaśmiałam się.
- Jak było?
- Fajnie- odpowiedziałam krótko, a on prychnął i zmrużył oczy.
- Fajnie? Tylko tyle? Ale pocałował cię?- spytał, a mnie przez moment zamurowało i na twarz wpłynął mi zdradliwy rumieniec- Ha, ha ! Wiedziałem, wiedziałem!- zaczął się śmiać.
- Cicho bądź- syknęłam.
- A przyjeżdża dzisiaj po ciebie?
- Chyba tak, Zuzi obiecał, że ją odbierze.
- No proszę, jak się stara.
- I to mnie martwi- przyznałam, a on posłał mi pytające spojrzenie.- Dałam Wojtkowi i małej możliwość zbudowania dosyć silnej więzi...
- To dobrze, że Zuzia ma kogoś takiego. I będzie kogoś takiego chciała. Potrzebuje ojca...
- Ale Wojtek nim nie jest- zaprotestowałam.
- A kto nim jest? Miśka jeden frajer nawet nie chciał jej poznać. Teraz trafia ci się ktoś komu ewidentnie na was zależy. Czasem nie trzeba martwić się o przyszłość tylko czekać na to co będzie.
- Tylko wiesz co będzie się działo jak on wyjedzie?
- Ale mimo wszystko ryzykujesz.
- I nie mogę sobie tego wybaczyć...

   Po skończonej zmianie, Ferens tak jak się spodziewałam czekał na mnie. Pojechaliśmy do przedszkola, w którym rano zostawiliśmy Zuzię. Na sam nasz widok bardzo się ucieszyła i wiedziałam, że Kamil miał rację. Dziewczynka całym serduszkiem pragnęła pełnej, szczęśliwej rodziny. Podbiegła do nas i się przytuliła do obojga.
- Byłaś grzeczna?- spytał Wojtek.
- Baldzo! To będziemy jeść gofly?
- No jak byłaś grzeczna to nie ma wyjścia- uśmiechnął się do niej.- Pojedziemy na zakupy i zrobimy u mnie, zgoda?
- Źgoda- ucieszyła się.
- To idź się przebrać szybciutko- poprosiłam. Nie chciałam jej psuć tej radości, dlatego bez zbędnych pytań przyjęłam pomysł Wojtka na wspólne spędzenie dnia. Zgodnie z planem udaliśmy się pierwsze do sklepu, a później do mieszkania Ferensa.
- Rozgośćcie się- powiedział na wstępie. Weszłam do tego przestronnego mieszkania i rozejrzałam się wokół. Wnętrze było urządzone nowocześnie, ale skromnie. Mało było na szafkach rzeczy osobistych. No tak, jak przeprowadzasz się z miejsca na miejsce to nie przywiązujesz wagi do takich rzeczy.
Wzięliśmy się za przygotowanie ciasta. Śmiechu było co nie miara. Po spaleniu kilku gofrów udało nam się usmażyć kilka zjadliwych i muszę przyznać, ze poszło nam całkiem nieźle. Co prawda kuchnia wyglądała jakby przeszło po niej tornado, ale liczy się końcowy efekt naszych poczynań jako kucharzy.
Ferens musiał jechać na wieczorny trening, dlatego też odwiózł nas do domu. Dawno nie spędziłam takiego relaksującego dnia. Gdy przychodziłam z pracy do domu, myślałam tylko o tym, że następnego dnia, czeka mnie kolejny ciężki dzień.
- Śkoda, że musisz jechać- powiedziała Zuzia, której humor momentalnie się pogorszył.
- Nie smuć się, za niedługo znowu się zobaczymy- obiecał. Pocałował ją w główkę na pożegnanie i dziewczynka weszła do naszej klatki.
- Dziękuje, że robisz to wszystko dla nas- powiedziałam. Pozwoliłam, by mnie przytulił. Staliśmy tak dość długą chwilę. W końcu to ja się lekko od niego oderwałam.
- To do jutra- powiedział i sekundę później poczułam jego usta na swoich. Ten dzień chyba nie mógł być lepszy. Martwiłam się, że Zuzia za bardzo była przywiązana do przyjmującego, podczas, gdy to ja miałam problem, z tym by zaakceptować jego nieobecność.

   Nadszedł dzień wylotu Ani i Kamila. Wojtek był na meczu wyjazdowym więc nie miałam nawet możliwości, by pojechać z nimi na lotnisko. Przyjechali więc do mojego mieszkania, byśmy mogli posiedzieć wspólnie ten ostatni raz. Czas płynął zdecydowanie za szybko. I zanim się obejrzałam już byłam na zewnątrz, żegnając się z moją ukochaną dwójką.
- Będę za wami naprawdę tęsknić- powiedziałam, nie hamując już łez, które obficie spływały po policzkach.
- Za niedługo się zobaczymy- zapewniła mnie przyjaciółka.
- Dajcie znać jak wylądujecie- poprosiłam. Zuzia płakała jeszcze bardziej. Uczepiła się ochroniarza i nie chciała go puścić.
- Słonko, nie płacz już- poprosił.
- Ale nie będzieś miał innych pomocników w nowej placy?- spytała.
- No skąd! Ty jesteś jedynym i najlepszym pomocnikiem.
Ostatnie wymienienie uścisków i razem z córką patrzyłyśmy na odjeżdżający samochód. Jedno był pewne- będzie mi ich brakować.

   Kolejny mecz, na którym z Zuzią byłyśmy stałymi bywalcami. Nie afiszowaliśmy się z Wojtkiem naszą zażyłością. Nie wiedziałam jak to nazwać. Cieszyłam się, że jest obok. Stopniowo coraz bardziej zakorzeniał się w moje życie i stawał jego stałym elementem. To było moim błędem. To stało się moim przekleństwem.
- Gratuluję wygranego meczu- uśmiechnęłam się.
- Dziękuje- odwzajemnił mój gest i pogładził delikatnie swoją dłonią mój policzek.
- Wojtek?- usłyszałam jakiś głos za nami. Twarz Ferensa zamarła. To nie wróżyło nic dobrego. Nie potrzebowałam znać dalszego rozwoju wypadków, by wiedzieć, że nic nie gra, a wszystko było kłamstwem. Chłopak odwrócił się w stronę wysokiej, atrakcyjnej, ciemnej blondynki. Znał ją, tak samo jak ona jego. Serce w mojej piersi galopowało w szybkim rytmie. Żołądek zacisnął się w supeł.
- Natalia, co ty tu robisz?- spytał.
- Wróciłam. Kto to jest?- wskazała na mnie ręką, a ja zacisnęłam powieki. Potwierdziły się moje najgorsze obawy.

------------------------------------------
Przepraszam, że tak późno dodaje, ale miałam dzisiaj urwanie głowy. Na szczęście skończyłam pracę ;) W końcu wakaaacje <3
Naprawdę myśleliście, że tak szybko pozwole im być szczęśliwym? xd Teraz sie dopiero zacznie xd
Do następnego <3

sobota, 25 lipca 2015

Rozdział 8

    Moi przyjaciele postanowili wyjechać. Obowiązywał ich miesięczny okres wypowiedzenia. Drżałam na samą myśl ile czasu zostało mi do spędzenia w ich towarzystwie. Najbardziej się bałam jak przekazać tą wiadomość Zuzi. Ja jakoś sobie poradzę, ale co z dziewczynką? Ania i Kamil byli dla niej jak rodzina. Musiałam jej to powiedzieć jak najszybciej, by mogła się jakoś przygotować na nową sytuację. Siedzieliśmy z Kamilem oraz Anią na placu zabaw i patrzyliśmy jak dziewczynka bawi się z innymi dziećmi.
- Czym się tak martwisz?- mój zły humor nie uszedł uwadze młodego ochroniarza.- Będziemy się odwiedzać przecież- próbował mnie jakoś pocieszyć.
- Nie o siebie się martwię. Boję się jak na wszystko zareaguje Zuzia.- Na moje słowa również posmutniał.
- Jakoś jej to wytłumaczymy- obiecał.
- Im szybciej tym mniejszy będzie to dla niej szok- wyraziła swoje zdania dziewczyna. Pokiwałam lekko głową na znak, że ma rację.
- Pójdziemy z nią potem na lody i postaramy się jakoś jej to przekazać- zadecydowałam. Patrzyłam z przyjemnością na córeczkę, która w tej chwili żyła w nieświadomości. Bolało mnie serce, wiedząc, że zmażę jej uśmiech z twarzy. To nie była wina tych dwojga. Mieli prawo jak każdy szukać lepszego bytu. Przyzwyczaiłam się do ich obecności. Do tego, że są zawsze obok, że mi doradzają, pomagają kiedy tego potrzebuje. Od zawsze chcieli się wyrwać, ale trwało to tak długo, że przestałam wierzyć, iż kiedykolwiek to nastąpi. W głębi serca wierzyłam, że będą blisko już zawsze.
Wiedziałam, że nie jestem w stanie obronić Zuzi przed całym złem tego świata, ale każda matka tego próbuje i każda obwinia się ilekroć stanie się coś złego.
Po półtorej godzinie siedzieliśmy przed mała kafejką, zajadając się truskawkowymi lodami z bitą śmietaną.
- Zuzia musimy ci o czymś powiedzieć- zaczęłam i wzięłam ją na kolana.- Pamiętasz jak Milenki tata wyjechał daleko, żeby zarabiać pieniążki?
- Tak, było jej śmutno- odpowiedziała.
- Widzisz Kamil z Ania też muszą pojechać daleko.
- Cio?- spytała i spojrzała na mnie ze łzami w oczach.- Dlaciego? Nie lubią juź naś?
- Słoneczko, to nie tak- zaprotestowała Ania.- Kochamy was, ale musimy jechać do pracy.
- Przecieź tutaj placujecie- nie dawała za wygraną i schowała twarz w rączkach. Kamil zabrał ją ode mnie przytulił.
- Malutka, nie będzie tak źle. Będziemy do siebie dzwonić, odwiedzać się...- zaczął wymieniać rzeczy, które będą robić w Norwegii. gdy tylko ich odwiedzimy. To było trochę nie fair, bo nie było nas stać na taką podróż nawet w dziesiątej części.
- Obiecujes?- spytała w końcu dziewczynka po prawie 20-minutowym płaczu.
- Obiecuję- powiedział.- Nie płacz już.

   Jeden problem prawie się rozwiązał. Zuzia zaczęła oswajać się z myślą, że nie będzie z nami już Kamila i Ani. Nie wiedziałam jak dam sobie radę bez przyjaciół, którzy byli dla mnie wielkim oparciem. Pojawi się mnóstwo nowych wyzwań. Przecież, gdy coś się działo wystarczył jeden telefon i chociaż jedno z nich byli przy mnie. W dodatku bolało mnie to, że tak szybko odkryłam swoje emocje przed Wojtkiem. Nie mieliśmy za wiele okazji do konfrontacji. On musiał ostro trenować, a ja zaharowywałam się na śmierć. Jednak znajdywałam czas, żeby pojawić się na meczu. Ostatnie spotkanie Bbts przegrało więc Ferens nie był w najlepszym nastroju. Nie uszło to uwadze jego małej fance.
- Dlaczego Wojtek jeśt śmutny?- spytała, gdy zabrałam ją do pracy.
- Przegrał mecz i jest mu przykro- wyjaśniłam krótko. Dziewczynka pobiegła na krzesełka z kredkami i kartkami, a ja zajęłam się swoimi obowiązkami.  Myłam podłogę na korytarzu, gdy przechodził nim Michał, niosąc kubek z jakimś napojem. Spojrzałam kątek oka na niego i już po jego minie wiedziałam, że coś się stanie. Ni z tego ni z owego, wylał zawartość kubka na umytą część.
- Oj, chyba coś ominęłaś- oznajmił i zaczął się śmiać jakby opowiedział co najmniej dowcip roku. Poszedł dalej nie odwracając się za siebie. Nie wiem jak można być tak podłym człowiekiem pozbawionym szacunku do kogokolwiek.
- Mamusiu- znalazła się obok mnie dziewczynka.- Widziałaś Wojtka?- spytała.
- Chyba jest jeszcze na boisku- odpowiedziałam, a ona natychmiast tam pobiegła. Z ciekawości ruszyłam za nią.
- Wojtek!- zawołała za siatkarzem, który szedł już do wyjścia.- Nalysowałam ci cioś, żeby nie było ci już śmutno- powiedziała i wręczyła mu kartkę. Ferens spojrzał na rysunek i się uśmiechnął. Wziął dziewczynkę na ręce i pocałował w główkę.
- Podoba ci sie?- spytała.
- Bardzo, dziękuje - powiedział. Usunęłam się w głąb korytarza. To było zastanawiające. Widziałam jak na dłoni. że w głównej mierze to ja do tego doprowadziłam. Ja będę odpowiedzialna za ból jaki spadnie na moją córeczkę po jego wyjeździe.
Odrzuciłam przygnębiające myśli i wróciłam do pracy. Musiałam przestawić dosyć ciężkie skrzynie, by posprzątać magazyn. Schyliłam się po pierwszą i mój kręgosłup zaatakował kłujący ból. Zignorowałam go kompletnie. Musiałam przecież wykonać to co do mnie należało. Zacisnęłam zęby i wzięłam do rąk kolejny ciężar. Miałam nadzieję, że ból ustąpi, ale nadzieją matką głupich. Cieszyłam się, gdy na miejsce trafiła ostatnia skrzynia. Z ulgą oparłam się o chłodną ścianę i pozwoliłam sobie na kilka minut odpoczynku, po którym poczułam się o wiele lepiej.

Miesiąc później...
- Sto lat! Sto lat! Niech żyje, żyje nam!- uśmiechnęłam się speszona jak co roku, gdy przyjaciele razem z Zuzią i panią Marysią postanowili świętować moje urodziny.
- Cisza, bo teraz będę przemawiać!- oznajmił Kamil.- Mała, wszyscy życzymy ci, żeby sama wiesz kto w końcu wziął się do porządnej roboty, a ty weź mu ułatw sprawę!- zażądał.
- Mamusiu, bo ja nie rozumiem- pożaliła się dziewczynka.
- Nie słuchaj go, skarbie. Mówi głupoty- skwitowałam.- Ale dziękuje- powiedziałam i przytuliłam ochroniarza. Pozostali również złożyli mi życzenia. Cieszyłam się, że mogę spędzić z nimi tych kilka krótkich chwil. Byli rodziną, jedyną jaką miałam.
- Otwórz prezent!- zażądała Ania. Posłałam jej zaciekawione spojrzenie. Odwiązałam wstążkę z wielkiego pudła, które było od wszystkich. Otworzyłam pudło i aż zaniemówiłam z wrażenia. W środku znajdowała się piękna czarna sukienka, buty na obcasie, torebka oraz kosmetyki.
- Żebyś miała coś dla siebie- uśmiechnęła się pani Marysia.
- Dziękuje, nie wiem nawet co powiedzieć...
- Obiecaj, że wykorzystasz okazję, by to założyć- mrugnął do mnie Kamil.
- Obiecuje- uśmiechnęłam się przez łzy.
Niestety wszystko co dobrze kiedyś się kończy. I tak było i tym razem. Po kilku godzinach musiałam pędzić razem z Anią na naszą wspólną ostatnią zmianę do Analoga.  Nietypowo, ponieważ od 15 do 19. Jednak chwytałam się czego mogłam. Miał to być mój dzień wolny, ale postanowiłam popracować te kilka godzin. Spodziewałam się kolejnego zwykłego dnia, ale nic nie było jak zawsze. Do knajpy z ogromnym bukietem czerwonych tulipanów przyszedł Ferens. Wpatrywałam się w niego z lekko otwartą buzią i na pewno nie był to za piękny widok.
- Idź do niego- syknęła Ania. Automatycznie wyszłam mu naprzeciw.
- Hej- przywitałam się.
- Hej, wszystkiego najlepszego- uśmiechnął się do mnie, a ja na moją twarz wpłynął zdradziecki rumieniec.
- Skąd wiedziałeś?- spytałam, przyjmując kwiaty.
- Mam swoje źródła- zaśmiał się.
- Są śliczne, dziękuje.- Kąciki ust uniosły się do góry. Przyjemne ciepło rozlało się w mojej duszy. Pod wpływem impulsu stanęłam na paluszkach i pocałowałam Wojtka w policzek. Przez krótką chwilę dał po sobie poznać jak bardzo jest zaskoczony tym gestem. Też byłam, ale nie chciałam robić kolejnego kroku w tył i żałować.
- Chciałem zaprosić cię dzisiaj na kolację. Masz czas?- spytał, patrząc na mnie wyczekująco. Nie dziwiłam mu się. Tyle razy słyszał z moich ust nie, że nie miał pojęcia co odpowiem. Choć jeden raz zrobię co chcę, a nie to co powinnam.
- Tak, bardzo chętnie z tobą pójdę. O 20 u mnie?- przejęłam inicjatywę.
- Przyjadę, na pewno- obiecał. Powoli odeszliśmy od siebie i każde poszło w swoją stronę. Przy barze odwróciłam się. Był przy drzwiach i zrobił to samo. Szybko spuściłam wzrok i czułam jak moja twarz płonie. Próbowałam zdusić chichot, ale marnie mi to wychodziło. W mgnieniu oka złapała mnie przyjaciółka.
- Musisz mi pomóc!- powiedziałam spanikowana.- Jak ja się wyrobię w godzinę?- pisnęłam spanikowana.
- Spokojnie- położyła mi dłonie na ramionach.- Kamil po nas przyjedzie, szybko zawiezie i damy radę- uśmiechnęła się pokrzepiająco. Pokiwałam głowę, na znak akceptacji tego prostego planu. Czas dłużył mi się niemiłosiernie. Zdziwiłam się, że nie mogłam się doczekać spotkania z siatkarzem. Nie mogłam go chcieć. Ale zaczynałam go pragnąć. To było niedorzeczne. Historia niczym z Kopciuszka. Starałam się nie dać tym myślą kontroli nad umysłem, ale one nadchodziły z każdej strony. Nie dały o sobie zapomnieć. Danie dojścia im do głosu byłoby równoznaczne z moją klęską. Dlatego trzymałam je na wodzy tak długo jak mogłam. Nie byłam pewna ile wytrzymam. Musiałam to przeciągać ile tylko się dało.
Wpadłam jak szalona z Anią do własnego mieszkania. Szybki prysznic i suszenie włosów. Potem układanie ich i makijaż- rzeczy, których ni robiłam od wieków. Dawno już się nie stroiłam. A jeszcze dawniej nie stroiłam się dla kogoś.
- Mamusiu, a gdzie idzieś?- spytała Zuzia.
- Na randkę- odpowiedział jej młody ochroniarz.
- Kamil- rzuciłam ostrzegawczo z łazienki.
- Nie warcz na mnie tylko się pokaż- zażądał. Doprowadzał mnie czasem do szału. Wyszłam z pomieszczenia i cała trójka zaniemówiła.
- Wow- wydusił z siebie chłopak.
- Mamusiu wyglądaś ładnie, wieś?- ucieszyła się dziewczynka. Zadzwonił dzwonek do drzwi. Nogi miałam jak z waty.
- Zajmiecie się nią?- spytałam.
- O nic się nie martw. Baw się dobrze. I wróć bardzo późno!- popchnęła mnie na korytarz. Wzięłam głęboki oddech i otworzyłam drzwi. Moim oczom ukazał się Wojtek w eleganckiej koszuli i krawacie. Spojrzał na mnie i nie wiedział co powiedzieć. Przez chwilę pożerał mnie wzrokiem. Po kilku sekundach zdołał się otrząsnąć.
- Wyglądasz przepięknie- powiedział wciąż spoglądając na mnie bardzo intensywnie.
- Dziękuje- spuściłam głowę zawstydzona.
- Idziemy?- spytał, a ja pokiwałam głową. Wyszliśmy z bloku. Siatkarz otworzył mi drzwi do swojego samochodu. Pojechaliśmy do jednej z bielskich restauracji. Okropnie się denerwowałam. Czułam się spięta i zastanawiałam się, czy dobrze postąpiłam. Jednak po dokonaniu zamówienia i przełamaniu pierwszych lodów, poszło z górki. Dałam się ponieść chwili. Rozmowa toczyła się sama, a ja byłam jak oczarowana.
- Zatańczymy?- spytał w pewnym momencie Wojtek. Pokiwałam lekko głową. Kochałam kiedyś tańczyć. To nie tak, że ćwiczyłam kilka godzin w tygodniu, pracując nad techniką. Nie. Lubiłam po prostu ruszać się w rytm muzyki. Liczyło się tylko tu i teraz. Pozwoliłam, by siatkarz mnie poprowadził. Nie było mi wiele trzeba. Podniosłam głowę i nasze oczy się spotkały. Mogłoby to trwać wiecznie. Widziałam jak się waha przed czymś. Jego twarz zaczęła przybliżać się do mojej. Czekałam na rozwój wypadków. Jednak w tym momencie, ktoś nas trącił i cały czar prysł. Byłam zakłopotana. Nie wiedząc co robić, palnęłam pierwsze co przyszło mi do głowy.
- Wracajmy już.
W milczeniu odbyliśmy drogę powrotną. Nie widziałam światła w oknie mojego mieszkania. Do tej pory nie patrzyłam na zegarek. Była 2:36. Te ponad 6 godzin minęło błyskawicznie. Przyjmujący odprowadził mnie pod klatkę.
- Zapomniałem ci czegoś dać- wyjął z kieszeni małe pudełko i podał mi je. Otworzyłam, a w środku znajdowała się śliczna bransoletka.
- Nie mogę tego przyjąć.
- Nie masz wyjścia. To prezent, a tego się nie oddaje.
- Dziękuje, jest wspaniała- uśmiechnęłam się. Pozwoliłam, by Ferens zapiął to cudo na moim nadgarstku. Staliśmy tak przez chwilę. Żadne nie chciało się żegnać, ale było to nieuniknione.
- Powinnam już iść. Dobranoc Wojtek.
- Dobranoc, Misia- pożegnał się i ruszył w kierunku swojego samochodu. Chciałam otworzyć drzwi, ale usłyszałam jego kroki. Zerknęłam przez ramię i zobaczyłam jak siatkarz zbliża się do mnie. Odwróciłam się i rzuciłam mu zdziwione spojrzenie.
- Przepraszam- powiedział. Chciałam spytać za co takiego, ale nie dostałam szansy. Wojtek przyciągnął mnie do siebie i pocałował... Poddałam się. Nie miałam już siły na stawianie dalszego oporu. Świat przestał istnieć. Byliśmy tylko ja i on. Zaczęłam odwzajemniać jego namiętne pocałunki. Każde muśnięcie jego warg sprawiało mi niewyobrażalną rozkosz. Serce biło w niemiłosiernie szybkim rytmie. Nigdy nie było mi tak błogo. Nie chciałam, by się to kończyło. Ale kiedyś musiało. Oderwaliśmy się od siebie, gdy zabrakło nam tchu.
- Słodkich snów- wypowiedział lekko zachrypniętym głosem. I wtedy odszedł. Patrzyłam jak odjeżdża. Nie mogłam uwierzyć w to co się przed chwilą zdarzyło. Dotknęłam ręką swoich warg, na których wciąż czułam jego usta. Czy to mogło być prawdziwe?

------------------------------------------------------------
Rozdział dedykowany cytrynooowaa za ostatni komentarz ;) Świetnie wszystko podsumowałaś.
Przepraszam za błędy i za kiepską jakość rozdziałów, ale praca chyba źle działa na moją wenę :(
Dziękuje za wszystkie komentarze ;) Mam motywację, by mimo zmęczenia pisać ;)
Do następnej soboty, a dzisiaj przede mną 8 godzin pracy ;(

sobota, 18 lipca 2015

Rozdział 7

   Znacie to uczucie, gdy robicie coś i nie macie pojęcia czemu? Taki stan mnie pochłonął. Nie rozumiałam co się dzieje, ani co mnie skłaniało do zachowania się w sposób, w który przy zdrowych zmysłach bym się nie zachowała. Możliwe, iż to przez wpływ jaki mieli na mnie inni ludzie. Byłam zbyt podatna na ich zdanie. Stałam w korytarzu prowadzącym na boisko z dwiema porcjami jedzenia na wynos. Gdy zrobiłam dwa kroki w kierunku wejścia rezygnowałam i cofałam się na stare miejsce. Rozważałam wszystkie za i przeciw. Koniec końców nic z tego nie było więc wzięłam głęboki wdech i ruszyłam naprzeciw wszelkim obawom. Ogarnął mnie lekki strach i żałowałam podjętej decyzji. Zobaczyłam wysportowaną sylwetkę siatkarza, który rozciągał się po ćwiczeniu przez siebie zagrywki godzinę po skończonym treningu. Spanikowałam i odwróciłam się, by jak najszybciej uciec. Jednak siatkarz usłyszał moje kroki.
- Gdzie tak pędzisz?- zamarłam w pół kroku. Odwróciłam się, chowając paczki z jedzeniem za plecami. Wojtek podniósł się z parkietu i zaczął iść w moim kierunku.
- Nie chciałam ci przeszkadzać. Nie zawracaj sobie mną głowy- zrezygnowałam w sekundzie z mojego ambitnego planu.
- Nie przeszkadzasz. Właśnie skończyłem- powiedział i przyglądał mi się przez chwilę.- Jakoś dziwnie się zachowujesz... Co chowasz za plecami?
- Nic, nic- pokręciłam głową.- Także fajnie było pogadać- zaczęłam iść tyłem, ale zapomniałam, że jestem największą łamagą w całej historii i potknęłam się o własne nogi. Wylądowałam na kafelkach, na szczęście ratując "kolację". Ferens pomógł mi wstać, a moja twarz w tamtej chwili miała okropny czerwony kolor.
- A to co to jest?- spytał.
- Okej, okej! Wygrałeś! Pomyślałam, że jesteś głodny i... Nieważne czuję się jak kretynka. Zapomnij o tym.
- Nie, poczekaj- złapał mnie za rękę, by mnie zatrzymać.- Właściwie to czytasz mi w myślach. Umieram z głodu- uśmiechnął się do mnie, a ja speszona spuściłam wzrok. Poszliśmy usiąść na krzesełkach i przez kilka minut między nami panowała cisza. Jedno zerkało ukradkiem co chwilę na drugiego. Po skończonym posiłku siatkarz zaproponował spacer. Zgodziłam się i dlatego pół godziny później byliśmy na Dębowcu skąd było widać znaczną część Bielska, jeśli nie całość. Był jasny wieczór. Postanowiliśmy poczekać aż się ściemni, by zobaczyć prawdziwą magię. Usiedliśmy na stoku, na bluzie przyjmującego, wpatrując się przed siebie.
- Więc już nie wydaję ci się taki straszny?- spytał  Rzuciłam mu pytające spojrzenie.- Unikałaś mnie jak ognia- zaśmiał się.
- Nie chciałam żebyś tak to odebrał. Po prostu mam dużo zajęć na głowie. Raczej nie inwestuje w nowe znajomości. Nie mam zwyczajnie na to czasu.
- Opieka nad Zuzią?- spytał.
- Raczej pogoń za pieniądzem- prychnęłam.- Nie spędzam z małą wiele czasu. Wiem, że jej tego brakuje, ale nic na to nie poradzę- pokręciłam zrezygnowana głową. Musiałam ugryźć się w język. Nie powinnam była zwierzać się obcemu człowiekowi.
- Pomaga ci mama, prawda?
- Nie, Zuzią opiekuje się sąsiadka. A jak ona nie może to Kamil albo jego dziewczyna. Ostatecznie zabieram ją ze sobą.
- A co z twoimi rodzicami?- spytał, a przed oczami stanął mi obrazek z przed niemal czterech lat.

   Zostawił mnie z tym samą. Musiałam wrócić na wieś do rodziców, by prosić ich o pomoc. Wiedziałam, że wiedząc o moim wydaleniu ze studiów. Nigdy nie sądziłam, że życie w jednej sekundzie może się tak zmienić. Bałam się jak zareagują rodzice na kolejną wiadomość- jestem w ciąży. Awantura była gwarantowana. No bo jak mogłam to zrobić przed ślubem? Czy jestem normalna? Jak mogłam postąpić wbrew religijnym regułom?
  Z wielkim strachem weszłam do rodzinnego domu. Przełknęłam głośno ślinę. Lepiej mieć już to za sobą. Weszłam do salonu. Rodzice nie słyszeli jak wchodziłam do środka. Dopiero, gdy nie śmiało stanęłam przed nimi, dostrzegli moją obecność.
- Mam dla was złą wiadomość- powiedziałam cicho.
- Jeszcze jedną? Nie wystarczy, że wyrzucili cię ze szkoły?- spytał ojciec.- No słuchamy.
- Jestem w ciąży...
- Co?!- zagrzmiała matka.- Przecież ty nie masz męża!
- Do robienia dzieci nie potrzeba męża- odgryzłam się, ale natychmiast pożałowałam swych słów.
- Jak mogłaś nam to zrobić?! Co pomyślą sąsiedzi?! I to tak przeciw Bogu postąpić?!- ojciec był nabuzowany. Cofnęłam się lekko. 
- Nie będziemy znosić takiego poniżenia! Wychowaj tego bękarta z tym z kim go zrobiłaś! Nie chcemy cie znać! Opuść nasz dom!
- Przez to co zrobiłaś jesteś przeklęta- stwierdził ojciec. Stałam jak sparaliżowana. Oczekiwałam gorzkich słów, ale nie, że mnie wyrzucą z domu.
- Ale jak ja sobie poradzę sama?! Proszę was! Pomóżcie mi!
- Wyjdź i nigdy tu nie wracaj- usłyszałam od matki, która zalała się łzami i wybiegła z salonu. Do mych uszu doszedł dźwięk wypowiadanych przez nią słów " Jaki wstyd! Jaki wstyd!". Tylko to się dla nich liczyło. Uniosłam dumnie głowę. 
- Wychowam to dziecko. I będę je kochać nad życie- oznajmiłam, patrząc w oczy mojego ojca. Spakowałam swoje rzeczy do walizki i wyjechałam do Bielska-Białej. 
   Tamtego dnia narodziło się we mnie postanowienie, że ja nie będę taką złą matką, że zrobię wszystko by było szczęśliwe. Niestety, poległam.
- Miśka?- Wojtek sprowadził mnie na ziemię.
- Dla moich rodziców my nie istniejemy. Nie rozmawiajmy o tym.
  Zmieniliśmy temat na przyjemniejszy. Po pewnym czasie miasto zaczęło się przeobrażać. Pierwsze latarnie się zapaliły, przeganiając pojawiający się mrok. Wieczór, był niezwykle ciepły jak na ten okres w roku. Oparłam głowę na ramieniu Ferensa i napawałam tym widokiem. 
- Wracajmy już- poprosiłam delikatnie. Siatkarz pomógł mi wstać i ruszyliśmy stykając się lekko ramionami w drogę powrotną.  Wróciliśmy pod halę, wsiedliśmy do auta przyjmującego.
- Dziękuje za dziś- powiedziałam, gdy byliśmy już pod moją klatką.
- To ja dziękuje- uśmiechnął się i spojrzał na moją ranę pozostałą po upadku ze schodów. Przeciągnął po niej delikatnie swoją dłonią.- Już prawie się zagoiła.- Stałam jak zahipnotyzowana. Oddech nieoczekiwanie przyspieszył. Musiałam przerwać tę chwilę, by nie stało się coś czego bym potem żałowała.
- Dobranoc Wojtek- pożegnałam się cicho, patrząc mu prosto w oczy.
- Dobranoc- odpowiedział.- Uściskaj ode mnie Zuzię- poprosił. Uśmiechnęłam się w odpowiedzi. Zbierając w sobie całą siłę woli, odwróciłam się i weszłam do budynku. 

- Chyba ktoś miał udany wieczór- powiedziała do mnie Ania następnego dnia. 
- Nie wiem o czym mówisz- miałam minę niewiniątka.
- Daj spokój- popatrzyła na mnie karcąco.- Zbyszek powiedział Tomkowi, Tomek Adamowi, a Adam Kamilowi, że wczoraj spędziłaś z kimś bardzo dużo czasu i ja wiem z kim i ten uśmiech co ci się ciska na usta przez cały dzień mówi sam za siebie!
Zachichotałam na ten cały jej monolog, po którym musiała zaczerpnąć dużą ilość powietrza. Rzeczywiście dzień wydawał mi się jakiś przyjemniejszy, bardziej znośny.
- To nic wielkiego- wzruszyłam ramionami.
- To się zawsze tak zaczyna- ostrzegła mnie.- Muszę ci o czymś powiedzieć- zrobiła się w jednej chwili bardzo poważna.
- Co się stało?
- Chyba wyjeżdżamy z Kamilem do Norwegii- jej słowa przyszpiliły mnie do podłogi. Wiedziałam, że szukają okazji, by się wyrwać za granicę, ale co innego szukać a co innego znaleźć.
- Jak to?- zdołałam wykrztusić przez zaciśnięte gardło.
- Znaleźliśmy ostatnio świetną ofertę pracy. Zakwaterowanie mamy zapewnione. Sprawdzaliśmy, czy to nic lewego, żeby nas nie wykiwali. Ale wszystko się skłania do tego, że pojedziemy. Jeśli Kamil załatwi wszystko. Składamy wypowiedzenia i wyjeżdżamy.
- Będzie mi was brakować- powiedziałam ledwo słyszalnie. Nie chciałam nic więcej mówić. Rozumiałam co nimi kierowało. Najbardziej mnie przerażało, że za niedługo będę bardziej samotna niż kiedykolwiek wcześniej.

   Zuzia znowu zaczęła chodzić bardzo smutna. Zupełnie jak wtedy, gdy dokuczał jej kolega. Dzieci potrafiły być okrutne.
- Kochanie, powiesz mamie co się stało?
- Nić- upierała się.
- Przecież widzę. Możesz mi powiedzieć o wszystkim- zapewniłam, ale dziewczynka nie odezwała się. Co mogłam zrobić?
   Będąc w pracy myślałam tylko o tym. Szukałam rozwiązań, ale nie wymyśliłam nic co mogłoby pomóc. Nie miałam jak przepisać jej z przedszkola do innego. Wtedy musiałabym zrezygnować z kilku godzin pracy, by dojechać na czas. To mnie dobiło. Kompletny brak możliwości. Idąc w kierunku wyjścia z hali już nie mogłam powstrzymać łez.
- Michalina?- jak na zawołanie z na przeciwka szedł Wojtek.- Co się stało?
- Nic, jest okej- chciałam go wyminąć, ale chwycił mnie za rękę i zatrzymał.
- Dlaczego płaczesz?- spytał, a ja już nie mogłam tego w sobie trzymać. Wybuchłam głośnym szlochem, a on przyciągnął mnie do siebie. Dałam mu się tulić. Dałam się pocieszać. Już tak dawno nikt tego nie robił. Coś we mnie pękło. Z ust zaczął się wyrywać potok słów, którego nie mogłam powstrzymać. Chciałam wyrzucić z siebie swój cały ból. A on cierpliwe słuchał i szeptał słowa otuchy. Nie zdawałam sobie sprawy, że tak bardzo tego potrzebowałam. Ogrodziłam się tyloma murami, by nikt nie mógł do mnie trafić, a on cierpliwie co dnia się przez te mury przebijał.


--------------------------------------------------
Przepraszam za to na górze, i że tak poźno ale wróciłam z pierwszej zmianie, usiadłam na kanapie i to był błąd bo zasnęłam na siedząco. Jutro wolneee *.*
Dziękuje za wszystkie komentarze :) Teraz przez telewizory ! ^^
#GoPolnad #JustWin

sobota, 11 lipca 2015

Rozdział 6

   Ferensa musiały zaboleć moje słowa bardziej niż myślałam, ponieważ rzucał mi ciche " cześć " gdy mnie mijał i to tak, by nie patrzeć mi w oczy. Zaczynałam mieć wyrzuty sumienia. W żaden sposób nie chciałam go obrazić. W zasadzie chciałam tylko obejść kłopoty. Jednak nie miałam najmniejszego zamiaru pójść do siatkarza i go przeprosić. Gdy rozpoczął się sezon nie musiałam się martwić, że będziemy narażeni na częsty kontakt ze sobą. Pierwsze trzy mecze Bbts rozrywał na wyjeździe. Cieszyłam się, że uniknę spotkań z przyjmującym. Nie to co Zuzia, która wręcz nie mogła się doczekać, kiedy go zobaczy. Przerażało mnie to. Miałam sobie za złe, że dopuściłam do takiej sytuacji.
Do mojej konfrontacji z Wojtkiem doszło, gdy siedziałam na ławce przed halą pod Dębowcem.
- Cześć.
- No cześć- odpowiedziałam.
- Przerwa?- spytał a ja pokiwałam głową.- To może byśmy poszli na kawę?- kompletnie mnie zaskoczył.
- Wiesz raczej nie zdążę...- próbowałam się wykręcić.
- Rozumiem, że po pracy idziesz do drugiej pracy i raczej też nici z tego?
- Niestety tak- odpowiedziałam nie patrząc mu w oczy.
- Tak też myślałem- oznajmił z uśmiechem i zza pleców wyciągnął dwa kubki z czego jeden podał mi. Z zakłopotaniem wzięłam od niego napój, ale on jakby tego nie zauważył mojego zmieszania i usiadł obok mnie. Przygryzłam dolną wargę by zdusić chichot. Rozmawialiśmy przez następne pół godziny. Nie sądziłam, że konwersacja między nami może przebiegać tak naturalnie. Musiałam jednak wrócić do pracy więc podziękowałam za kawę i poszłam w dalszym ciągu wypełniać swoje obowiązki. W wejściowym korytarzy spotkałam Kamila, który znacząco poruszał brwiami. Wyglądał na bardzo zadowolonego. Wzruszyłam tylko ramionami i nie pozostało mi nic innego jak pójść dalej.
- Ej, poczekaj!- rzucił się za mną w pogoń.- Wszystko widziałem.
- Fajnie- skwitowałam.
- Dobrze, że facet nie daje się tak łatwo spławić. Wytrwały skubaniec- zaśmiał się przyjaciel.- Ale mogłabyś współpracować.
- O czym ty znowu bredzisz?
- W piątek jest prezentacja Bbts-u w Gemini i wiem, że wieczorem masz wolne. Pójdź. Co ci szkodzi?
- Niby po co?
- O ezu! Muszę trzymać wartę, ale wrócimy do tego i nie udawaj kretynki.

   W piątek na hali po porannym treningu było spokojnie. Z racji, że w Analog był tego jednego wieczora zamknięty mogłam odebrać Zuzię wcześniej z przedszkola i popracować jeszcze pod Dębowcem kilka godzin. Czułam w kręgosłupie lekki ból. Nie był silny, ale okropnie irytujący.
- Ja się zmywam. Podrzucić was?
- Tak dziękuje. Tylko szybko wezmę rzeczy.
Po niespełna kilku minutach byłyśmy w aucie z ochroniarzem.
- To gdzie jedziemy?
- Przecież adres znasz- odpowiedziałam, a on przewrócił oczami.- A może do centrum handlowego?
- A ty dalej o tym?- westchnęłam.- Daj sobie już spokój. Oboje z Anią dajcie.
- Nie chciałem tego robić, ale nie pozostawiasz mi wyboru. Zuzia- popatrzył do tyłu, ponieważ akurat staliśmy na światłach.- Chcesz z mamą pojechać zobaczyć Wojtka?- spytał. Gdyby mój wzrok mógł zabijać albo gdybyśmy nie byli w samochodzie Kamil już byłby martwy.
- Tak! Do Wojtka!- ucieszyła się dziewczynka.
- No to musisz przekonać mamę.
- Mamusiu plosię! Ja ciem do Wojtka!- domagała się.
- To nie fair- pożaliłam się.- Zemszczę się- syknęłam cicho.
- Mamusiu!
- No, dobrze- uśmiechnęłam się do niej. Chłopak przybił z moją córką piątkę i zawiózł nas do Gemini.
- Ja spadam, ale wy bawcie się dobrze- uśmiechnął się bezczelnie przyjaciel, a ja trzasnęłam drzwiami by choć tak wyrazić swoją złość na niego. Mogłam siedzieć w domu i odpoczywać przed kolejnym dniem w pracy, ale ktoś musiał mieszać się w nie swoje sprawy i to po raz kolejny. Szkoda, że moja zemsta zaczynała się i kończyła na groźbach.
   Okrążyłam z Zuzią cały dół do póki nie trafiłam na miejsce, w których była zrobiona specjalnie na tamtejsze wydarzenie scena. Stanęłam troszkę dalej i byłam zmuszona wziąć dziecko na ręce by mogło cokolwiek zobaczyć. Po chwili wpierw wystąpił zespół "Góral", a następnie prowadzący mówił o sponsorach oraz rzeczach, które nie są ciekawe, ale koniecznie trzeba o nich wspomnieć. I w końcu przedstawienie składu na rozpoczęty już sezon.  Potem był konkurs z nagrodami i zgłaszały się do niego same dzieci. Zuzia wyrwała się z mojego uścisku i zanim zdążyłam zaprotestować była jedną z uczestniczek. Dziewczynka nie umiała odpowiedzieć poprawnie na żadne pytanie, ale jej odpowiedzi rozbawiły nawet samego prowadzącego jak i wszystkich wokół.
- To może mi powiesz kogo z naszej drużyny lubisz najbardziej?
- No, Wojtka- oznajmiła wzruszając ramionami, a publiczność się zaśmiała. Czułam na sobie jego spojrzenie, ale nie miałam odwagi podnieść wzroku. Wciąż mnie onieśmielał, ale zanim jeszcze Zuzia zaczęła robić furorę mogłam się na niego napatrzeć.
- Proszę to dla ciebie- w ręce córeczki wpadła torba z prezentem.
- Dziękuje- podziękowała ładnie.
- A teraz siatkarze są do waszej dyspozycji. Możecie brać autografy, robić zdjęcia, nie uciekną wam- zakończył Mielewski po rozdaniu wszystkich nagród. Nagle na tej małej przestrzeni zrobiło się strasznie tłoczno. Wszędzie były nastolatki. Nie chciałam się między nimi przyciskać, ale musiałam znaleźć Zuzię. Ale nie było szans się do niej dostać, ponieważ ulokowała się wygodnie obok Ferensa i patrzyła jak rozdaje plakaty z autografami. Byłam ciekawa ile to potrwa. Nareszcie po ponad 30 minutowym czekaniu mogłam się dostać do tej dwójki. Mała siedziała na kolanach przyjmującego i ani myślała się z nich ruszać.
- Hej- przywitałam się nieśmiało.
- No, cześć- uśmiechnął się szeroko.- Fajnie, że przyszłyście.
Nie wiem jak to się stało, ale kilka minut później siedzieliśmy w aucie Ferensa i byliśmy w drodze do jakiejś kawiarni, gdyż w centrum handlowym zrobiło się zbyt ciasno. Chyba żadne z nas nie czuło się tam na tyle komfortowo, by tam zostać. Potem Wojtek zaproponował, by przekąsić coś na słodko, a ja już nie umiałam odmówić.

- Kto was wczoraj odwiózł do domu?- spytała pani Marysia następnego dnia po południu.
- Taki kolega z pracy- odpowiedziałam wymijająco.
- Zapomniała dodać, że bardzo fajny kolega- dorzuciła Ania, która wpadła do mnie na kawę.- Ale Michalina gardzi przystojniakami, którzy są dla niej mili- ciągnęła swój wywód. Przewróciłam tylko oczami.
- Nie gardzi!- broniłam się.- Tylko ja nie widzę tego co wy sobie uroiliście!
- Tak bo facet zaprasza cię gdzieś co chwilę, cieszy się na twój widok i jeszcze interesuje się Zuzią, ale chce być tylko znajomym z pracy- powiedziała sarkastycznie.
- To w czym problem?- zdziwiła się starsza kobieta.
- Też bym się chciała dowiedzieć- oznajmiła przyjaciółka i popatrzyła na mnie pytająco, wyraźnie oczekując na wyjaśnienia.
- Ej zejdźcie ze mnie co! Po prostu jest miły! Mili ludzie jeszcze się zdarzają!
- I próbuj tu taką zrozumieć- westchnęła Ania. Przez następną godzinę kobiety dyskutowały o moich zahamowaniach i szukały rozwiązań. Gadały jakby mnie tam z nimi nie było. Nie wiedziałam, czy się śmiać czy płakać. Przyjaciółka zwinęła się po dwóch godzinach, a pani Marysia postanowiła jeszcze raz spróbować do mnie dotrzeć.
- Kochanie, ja wiem, że bycie matką i to w tak wczesnym wieku, zmusza do zmian. Trzeba być odpowiedzialnym, szybciej dojrzeć, ale macierzyństwo nie jest klatką i nie ogranicza. Postaraj się popłynąć z prądem
- Teraz pani- jęknęłam niezadowolona.- Co wy chcecie mi wmówić? Że go kocham nad życie, czy co?
- Oj, to za duże słowa!- zaśmiała się.- Ale widzisz z facetami jak z uzależnieniem. Jeśli zmuszasz się, by coś ograniczyć to znaczy, że nie jest ci ta rzecz obojętna. Jesteś młoda! Kiedy masz żyć jeśli nie
już?

  Poszłam na pierwszy mecz Bbts-u na hali pod Dębowcem w trwającym sezonie. Nie jestem pewna dlaczego to zrobiłam. Jednak tłumaczyłam sobie to tym, by udowodnić pani Marysi, że siatkarz jest mi obojętny. Z racji, że byłam pracownikiem, wstęp z Zuzią miałyśmy za darmo. Usiadłyśmy na swoich miejscach i oglądałyśmy mecz. Małej bardzo się podobało chociaż nie do końca rozumiała zasady. Spotkanie skończyło się zwycięstwem dla gospodarzy. Do wszystkich zawodników podszedł ktoś z ich bliskich: dzieci, żona, rodzina. Tylko Wojtek jako jedyny rozciągał się na boisku sam. Nie długo... Zuzia jak to miała już w swoim zwyczaju podbiegła do nie niego i rzuciła mu się na szyję. Kąciki jego ust uniosły się do góry i przytulił do siebie dziewczynkę rozglądając się jednocześnie wokół. W końcu jego wzrok natrafił na mój. Jeden uśmiech wystarczy by czas stanął w miejscu. Jedno intensywne spojrzenie wystarczyło, by zmiękły mi kolana.

--------------------------------------------------
Dzisiaj wcześniej z racji tego, że mam drugą zmianę i za godzinę jadę do pracy :(
Rozdział dedykowany ~Marianne. Kochana moja przysięgłam, że przeczytam Twojego bloga i to zrobię. Nadrobię posty i skomentuje obiecuje, ale to jutro bo w końcu mam wolne.
Przepraszam za małą aktywność na Waszych blogach, ale jak wracam po 9 godzinach z pracy o 22 to naprawdę nie mam siły na nic praktycznie. Następnego dnia wstaje, myje włosy, jem coś i praktycznie za raz do pracy jadę... Dlatego jutro się zabiorę za komentowanie ^^ Nie jestem w tym najlepsza, ale się postaram ;]
Przepraszam też za błędy, ale nie mam czasu już tego bardziej poprawiać.
Dziękuje za komentarze ;*
Do następnej soboty <3

sobota, 4 lipca 2015

Rozdział 5

   "Zabiję ich". Powtarzałam w głowie to zdanie niczym mantrę. Doskonale zdawali sobie sprawę, że nie mam zamiaru spotykać się z siatkarzem. Jednak stwierdzili sobie wspólnie, że powinnam się z nim umówić. Czułam się jak w jak córka wydawana za mąż za obcego człowieka przez rodziców w muzułmańskim kraju.
   Nie twierdzę, że Wojtek był złośliwy. Jego towarzystwo naprawdę było miłe, ale jak życzliwy by nie był i tak czułam się skrępowana. Dlaczego miałby się mną zainteresować? Byłam szarą myszką, której celem była praca, by przetrwać, a nie żyć. On był siatkarzem i z tego co się zdążyłam zorientować był całkiem dobry. Nie miał jedynie szczęścia do klubów, które wybierał. Formalnie był zawodnikiem Zaksy. Jednak większość czasu spędzał w kwadracie dla rezerwowych więc przeszedł do klubu, gdzie mógł grać w pierwszej szóstce. Nie robiłam żadnego "research'u". Tylko jakąś godzinę wcześniej stałam za ladą baru zmuszona słuchać informacji o młodym zawodniku, które zebrał Kamil wraz z Anią. Sprawili tylko, że jeszcze bardziej mnie onieśmielał. Wydawało mi się, że jest kilka klas przede mną, w związku z tym nawet nie chciałam o nim myśleć w kategoriach, na które naprowadzali mnie dzisiaj przyjaciele. Jednak czego on mógł ode mnie chcieć?
   Powyższe argumenty potwierdzające moją przeciętność sprawiły, że to na siatkarzu spoczął obowiązek próby nawiązywania konwersacji. Był bardzo otwartym człowiekiem w przeciwieństwie do mnie. Przez lata stworzyłam wokół swojej osoby silne mury przez, które niemal nikt nie mógł się przebić. To nie tak, że po urodzeniu córki nie było kogoś chciał się ze mną umówić. To ja nie chciałam pakować się w niepewną przyszłość. Oczywiście, kto mi może składać poważne deklaracje skoro nie daje mu szansy siebie poznać. Problem tkwił w tym, że Zuzia była dla mnie najważniejsza. Dla niej wstawałam co dzień rano i miałam w sobie tyle siły oraz samozaparcia. Nie było człowieka, który darzyłby ją tak wielkim uczuciem jak ja, więc na nikogo nie traciłam czasu.
Nie odzywałam się za wiele do czasu aż zobaczyłam na co mamy bilety.
- Horror?!- pisnęłam, a Ferens uśmiechnął się na ułamek sekundy pod nosem.
- Boisz się?- spytał.- Zawsze możemy pójść na coś innego.
- Boję się?- prychnęłam.- Chyba żartujesz. To mój...- przełknęłam głośno ślinę.-... Ulubiony gatunek.
- No to fajnie, że trafiłem z repertuarem. Podobno mrozi krew w żyłach.
- To wspaniale- uśmiechnęłam się, choć w duszy cała trzęsłam się ze strachu. Wcale nie trafił z doborem repertuaru. Byłam przerażona, ale zbyt dumna by to przyznać. Myślałam, że może nie będzie tak źle. I z tą nadzieją usiadłam obok Wojtka na swoim miejscu.
Nadzieja matką głupich. Co straszniejsza scena to zamykałam oczy. Nie chciałam dać po sobie poznać niczego. Jednak w połowie filmu złamałam się i zrobiłam na co przy zdrowych zmysłach nigdy bym się nie odważyła, na początku chwyciłam siatkarza za rękę, a potem już poszłam po całości i schowałam głowę w jego rękaw Nie miałam siły udawać, ale to nie zmieniało faktu, że czułam się skompromitowana. Na dodatek zaburczało mi w brzuchu.
- Jesteś głodna?- spytał siatkarz, gdy wyszliśmy z sali.
- Nie- odpowiedziałam trochę za szybko, a potem ponownie mój żołądek zażądał natychmiastowego posiłku. Wojtek lekko się zaśmiał, a ja poczułam się zawstydzona.
- Na co masz ochotę?- spytał,  a ja już nie miałam nawet pomysłu na kolejną wymówkę.
- Pizza?- zaproponowałam.
- Pizza- zgodził się. Kilkanaście minut później siedzieliśmy w pizzerii zajadając się cienkim ciastem z dodatkami. Zapomniałam na moment o swoich wszystkich uprzedzeniach i cieszyłam ze spotkania. Rozmowa sama się toczyła i przestałam czuć się skrępowana.  Nie byłam zmęczona. Miałam wrażenie, że ktoś tchnął we mnie życie. Zdarzało się to bardzo rzadko. Biła ode mnie wdzięczność dla Wojtka za to, że był na tyle uparty by mnie wyciągnąć na to... hmm... Spotkanie?
- Dziękuje za zaproszenie. Świetnie się bawiłam- uśmiechnęłam się, kiedy odwiózł mnie pod mój blok.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Może kiedyś to powtórzymy?
- Jasne- odpowiedziałam, ale nie byłam przekonana, czy to kiedykolwiek nastąpi.- Kiedyś na pewno.
- W takim razie do zobaczenia- pożegnał się z lekkim uśmiechem na twarzy. Nie wiedziałam jak mam się zachować więc powiedziałam ciche "cześć" i weszłam do swojego bloku. Nie mogłam się powstrzymać i przy wejściu odwróciłam się, by sprawdzić czy on wciąż tam jest. Był. Nie odjechał. Nie mam pojęcia dlaczego to zrobiłam ani czemu fakt, iż chłopak przyłapał mnie na moim "niecnym uczynku" wywołał u mnie rumieniec. Odwróciłam szybko wzrok i wręcz wbiegłam po schodach. Zabrałam córkę od sąsiadki, która została poinformowana o moim "wypadzie" przez Kamila. Gdy dziecko leżało już w swoim łóżku poszłam się umyć i od razu położyłam się obok niej. Moje myśli w tamtym momencie przypominały strzępki różnych wątków, które były ze sobą tak splecione, że nawet jak się w nich plątałam.
   Byłam przygotowana, że rano wstać przyjdzie mi z trudem, zważywszy na małą ilość godzin jaką poświęciłam na sen. Szykowałam się również na to, iż przez cały dzień będę nieżywa, ale tak się nie stało. Moje ciało miało w sobie więcej energii niż zazwyczaj. Na dodatek bieżące problemy przestały mi tak bardzo doskwierać. I muszę przyznać, że ani trochę mi się to nie podobało. Szczęście przychodziło kiedy chciało i odchodziło również, gdy miało taki kaprys. Na początku każdy odczuwa euforię, ale potem ciężko jest się pozbierać po jego stracie. Zwykle, gdy przychodziły lepsze dni, następnie działa się istna katastrofa. Bałam się tego. Bałam się tego co miało nadejść. Drżałam na samą myśl o karze jaką przygotowywał dla mnie los w zamian za te krótkie szczęśliwe chwile.
- Witam moje królewny- usłyszałam głos ochroniarza.- Matka- zwrócił się do mnie żartobliwym tonem, tak jak to miał w zwyczaju.- Promieniejesz.
- Nie puszczaj do mnie tekstem rodem z tandetnych komedii romantycznych- popatrzyłam na niego ostro i położyłam ręce na biodra.
- Zuzia, chodź do mnie- poprosił z obawą patrząc na moją minę. Dziewczynka chętnie podbiegła do jego ramion, które poderwały ją w górę. Chłopak odetchnął teatralnie z ulgą.- Jak trzymam dziecko to mnie nie zaatakujesz- powiedział pewny siebie.
- Dopadnę cię i tak za to w co mnie wkopałeś- rzuciłam złowrogo i poszłam się przebrać nie zaszczycając go ani jednym spojrzeniem. Oczywiście wiedziałam, że koniec końców przejdzie mi złość, ale chciałam zaznaczyć jak bardzo nie lubię, gdy stawia się mnie przed faktem dokonanym. Po kilku godzinach złość mi niemal całkowicie przeszła. Miałam nawet dobry humor. Jednak czułam pewien dyskomfort, ponieważ na hali kończył się trening i intuicja mi podpowiadała, że jestem obserwowana. Starałam się o tym nie myśleć. Chciałam jak najszybciej skończyć pracę i zniknąć z pola widzenia. Po kilkunastu minutach niemal wszyscy zawodnicy zniknęli w szatni, a ja poszłam myć schody. Ktoś musiał zepsuć taki dzień. Tym kimś jak zazwyczaj okazał się Michał. Gdy zbiegał po schodach celowo trącił mnie ramieniem w wyniku czego straciłam równowagę i runęłam w dół. Dobrze, że było to tylko kilka stopni, ale mimo wszystko. Uderzyłam skronią o któryś z nich. Na powiece oraz policzku poczułam gorącą ciecz.
- Mamusiu!- krzyknęła rozpaczliwe Zuzia alarmując chyba cały budynek. Podbiegła do mnie z prawdziwym przerażeniem w oczach i zaczęła płakać. Musiała ją mocno wystraszyć krew. Po chwili znalazło się obok nas dwóch siatkarzy, którzy jeszcze ostali się na boisku. Jednym z nich był Ferens. Jednak nie zwróciłam na nich większej uwagi, tylko starałam się uspokoić córkę. Ale wiedziałam, że na nic się to zda póki mam krew na twarzy.
- Wojtek proszę cię weź na moment Zuzię- podniosłam się z posadzki. Siatkarz wziął dziewczynkę na ręce.
- Chodź zaprowadzę cię do naszego lekarza. To trzeba opatrzyć- chwycił mnie za dłoń i razem z Zuzia, która płakała mu na ramieniu poszliśmy do gabinetu lekarskiego.
- O, rany!- krzyknął doktor.- Niech sobie pani tu usiądzie. Już się tym zajmę.
Wykonałam polecenie mężczyzny, a przyjmujący razem z moją córką czekali na zewnątrz. Po chwili nie słyszałam, by mała płakała wiec wywnioskowałam, że chłopakowi udało się ją troszkę uspokoić. Doktor oczyścił ranę i nałożył plaster. Polecił udanie się do szpitala na badania. Zapewniłam, że oczywiście tam pójdę z góry wiedząc, że tego nie zrobię. Dla niektórych może i zdrowie jest najważniejsze, ale to nieprawda. To kłamstwo, tak samo jak stwierdzenie, iż pieniądze szczęścia nie dają. Jeśli byłam w stanie pracować żaden szpital nie był mi potrzebny. Wyszłam z gabinetu i od razu zostałam zaatakowana przez Zuzię.
- Mamusiu nić ci się nie śtało?
- Kochanie nic mi nie jest. Nie martw się- pocałowałam ją w główkę.- Chodź dam ci bułeczkę, żebyś nie była głodna, a potem porysujesz zgoda?- spytałam, a dziewczynka ochoczo pokiwała głową.- Dziękuje, że się nią zająłeś- zwróciłam się w stronę Ferensa.
- Na pewno wszystko w porządku?- przejechał palcami po mojej skroni. Mój oddech przyspieszył. Spojrzałam w jego oczy, w których widniała szczera troska.
- Tak, dzięki- powiedziałam po chwili, gdy doszłam do siebie.
- Co się dokładnie stało?
- Potknęłam się- oznajmiłam odwracając głowę.
- Nieplawda! Ten brzidki pan biegł i źlobil ci krziwde!- zaprotestowała dziewczynka.
- Dlaczego kłamiesz? To Michał? Pogadam z nim.
- Nie, nic nie rób. Nie chce kłopotów.
- Nie możesz tego znosić...
- Powiem ci czego nie mogę. Nie mogę stracić pracy. Nie oczekuje, że to zrozumiesz. W życiu są sprawy ważniejsze niż duma- rzuciłam ostro i go wyminęłam. Możliwe iż przesadziłam, ale nie potrzebowałam kolejnych zmartwień.

- Co mu powiedziałaś?!- usłyszałam od Ani, gdy opowiedziałam jej sytuację z dzisiejszego dnia.
- Chłopak się stara, martwił się, chciał opieprzyć tego zasrańca a ty znowu mu utrudniasz sprawę!
Mogłam nic jej nie mówić. Ona żyła świecie marzeń, a ja okrutnej rzeczywistości.

---------------------------------------------------------------------------
Przepraszam, że rozdział o tej porze, ale dopiero wróciłam z pracy ;) Pierwsza praca wakacyjna i pierwszy przepracowany tydzień ;) Wstawanie o 4 30 mi sie nie uśmiecha ale no taki życie xs

Dziękuje za wszystkie komentarze i przepraszam za błędy ;)

Wiecie jaki to ból mieć dwa tv w domu i nie móc na żadnym oglądać meczy tylko jakąś transmisje w internecie? Tak jest jak tylko wy kochacie w domu siatkówkę xd Idę spać niech ktoś mnie obudzi na mecz ^^

Do następnej soboty  misiaczki <3