Strony

sobota, 25 lipca 2015

Rozdział 8

    Moi przyjaciele postanowili wyjechać. Obowiązywał ich miesięczny okres wypowiedzenia. Drżałam na samą myśl ile czasu zostało mi do spędzenia w ich towarzystwie. Najbardziej się bałam jak przekazać tą wiadomość Zuzi. Ja jakoś sobie poradzę, ale co z dziewczynką? Ania i Kamil byli dla niej jak rodzina. Musiałam jej to powiedzieć jak najszybciej, by mogła się jakoś przygotować na nową sytuację. Siedzieliśmy z Kamilem oraz Anią na placu zabaw i patrzyliśmy jak dziewczynka bawi się z innymi dziećmi.
- Czym się tak martwisz?- mój zły humor nie uszedł uwadze młodego ochroniarza.- Będziemy się odwiedzać przecież- próbował mnie jakoś pocieszyć.
- Nie o siebie się martwię. Boję się jak na wszystko zareaguje Zuzia.- Na moje słowa również posmutniał.
- Jakoś jej to wytłumaczymy- obiecał.
- Im szybciej tym mniejszy będzie to dla niej szok- wyraziła swoje zdania dziewczyna. Pokiwałam lekko głową na znak, że ma rację.
- Pójdziemy z nią potem na lody i postaramy się jakoś jej to przekazać- zadecydowałam. Patrzyłam z przyjemnością na córeczkę, która w tej chwili żyła w nieświadomości. Bolało mnie serce, wiedząc, że zmażę jej uśmiech z twarzy. To nie była wina tych dwojga. Mieli prawo jak każdy szukać lepszego bytu. Przyzwyczaiłam się do ich obecności. Do tego, że są zawsze obok, że mi doradzają, pomagają kiedy tego potrzebuje. Od zawsze chcieli się wyrwać, ale trwało to tak długo, że przestałam wierzyć, iż kiedykolwiek to nastąpi. W głębi serca wierzyłam, że będą blisko już zawsze.
Wiedziałam, że nie jestem w stanie obronić Zuzi przed całym złem tego świata, ale każda matka tego próbuje i każda obwinia się ilekroć stanie się coś złego.
Po półtorej godzinie siedzieliśmy przed mała kafejką, zajadając się truskawkowymi lodami z bitą śmietaną.
- Zuzia musimy ci o czymś powiedzieć- zaczęłam i wzięłam ją na kolana.- Pamiętasz jak Milenki tata wyjechał daleko, żeby zarabiać pieniążki?
- Tak, było jej śmutno- odpowiedziała.
- Widzisz Kamil z Ania też muszą pojechać daleko.
- Cio?- spytała i spojrzała na mnie ze łzami w oczach.- Dlaciego? Nie lubią juź naś?
- Słoneczko, to nie tak- zaprotestowała Ania.- Kochamy was, ale musimy jechać do pracy.
- Przecieź tutaj placujecie- nie dawała za wygraną i schowała twarz w rączkach. Kamil zabrał ją ode mnie przytulił.
- Malutka, nie będzie tak źle. Będziemy do siebie dzwonić, odwiedzać się...- zaczął wymieniać rzeczy, które będą robić w Norwegii. gdy tylko ich odwiedzimy. To było trochę nie fair, bo nie było nas stać na taką podróż nawet w dziesiątej części.
- Obiecujes?- spytała w końcu dziewczynka po prawie 20-minutowym płaczu.
- Obiecuję- powiedział.- Nie płacz już.

   Jeden problem prawie się rozwiązał. Zuzia zaczęła oswajać się z myślą, że nie będzie z nami już Kamila i Ani. Nie wiedziałam jak dam sobie radę bez przyjaciół, którzy byli dla mnie wielkim oparciem. Pojawi się mnóstwo nowych wyzwań. Przecież, gdy coś się działo wystarczył jeden telefon i chociaż jedno z nich byli przy mnie. W dodatku bolało mnie to, że tak szybko odkryłam swoje emocje przed Wojtkiem. Nie mieliśmy za wiele okazji do konfrontacji. On musiał ostro trenować, a ja zaharowywałam się na śmierć. Jednak znajdywałam czas, żeby pojawić się na meczu. Ostatnie spotkanie Bbts przegrało więc Ferens nie był w najlepszym nastroju. Nie uszło to uwadze jego małej fance.
- Dlaczego Wojtek jeśt śmutny?- spytała, gdy zabrałam ją do pracy.
- Przegrał mecz i jest mu przykro- wyjaśniłam krótko. Dziewczynka pobiegła na krzesełka z kredkami i kartkami, a ja zajęłam się swoimi obowiązkami.  Myłam podłogę na korytarzu, gdy przechodził nim Michał, niosąc kubek z jakimś napojem. Spojrzałam kątek oka na niego i już po jego minie wiedziałam, że coś się stanie. Ni z tego ni z owego, wylał zawartość kubka na umytą część.
- Oj, chyba coś ominęłaś- oznajmił i zaczął się śmiać jakby opowiedział co najmniej dowcip roku. Poszedł dalej nie odwracając się za siebie. Nie wiem jak można być tak podłym człowiekiem pozbawionym szacunku do kogokolwiek.
- Mamusiu- znalazła się obok mnie dziewczynka.- Widziałaś Wojtka?- spytała.
- Chyba jest jeszcze na boisku- odpowiedziałam, a ona natychmiast tam pobiegła. Z ciekawości ruszyłam za nią.
- Wojtek!- zawołała za siatkarzem, który szedł już do wyjścia.- Nalysowałam ci cioś, żeby nie było ci już śmutno- powiedziała i wręczyła mu kartkę. Ferens spojrzał na rysunek i się uśmiechnął. Wziął dziewczynkę na ręce i pocałował w główkę.
- Podoba ci sie?- spytała.
- Bardzo, dziękuje - powiedział. Usunęłam się w głąb korytarza. To było zastanawiające. Widziałam jak na dłoni. że w głównej mierze to ja do tego doprowadziłam. Ja będę odpowiedzialna za ból jaki spadnie na moją córeczkę po jego wyjeździe.
Odrzuciłam przygnębiające myśli i wróciłam do pracy. Musiałam przestawić dosyć ciężkie skrzynie, by posprzątać magazyn. Schyliłam się po pierwszą i mój kręgosłup zaatakował kłujący ból. Zignorowałam go kompletnie. Musiałam przecież wykonać to co do mnie należało. Zacisnęłam zęby i wzięłam do rąk kolejny ciężar. Miałam nadzieję, że ból ustąpi, ale nadzieją matką głupich. Cieszyłam się, gdy na miejsce trafiła ostatnia skrzynia. Z ulgą oparłam się o chłodną ścianę i pozwoliłam sobie na kilka minut odpoczynku, po którym poczułam się o wiele lepiej.

Miesiąc później...
- Sto lat! Sto lat! Niech żyje, żyje nam!- uśmiechnęłam się speszona jak co roku, gdy przyjaciele razem z Zuzią i panią Marysią postanowili świętować moje urodziny.
- Cisza, bo teraz będę przemawiać!- oznajmił Kamil.- Mała, wszyscy życzymy ci, żeby sama wiesz kto w końcu wziął się do porządnej roboty, a ty weź mu ułatw sprawę!- zażądał.
- Mamusiu, bo ja nie rozumiem- pożaliła się dziewczynka.
- Nie słuchaj go, skarbie. Mówi głupoty- skwitowałam.- Ale dziękuje- powiedziałam i przytuliłam ochroniarza. Pozostali również złożyli mi życzenia. Cieszyłam się, że mogę spędzić z nimi tych kilka krótkich chwil. Byli rodziną, jedyną jaką miałam.
- Otwórz prezent!- zażądała Ania. Posłałam jej zaciekawione spojrzenie. Odwiązałam wstążkę z wielkiego pudła, które było od wszystkich. Otworzyłam pudło i aż zaniemówiłam z wrażenia. W środku znajdowała się piękna czarna sukienka, buty na obcasie, torebka oraz kosmetyki.
- Żebyś miała coś dla siebie- uśmiechnęła się pani Marysia.
- Dziękuje, nie wiem nawet co powiedzieć...
- Obiecaj, że wykorzystasz okazję, by to założyć- mrugnął do mnie Kamil.
- Obiecuje- uśmiechnęłam się przez łzy.
Niestety wszystko co dobrze kiedyś się kończy. I tak było i tym razem. Po kilku godzinach musiałam pędzić razem z Anią na naszą wspólną ostatnią zmianę do Analoga.  Nietypowo, ponieważ od 15 do 19. Jednak chwytałam się czego mogłam. Miał to być mój dzień wolny, ale postanowiłam popracować te kilka godzin. Spodziewałam się kolejnego zwykłego dnia, ale nic nie było jak zawsze. Do knajpy z ogromnym bukietem czerwonych tulipanów przyszedł Ferens. Wpatrywałam się w niego z lekko otwartą buzią i na pewno nie był to za piękny widok.
- Idź do niego- syknęła Ania. Automatycznie wyszłam mu naprzeciw.
- Hej- przywitałam się.
- Hej, wszystkiego najlepszego- uśmiechnął się do mnie, a ja na moją twarz wpłynął zdradziecki rumieniec.
- Skąd wiedziałeś?- spytałam, przyjmując kwiaty.
- Mam swoje źródła- zaśmiał się.
- Są śliczne, dziękuje.- Kąciki ust uniosły się do góry. Przyjemne ciepło rozlało się w mojej duszy. Pod wpływem impulsu stanęłam na paluszkach i pocałowałam Wojtka w policzek. Przez krótką chwilę dał po sobie poznać jak bardzo jest zaskoczony tym gestem. Też byłam, ale nie chciałam robić kolejnego kroku w tył i żałować.
- Chciałem zaprosić cię dzisiaj na kolację. Masz czas?- spytał, patrząc na mnie wyczekująco. Nie dziwiłam mu się. Tyle razy słyszał z moich ust nie, że nie miał pojęcia co odpowiem. Choć jeden raz zrobię co chcę, a nie to co powinnam.
- Tak, bardzo chętnie z tobą pójdę. O 20 u mnie?- przejęłam inicjatywę.
- Przyjadę, na pewno- obiecał. Powoli odeszliśmy od siebie i każde poszło w swoją stronę. Przy barze odwróciłam się. Był przy drzwiach i zrobił to samo. Szybko spuściłam wzrok i czułam jak moja twarz płonie. Próbowałam zdusić chichot, ale marnie mi to wychodziło. W mgnieniu oka złapała mnie przyjaciółka.
- Musisz mi pomóc!- powiedziałam spanikowana.- Jak ja się wyrobię w godzinę?- pisnęłam spanikowana.
- Spokojnie- położyła mi dłonie na ramionach.- Kamil po nas przyjedzie, szybko zawiezie i damy radę- uśmiechnęła się pokrzepiająco. Pokiwałam głowę, na znak akceptacji tego prostego planu. Czas dłużył mi się niemiłosiernie. Zdziwiłam się, że nie mogłam się doczekać spotkania z siatkarzem. Nie mogłam go chcieć. Ale zaczynałam go pragnąć. To było niedorzeczne. Historia niczym z Kopciuszka. Starałam się nie dać tym myślą kontroli nad umysłem, ale one nadchodziły z każdej strony. Nie dały o sobie zapomnieć. Danie dojścia im do głosu byłoby równoznaczne z moją klęską. Dlatego trzymałam je na wodzy tak długo jak mogłam. Nie byłam pewna ile wytrzymam. Musiałam to przeciągać ile tylko się dało.
Wpadłam jak szalona z Anią do własnego mieszkania. Szybki prysznic i suszenie włosów. Potem układanie ich i makijaż- rzeczy, których ni robiłam od wieków. Dawno już się nie stroiłam. A jeszcze dawniej nie stroiłam się dla kogoś.
- Mamusiu, a gdzie idzieś?- spytała Zuzia.
- Na randkę- odpowiedział jej młody ochroniarz.
- Kamil- rzuciłam ostrzegawczo z łazienki.
- Nie warcz na mnie tylko się pokaż- zażądał. Doprowadzał mnie czasem do szału. Wyszłam z pomieszczenia i cała trójka zaniemówiła.
- Wow- wydusił z siebie chłopak.
- Mamusiu wyglądaś ładnie, wieś?- ucieszyła się dziewczynka. Zadzwonił dzwonek do drzwi. Nogi miałam jak z waty.
- Zajmiecie się nią?- spytałam.
- O nic się nie martw. Baw się dobrze. I wróć bardzo późno!- popchnęła mnie na korytarz. Wzięłam głęboki oddech i otworzyłam drzwi. Moim oczom ukazał się Wojtek w eleganckiej koszuli i krawacie. Spojrzał na mnie i nie wiedział co powiedzieć. Przez chwilę pożerał mnie wzrokiem. Po kilku sekundach zdołał się otrząsnąć.
- Wyglądasz przepięknie- powiedział wciąż spoglądając na mnie bardzo intensywnie.
- Dziękuje- spuściłam głowę zawstydzona.
- Idziemy?- spytał, a ja pokiwałam głową. Wyszliśmy z bloku. Siatkarz otworzył mi drzwi do swojego samochodu. Pojechaliśmy do jednej z bielskich restauracji. Okropnie się denerwowałam. Czułam się spięta i zastanawiałam się, czy dobrze postąpiłam. Jednak po dokonaniu zamówienia i przełamaniu pierwszych lodów, poszło z górki. Dałam się ponieść chwili. Rozmowa toczyła się sama, a ja byłam jak oczarowana.
- Zatańczymy?- spytał w pewnym momencie Wojtek. Pokiwałam lekko głową. Kochałam kiedyś tańczyć. To nie tak, że ćwiczyłam kilka godzin w tygodniu, pracując nad techniką. Nie. Lubiłam po prostu ruszać się w rytm muzyki. Liczyło się tylko tu i teraz. Pozwoliłam, by siatkarz mnie poprowadził. Nie było mi wiele trzeba. Podniosłam głowę i nasze oczy się spotkały. Mogłoby to trwać wiecznie. Widziałam jak się waha przed czymś. Jego twarz zaczęła przybliżać się do mojej. Czekałam na rozwój wypadków. Jednak w tym momencie, ktoś nas trącił i cały czar prysł. Byłam zakłopotana. Nie wiedząc co robić, palnęłam pierwsze co przyszło mi do głowy.
- Wracajmy już.
W milczeniu odbyliśmy drogę powrotną. Nie widziałam światła w oknie mojego mieszkania. Do tej pory nie patrzyłam na zegarek. Była 2:36. Te ponad 6 godzin minęło błyskawicznie. Przyjmujący odprowadził mnie pod klatkę.
- Zapomniałem ci czegoś dać- wyjął z kieszeni małe pudełko i podał mi je. Otworzyłam, a w środku znajdowała się śliczna bransoletka.
- Nie mogę tego przyjąć.
- Nie masz wyjścia. To prezent, a tego się nie oddaje.
- Dziękuje, jest wspaniała- uśmiechnęłam się. Pozwoliłam, by Ferens zapiął to cudo na moim nadgarstku. Staliśmy tak przez chwilę. Żadne nie chciało się żegnać, ale było to nieuniknione.
- Powinnam już iść. Dobranoc Wojtek.
- Dobranoc, Misia- pożegnał się i ruszył w kierunku swojego samochodu. Chciałam otworzyć drzwi, ale usłyszałam jego kroki. Zerknęłam przez ramię i zobaczyłam jak siatkarz zbliża się do mnie. Odwróciłam się i rzuciłam mu zdziwione spojrzenie.
- Przepraszam- powiedział. Chciałam spytać za co takiego, ale nie dostałam szansy. Wojtek przyciągnął mnie do siebie i pocałował... Poddałam się. Nie miałam już siły na stawianie dalszego oporu. Świat przestał istnieć. Byliśmy tylko ja i on. Zaczęłam odwzajemniać jego namiętne pocałunki. Każde muśnięcie jego warg sprawiało mi niewyobrażalną rozkosz. Serce biło w niemiłosiernie szybkim rytmie. Nigdy nie było mi tak błogo. Nie chciałam, by się to kończyło. Ale kiedyś musiało. Oderwaliśmy się od siebie, gdy zabrakło nam tchu.
- Słodkich snów- wypowiedział lekko zachrypniętym głosem. I wtedy odszedł. Patrzyłam jak odjeżdża. Nie mogłam uwierzyć w to co się przed chwilą zdarzyło. Dotknęłam ręką swoich warg, na których wciąż czułam jego usta. Czy to mogło być prawdziwe?

------------------------------------------------------------
Rozdział dedykowany cytrynooowaa za ostatni komentarz ;) Świetnie wszystko podsumowałaś.
Przepraszam za błędy i za kiepską jakość rozdziałów, ale praca chyba źle działa na moją wenę :(
Dziękuje za wszystkie komentarze ;) Mam motywację, by mimo zmęczenia pisać ;)
Do następnej soboty, a dzisiaj przede mną 8 godzin pracy ;(

sobota, 18 lipca 2015

Rozdział 7

   Znacie to uczucie, gdy robicie coś i nie macie pojęcia czemu? Taki stan mnie pochłonął. Nie rozumiałam co się dzieje, ani co mnie skłaniało do zachowania się w sposób, w który przy zdrowych zmysłach bym się nie zachowała. Możliwe, iż to przez wpływ jaki mieli na mnie inni ludzie. Byłam zbyt podatna na ich zdanie. Stałam w korytarzu prowadzącym na boisko z dwiema porcjami jedzenia na wynos. Gdy zrobiłam dwa kroki w kierunku wejścia rezygnowałam i cofałam się na stare miejsce. Rozważałam wszystkie za i przeciw. Koniec końców nic z tego nie było więc wzięłam głęboki wdech i ruszyłam naprzeciw wszelkim obawom. Ogarnął mnie lekki strach i żałowałam podjętej decyzji. Zobaczyłam wysportowaną sylwetkę siatkarza, który rozciągał się po ćwiczeniu przez siebie zagrywki godzinę po skończonym treningu. Spanikowałam i odwróciłam się, by jak najszybciej uciec. Jednak siatkarz usłyszał moje kroki.
- Gdzie tak pędzisz?- zamarłam w pół kroku. Odwróciłam się, chowając paczki z jedzeniem za plecami. Wojtek podniósł się z parkietu i zaczął iść w moim kierunku.
- Nie chciałam ci przeszkadzać. Nie zawracaj sobie mną głowy- zrezygnowałam w sekundzie z mojego ambitnego planu.
- Nie przeszkadzasz. Właśnie skończyłem- powiedział i przyglądał mi się przez chwilę.- Jakoś dziwnie się zachowujesz... Co chowasz za plecami?
- Nic, nic- pokręciłam głową.- Także fajnie było pogadać- zaczęłam iść tyłem, ale zapomniałam, że jestem największą łamagą w całej historii i potknęłam się o własne nogi. Wylądowałam na kafelkach, na szczęście ratując "kolację". Ferens pomógł mi wstać, a moja twarz w tamtej chwili miała okropny czerwony kolor.
- A to co to jest?- spytał.
- Okej, okej! Wygrałeś! Pomyślałam, że jesteś głodny i... Nieważne czuję się jak kretynka. Zapomnij o tym.
- Nie, poczekaj- złapał mnie za rękę, by mnie zatrzymać.- Właściwie to czytasz mi w myślach. Umieram z głodu- uśmiechnął się do mnie, a ja speszona spuściłam wzrok. Poszliśmy usiąść na krzesełkach i przez kilka minut między nami panowała cisza. Jedno zerkało ukradkiem co chwilę na drugiego. Po skończonym posiłku siatkarz zaproponował spacer. Zgodziłam się i dlatego pół godziny później byliśmy na Dębowcu skąd było widać znaczną część Bielska, jeśli nie całość. Był jasny wieczór. Postanowiliśmy poczekać aż się ściemni, by zobaczyć prawdziwą magię. Usiedliśmy na stoku, na bluzie przyjmującego, wpatrując się przed siebie.
- Więc już nie wydaję ci się taki straszny?- spytał  Rzuciłam mu pytające spojrzenie.- Unikałaś mnie jak ognia- zaśmiał się.
- Nie chciałam żebyś tak to odebrał. Po prostu mam dużo zajęć na głowie. Raczej nie inwestuje w nowe znajomości. Nie mam zwyczajnie na to czasu.
- Opieka nad Zuzią?- spytał.
- Raczej pogoń za pieniądzem- prychnęłam.- Nie spędzam z małą wiele czasu. Wiem, że jej tego brakuje, ale nic na to nie poradzę- pokręciłam zrezygnowana głową. Musiałam ugryźć się w język. Nie powinnam była zwierzać się obcemu człowiekowi.
- Pomaga ci mama, prawda?
- Nie, Zuzią opiekuje się sąsiadka. A jak ona nie może to Kamil albo jego dziewczyna. Ostatecznie zabieram ją ze sobą.
- A co z twoimi rodzicami?- spytał, a przed oczami stanął mi obrazek z przed niemal czterech lat.

   Zostawił mnie z tym samą. Musiałam wrócić na wieś do rodziców, by prosić ich o pomoc. Wiedziałam, że wiedząc o moim wydaleniu ze studiów. Nigdy nie sądziłam, że życie w jednej sekundzie może się tak zmienić. Bałam się jak zareagują rodzice na kolejną wiadomość- jestem w ciąży. Awantura była gwarantowana. No bo jak mogłam to zrobić przed ślubem? Czy jestem normalna? Jak mogłam postąpić wbrew religijnym regułom?
  Z wielkim strachem weszłam do rodzinnego domu. Przełknęłam głośno ślinę. Lepiej mieć już to za sobą. Weszłam do salonu. Rodzice nie słyszeli jak wchodziłam do środka. Dopiero, gdy nie śmiało stanęłam przed nimi, dostrzegli moją obecność.
- Mam dla was złą wiadomość- powiedziałam cicho.
- Jeszcze jedną? Nie wystarczy, że wyrzucili cię ze szkoły?- spytał ojciec.- No słuchamy.
- Jestem w ciąży...
- Co?!- zagrzmiała matka.- Przecież ty nie masz męża!
- Do robienia dzieci nie potrzeba męża- odgryzłam się, ale natychmiast pożałowałam swych słów.
- Jak mogłaś nam to zrobić?! Co pomyślą sąsiedzi?! I to tak przeciw Bogu postąpić?!- ojciec był nabuzowany. Cofnęłam się lekko. 
- Nie będziemy znosić takiego poniżenia! Wychowaj tego bękarta z tym z kim go zrobiłaś! Nie chcemy cie znać! Opuść nasz dom!
- Przez to co zrobiłaś jesteś przeklęta- stwierdził ojciec. Stałam jak sparaliżowana. Oczekiwałam gorzkich słów, ale nie, że mnie wyrzucą z domu.
- Ale jak ja sobie poradzę sama?! Proszę was! Pomóżcie mi!
- Wyjdź i nigdy tu nie wracaj- usłyszałam od matki, która zalała się łzami i wybiegła z salonu. Do mych uszu doszedł dźwięk wypowiadanych przez nią słów " Jaki wstyd! Jaki wstyd!". Tylko to się dla nich liczyło. Uniosłam dumnie głowę. 
- Wychowam to dziecko. I będę je kochać nad życie- oznajmiłam, patrząc w oczy mojego ojca. Spakowałam swoje rzeczy do walizki i wyjechałam do Bielska-Białej. 
   Tamtego dnia narodziło się we mnie postanowienie, że ja nie będę taką złą matką, że zrobię wszystko by było szczęśliwe. Niestety, poległam.
- Miśka?- Wojtek sprowadził mnie na ziemię.
- Dla moich rodziców my nie istniejemy. Nie rozmawiajmy o tym.
  Zmieniliśmy temat na przyjemniejszy. Po pewnym czasie miasto zaczęło się przeobrażać. Pierwsze latarnie się zapaliły, przeganiając pojawiający się mrok. Wieczór, był niezwykle ciepły jak na ten okres w roku. Oparłam głowę na ramieniu Ferensa i napawałam tym widokiem. 
- Wracajmy już- poprosiłam delikatnie. Siatkarz pomógł mi wstać i ruszyliśmy stykając się lekko ramionami w drogę powrotną.  Wróciliśmy pod halę, wsiedliśmy do auta przyjmującego.
- Dziękuje za dziś- powiedziałam, gdy byliśmy już pod moją klatką.
- To ja dziękuje- uśmiechnął się i spojrzał na moją ranę pozostałą po upadku ze schodów. Przeciągnął po niej delikatnie swoją dłonią.- Już prawie się zagoiła.- Stałam jak zahipnotyzowana. Oddech nieoczekiwanie przyspieszył. Musiałam przerwać tę chwilę, by nie stało się coś czego bym potem żałowała.
- Dobranoc Wojtek- pożegnałam się cicho, patrząc mu prosto w oczy.
- Dobranoc- odpowiedział.- Uściskaj ode mnie Zuzię- poprosił. Uśmiechnęłam się w odpowiedzi. Zbierając w sobie całą siłę woli, odwróciłam się i weszłam do budynku. 

- Chyba ktoś miał udany wieczór- powiedziała do mnie Ania następnego dnia. 
- Nie wiem o czym mówisz- miałam minę niewiniątka.
- Daj spokój- popatrzyła na mnie karcąco.- Zbyszek powiedział Tomkowi, Tomek Adamowi, a Adam Kamilowi, że wczoraj spędziłaś z kimś bardzo dużo czasu i ja wiem z kim i ten uśmiech co ci się ciska na usta przez cały dzień mówi sam za siebie!
Zachichotałam na ten cały jej monolog, po którym musiała zaczerpnąć dużą ilość powietrza. Rzeczywiście dzień wydawał mi się jakiś przyjemniejszy, bardziej znośny.
- To nic wielkiego- wzruszyłam ramionami.
- To się zawsze tak zaczyna- ostrzegła mnie.- Muszę ci o czymś powiedzieć- zrobiła się w jednej chwili bardzo poważna.
- Co się stało?
- Chyba wyjeżdżamy z Kamilem do Norwegii- jej słowa przyszpiliły mnie do podłogi. Wiedziałam, że szukają okazji, by się wyrwać za granicę, ale co innego szukać a co innego znaleźć.
- Jak to?- zdołałam wykrztusić przez zaciśnięte gardło.
- Znaleźliśmy ostatnio świetną ofertę pracy. Zakwaterowanie mamy zapewnione. Sprawdzaliśmy, czy to nic lewego, żeby nas nie wykiwali. Ale wszystko się skłania do tego, że pojedziemy. Jeśli Kamil załatwi wszystko. Składamy wypowiedzenia i wyjeżdżamy.
- Będzie mi was brakować- powiedziałam ledwo słyszalnie. Nie chciałam nic więcej mówić. Rozumiałam co nimi kierowało. Najbardziej mnie przerażało, że za niedługo będę bardziej samotna niż kiedykolwiek wcześniej.

   Zuzia znowu zaczęła chodzić bardzo smutna. Zupełnie jak wtedy, gdy dokuczał jej kolega. Dzieci potrafiły być okrutne.
- Kochanie, powiesz mamie co się stało?
- Nić- upierała się.
- Przecież widzę. Możesz mi powiedzieć o wszystkim- zapewniłam, ale dziewczynka nie odezwała się. Co mogłam zrobić?
   Będąc w pracy myślałam tylko o tym. Szukałam rozwiązań, ale nie wymyśliłam nic co mogłoby pomóc. Nie miałam jak przepisać jej z przedszkola do innego. Wtedy musiałabym zrezygnować z kilku godzin pracy, by dojechać na czas. To mnie dobiło. Kompletny brak możliwości. Idąc w kierunku wyjścia z hali już nie mogłam powstrzymać łez.
- Michalina?- jak na zawołanie z na przeciwka szedł Wojtek.- Co się stało?
- Nic, jest okej- chciałam go wyminąć, ale chwycił mnie za rękę i zatrzymał.
- Dlaczego płaczesz?- spytał, a ja już nie mogłam tego w sobie trzymać. Wybuchłam głośnym szlochem, a on przyciągnął mnie do siebie. Dałam mu się tulić. Dałam się pocieszać. Już tak dawno nikt tego nie robił. Coś we mnie pękło. Z ust zaczął się wyrywać potok słów, którego nie mogłam powstrzymać. Chciałam wyrzucić z siebie swój cały ból. A on cierpliwe słuchał i szeptał słowa otuchy. Nie zdawałam sobie sprawy, że tak bardzo tego potrzebowałam. Ogrodziłam się tyloma murami, by nikt nie mógł do mnie trafić, a on cierpliwie co dnia się przez te mury przebijał.


--------------------------------------------------
Przepraszam za to na górze, i że tak poźno ale wróciłam z pierwszej zmianie, usiadłam na kanapie i to był błąd bo zasnęłam na siedząco. Jutro wolneee *.*
Dziękuje za wszystkie komentarze :) Teraz przez telewizory ! ^^
#GoPolnad #JustWin

sobota, 11 lipca 2015

Rozdział 6

   Ferensa musiały zaboleć moje słowa bardziej niż myślałam, ponieważ rzucał mi ciche " cześć " gdy mnie mijał i to tak, by nie patrzeć mi w oczy. Zaczynałam mieć wyrzuty sumienia. W żaden sposób nie chciałam go obrazić. W zasadzie chciałam tylko obejść kłopoty. Jednak nie miałam najmniejszego zamiaru pójść do siatkarza i go przeprosić. Gdy rozpoczął się sezon nie musiałam się martwić, że będziemy narażeni na częsty kontakt ze sobą. Pierwsze trzy mecze Bbts rozrywał na wyjeździe. Cieszyłam się, że uniknę spotkań z przyjmującym. Nie to co Zuzia, która wręcz nie mogła się doczekać, kiedy go zobaczy. Przerażało mnie to. Miałam sobie za złe, że dopuściłam do takiej sytuacji.
Do mojej konfrontacji z Wojtkiem doszło, gdy siedziałam na ławce przed halą pod Dębowcem.
- Cześć.
- No cześć- odpowiedziałam.
- Przerwa?- spytał a ja pokiwałam głową.- To może byśmy poszli na kawę?- kompletnie mnie zaskoczył.
- Wiesz raczej nie zdążę...- próbowałam się wykręcić.
- Rozumiem, że po pracy idziesz do drugiej pracy i raczej też nici z tego?
- Niestety tak- odpowiedziałam nie patrząc mu w oczy.
- Tak też myślałem- oznajmił z uśmiechem i zza pleców wyciągnął dwa kubki z czego jeden podał mi. Z zakłopotaniem wzięłam od niego napój, ale on jakby tego nie zauważył mojego zmieszania i usiadł obok mnie. Przygryzłam dolną wargę by zdusić chichot. Rozmawialiśmy przez następne pół godziny. Nie sądziłam, że konwersacja między nami może przebiegać tak naturalnie. Musiałam jednak wrócić do pracy więc podziękowałam za kawę i poszłam w dalszym ciągu wypełniać swoje obowiązki. W wejściowym korytarzy spotkałam Kamila, który znacząco poruszał brwiami. Wyglądał na bardzo zadowolonego. Wzruszyłam tylko ramionami i nie pozostało mi nic innego jak pójść dalej.
- Ej, poczekaj!- rzucił się za mną w pogoń.- Wszystko widziałem.
- Fajnie- skwitowałam.
- Dobrze, że facet nie daje się tak łatwo spławić. Wytrwały skubaniec- zaśmiał się przyjaciel.- Ale mogłabyś współpracować.
- O czym ty znowu bredzisz?
- W piątek jest prezentacja Bbts-u w Gemini i wiem, że wieczorem masz wolne. Pójdź. Co ci szkodzi?
- Niby po co?
- O ezu! Muszę trzymać wartę, ale wrócimy do tego i nie udawaj kretynki.

   W piątek na hali po porannym treningu było spokojnie. Z racji, że w Analog był tego jednego wieczora zamknięty mogłam odebrać Zuzię wcześniej z przedszkola i popracować jeszcze pod Dębowcem kilka godzin. Czułam w kręgosłupie lekki ból. Nie był silny, ale okropnie irytujący.
- Ja się zmywam. Podrzucić was?
- Tak dziękuje. Tylko szybko wezmę rzeczy.
Po niespełna kilku minutach byłyśmy w aucie z ochroniarzem.
- To gdzie jedziemy?
- Przecież adres znasz- odpowiedziałam, a on przewrócił oczami.- A może do centrum handlowego?
- A ty dalej o tym?- westchnęłam.- Daj sobie już spokój. Oboje z Anią dajcie.
- Nie chciałem tego robić, ale nie pozostawiasz mi wyboru. Zuzia- popatrzył do tyłu, ponieważ akurat staliśmy na światłach.- Chcesz z mamą pojechać zobaczyć Wojtka?- spytał. Gdyby mój wzrok mógł zabijać albo gdybyśmy nie byli w samochodzie Kamil już byłby martwy.
- Tak! Do Wojtka!- ucieszyła się dziewczynka.
- No to musisz przekonać mamę.
- Mamusiu plosię! Ja ciem do Wojtka!- domagała się.
- To nie fair- pożaliłam się.- Zemszczę się- syknęłam cicho.
- Mamusiu!
- No, dobrze- uśmiechnęłam się do niej. Chłopak przybił z moją córką piątkę i zawiózł nas do Gemini.
- Ja spadam, ale wy bawcie się dobrze- uśmiechnął się bezczelnie przyjaciel, a ja trzasnęłam drzwiami by choć tak wyrazić swoją złość na niego. Mogłam siedzieć w domu i odpoczywać przed kolejnym dniem w pracy, ale ktoś musiał mieszać się w nie swoje sprawy i to po raz kolejny. Szkoda, że moja zemsta zaczynała się i kończyła na groźbach.
   Okrążyłam z Zuzią cały dół do póki nie trafiłam na miejsce, w których była zrobiona specjalnie na tamtejsze wydarzenie scena. Stanęłam troszkę dalej i byłam zmuszona wziąć dziecko na ręce by mogło cokolwiek zobaczyć. Po chwili wpierw wystąpił zespół "Góral", a następnie prowadzący mówił o sponsorach oraz rzeczach, które nie są ciekawe, ale koniecznie trzeba o nich wspomnieć. I w końcu przedstawienie składu na rozpoczęty już sezon.  Potem był konkurs z nagrodami i zgłaszały się do niego same dzieci. Zuzia wyrwała się z mojego uścisku i zanim zdążyłam zaprotestować była jedną z uczestniczek. Dziewczynka nie umiała odpowiedzieć poprawnie na żadne pytanie, ale jej odpowiedzi rozbawiły nawet samego prowadzącego jak i wszystkich wokół.
- To może mi powiesz kogo z naszej drużyny lubisz najbardziej?
- No, Wojtka- oznajmiła wzruszając ramionami, a publiczność się zaśmiała. Czułam na sobie jego spojrzenie, ale nie miałam odwagi podnieść wzroku. Wciąż mnie onieśmielał, ale zanim jeszcze Zuzia zaczęła robić furorę mogłam się na niego napatrzeć.
- Proszę to dla ciebie- w ręce córeczki wpadła torba z prezentem.
- Dziękuje- podziękowała ładnie.
- A teraz siatkarze są do waszej dyspozycji. Możecie brać autografy, robić zdjęcia, nie uciekną wam- zakończył Mielewski po rozdaniu wszystkich nagród. Nagle na tej małej przestrzeni zrobiło się strasznie tłoczno. Wszędzie były nastolatki. Nie chciałam się między nimi przyciskać, ale musiałam znaleźć Zuzię. Ale nie było szans się do niej dostać, ponieważ ulokowała się wygodnie obok Ferensa i patrzyła jak rozdaje plakaty z autografami. Byłam ciekawa ile to potrwa. Nareszcie po ponad 30 minutowym czekaniu mogłam się dostać do tej dwójki. Mała siedziała na kolanach przyjmującego i ani myślała się z nich ruszać.
- Hej- przywitałam się nieśmiało.
- No, cześć- uśmiechnął się szeroko.- Fajnie, że przyszłyście.
Nie wiem jak to się stało, ale kilka minut później siedzieliśmy w aucie Ferensa i byliśmy w drodze do jakiejś kawiarni, gdyż w centrum handlowym zrobiło się zbyt ciasno. Chyba żadne z nas nie czuło się tam na tyle komfortowo, by tam zostać. Potem Wojtek zaproponował, by przekąsić coś na słodko, a ja już nie umiałam odmówić.

- Kto was wczoraj odwiózł do domu?- spytała pani Marysia następnego dnia po południu.
- Taki kolega z pracy- odpowiedziałam wymijająco.
- Zapomniała dodać, że bardzo fajny kolega- dorzuciła Ania, która wpadła do mnie na kawę.- Ale Michalina gardzi przystojniakami, którzy są dla niej mili- ciągnęła swój wywód. Przewróciłam tylko oczami.
- Nie gardzi!- broniłam się.- Tylko ja nie widzę tego co wy sobie uroiliście!
- Tak bo facet zaprasza cię gdzieś co chwilę, cieszy się na twój widok i jeszcze interesuje się Zuzią, ale chce być tylko znajomym z pracy- powiedziała sarkastycznie.
- To w czym problem?- zdziwiła się starsza kobieta.
- Też bym się chciała dowiedzieć- oznajmiła przyjaciółka i popatrzyła na mnie pytająco, wyraźnie oczekując na wyjaśnienia.
- Ej zejdźcie ze mnie co! Po prostu jest miły! Mili ludzie jeszcze się zdarzają!
- I próbuj tu taką zrozumieć- westchnęła Ania. Przez następną godzinę kobiety dyskutowały o moich zahamowaniach i szukały rozwiązań. Gadały jakby mnie tam z nimi nie było. Nie wiedziałam, czy się śmiać czy płakać. Przyjaciółka zwinęła się po dwóch godzinach, a pani Marysia postanowiła jeszcze raz spróbować do mnie dotrzeć.
- Kochanie, ja wiem, że bycie matką i to w tak wczesnym wieku, zmusza do zmian. Trzeba być odpowiedzialnym, szybciej dojrzeć, ale macierzyństwo nie jest klatką i nie ogranicza. Postaraj się popłynąć z prądem
- Teraz pani- jęknęłam niezadowolona.- Co wy chcecie mi wmówić? Że go kocham nad życie, czy co?
- Oj, to za duże słowa!- zaśmiała się.- Ale widzisz z facetami jak z uzależnieniem. Jeśli zmuszasz się, by coś ograniczyć to znaczy, że nie jest ci ta rzecz obojętna. Jesteś młoda! Kiedy masz żyć jeśli nie
już?

  Poszłam na pierwszy mecz Bbts-u na hali pod Dębowcem w trwającym sezonie. Nie jestem pewna dlaczego to zrobiłam. Jednak tłumaczyłam sobie to tym, by udowodnić pani Marysi, że siatkarz jest mi obojętny. Z racji, że byłam pracownikiem, wstęp z Zuzią miałyśmy za darmo. Usiadłyśmy na swoich miejscach i oglądałyśmy mecz. Małej bardzo się podobało chociaż nie do końca rozumiała zasady. Spotkanie skończyło się zwycięstwem dla gospodarzy. Do wszystkich zawodników podszedł ktoś z ich bliskich: dzieci, żona, rodzina. Tylko Wojtek jako jedyny rozciągał się na boisku sam. Nie długo... Zuzia jak to miała już w swoim zwyczaju podbiegła do nie niego i rzuciła mu się na szyję. Kąciki jego ust uniosły się do góry i przytulił do siebie dziewczynkę rozglądając się jednocześnie wokół. W końcu jego wzrok natrafił na mój. Jeden uśmiech wystarczy by czas stanął w miejscu. Jedno intensywne spojrzenie wystarczyło, by zmiękły mi kolana.

--------------------------------------------------
Dzisiaj wcześniej z racji tego, że mam drugą zmianę i za godzinę jadę do pracy :(
Rozdział dedykowany ~Marianne. Kochana moja przysięgłam, że przeczytam Twojego bloga i to zrobię. Nadrobię posty i skomentuje obiecuje, ale to jutro bo w końcu mam wolne.
Przepraszam za małą aktywność na Waszych blogach, ale jak wracam po 9 godzinach z pracy o 22 to naprawdę nie mam siły na nic praktycznie. Następnego dnia wstaje, myje włosy, jem coś i praktycznie za raz do pracy jadę... Dlatego jutro się zabiorę za komentowanie ^^ Nie jestem w tym najlepsza, ale się postaram ;]
Przepraszam też za błędy, ale nie mam czasu już tego bardziej poprawiać.
Dziękuje za komentarze ;*
Do następnej soboty <3

sobota, 4 lipca 2015

Rozdział 5

   "Zabiję ich". Powtarzałam w głowie to zdanie niczym mantrę. Doskonale zdawali sobie sprawę, że nie mam zamiaru spotykać się z siatkarzem. Jednak stwierdzili sobie wspólnie, że powinnam się z nim umówić. Czułam się jak w jak córka wydawana za mąż za obcego człowieka przez rodziców w muzułmańskim kraju.
   Nie twierdzę, że Wojtek był złośliwy. Jego towarzystwo naprawdę było miłe, ale jak życzliwy by nie był i tak czułam się skrępowana. Dlaczego miałby się mną zainteresować? Byłam szarą myszką, której celem była praca, by przetrwać, a nie żyć. On był siatkarzem i z tego co się zdążyłam zorientować był całkiem dobry. Nie miał jedynie szczęścia do klubów, które wybierał. Formalnie był zawodnikiem Zaksy. Jednak większość czasu spędzał w kwadracie dla rezerwowych więc przeszedł do klubu, gdzie mógł grać w pierwszej szóstce. Nie robiłam żadnego "research'u". Tylko jakąś godzinę wcześniej stałam za ladą baru zmuszona słuchać informacji o młodym zawodniku, które zebrał Kamil wraz z Anią. Sprawili tylko, że jeszcze bardziej mnie onieśmielał. Wydawało mi się, że jest kilka klas przede mną, w związku z tym nawet nie chciałam o nim myśleć w kategoriach, na które naprowadzali mnie dzisiaj przyjaciele. Jednak czego on mógł ode mnie chcieć?
   Powyższe argumenty potwierdzające moją przeciętność sprawiły, że to na siatkarzu spoczął obowiązek próby nawiązywania konwersacji. Był bardzo otwartym człowiekiem w przeciwieństwie do mnie. Przez lata stworzyłam wokół swojej osoby silne mury przez, które niemal nikt nie mógł się przebić. To nie tak, że po urodzeniu córki nie było kogoś chciał się ze mną umówić. To ja nie chciałam pakować się w niepewną przyszłość. Oczywiście, kto mi może składać poważne deklaracje skoro nie daje mu szansy siebie poznać. Problem tkwił w tym, że Zuzia była dla mnie najważniejsza. Dla niej wstawałam co dzień rano i miałam w sobie tyle siły oraz samozaparcia. Nie było człowieka, który darzyłby ją tak wielkim uczuciem jak ja, więc na nikogo nie traciłam czasu.
Nie odzywałam się za wiele do czasu aż zobaczyłam na co mamy bilety.
- Horror?!- pisnęłam, a Ferens uśmiechnął się na ułamek sekundy pod nosem.
- Boisz się?- spytał.- Zawsze możemy pójść na coś innego.
- Boję się?- prychnęłam.- Chyba żartujesz. To mój...- przełknęłam głośno ślinę.-... Ulubiony gatunek.
- No to fajnie, że trafiłem z repertuarem. Podobno mrozi krew w żyłach.
- To wspaniale- uśmiechnęłam się, choć w duszy cała trzęsłam się ze strachu. Wcale nie trafił z doborem repertuaru. Byłam przerażona, ale zbyt dumna by to przyznać. Myślałam, że może nie będzie tak źle. I z tą nadzieją usiadłam obok Wojtka na swoim miejscu.
Nadzieja matką głupich. Co straszniejsza scena to zamykałam oczy. Nie chciałam dać po sobie poznać niczego. Jednak w połowie filmu złamałam się i zrobiłam na co przy zdrowych zmysłach nigdy bym się nie odważyła, na początku chwyciłam siatkarza za rękę, a potem już poszłam po całości i schowałam głowę w jego rękaw Nie miałam siły udawać, ale to nie zmieniało faktu, że czułam się skompromitowana. Na dodatek zaburczało mi w brzuchu.
- Jesteś głodna?- spytał siatkarz, gdy wyszliśmy z sali.
- Nie- odpowiedziałam trochę za szybko, a potem ponownie mój żołądek zażądał natychmiastowego posiłku. Wojtek lekko się zaśmiał, a ja poczułam się zawstydzona.
- Na co masz ochotę?- spytał,  a ja już nie miałam nawet pomysłu na kolejną wymówkę.
- Pizza?- zaproponowałam.
- Pizza- zgodził się. Kilkanaście minut później siedzieliśmy w pizzerii zajadając się cienkim ciastem z dodatkami. Zapomniałam na moment o swoich wszystkich uprzedzeniach i cieszyłam ze spotkania. Rozmowa sama się toczyła i przestałam czuć się skrępowana.  Nie byłam zmęczona. Miałam wrażenie, że ktoś tchnął we mnie życie. Zdarzało się to bardzo rzadko. Biła ode mnie wdzięczność dla Wojtka za to, że był na tyle uparty by mnie wyciągnąć na to... hmm... Spotkanie?
- Dziękuje za zaproszenie. Świetnie się bawiłam- uśmiechnęłam się, kiedy odwiózł mnie pod mój blok.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Może kiedyś to powtórzymy?
- Jasne- odpowiedziałam, ale nie byłam przekonana, czy to kiedykolwiek nastąpi.- Kiedyś na pewno.
- W takim razie do zobaczenia- pożegnał się z lekkim uśmiechem na twarzy. Nie wiedziałam jak mam się zachować więc powiedziałam ciche "cześć" i weszłam do swojego bloku. Nie mogłam się powstrzymać i przy wejściu odwróciłam się, by sprawdzić czy on wciąż tam jest. Był. Nie odjechał. Nie mam pojęcia dlaczego to zrobiłam ani czemu fakt, iż chłopak przyłapał mnie na moim "niecnym uczynku" wywołał u mnie rumieniec. Odwróciłam szybko wzrok i wręcz wbiegłam po schodach. Zabrałam córkę od sąsiadki, która została poinformowana o moim "wypadzie" przez Kamila. Gdy dziecko leżało już w swoim łóżku poszłam się umyć i od razu położyłam się obok niej. Moje myśli w tamtym momencie przypominały strzępki różnych wątków, które były ze sobą tak splecione, że nawet jak się w nich plątałam.
   Byłam przygotowana, że rano wstać przyjdzie mi z trudem, zważywszy na małą ilość godzin jaką poświęciłam na sen. Szykowałam się również na to, iż przez cały dzień będę nieżywa, ale tak się nie stało. Moje ciało miało w sobie więcej energii niż zazwyczaj. Na dodatek bieżące problemy przestały mi tak bardzo doskwierać. I muszę przyznać, że ani trochę mi się to nie podobało. Szczęście przychodziło kiedy chciało i odchodziło również, gdy miało taki kaprys. Na początku każdy odczuwa euforię, ale potem ciężko jest się pozbierać po jego stracie. Zwykle, gdy przychodziły lepsze dni, następnie działa się istna katastrofa. Bałam się tego. Bałam się tego co miało nadejść. Drżałam na samą myśl o karze jaką przygotowywał dla mnie los w zamian za te krótkie szczęśliwe chwile.
- Witam moje królewny- usłyszałam głos ochroniarza.- Matka- zwrócił się do mnie żartobliwym tonem, tak jak to miał w zwyczaju.- Promieniejesz.
- Nie puszczaj do mnie tekstem rodem z tandetnych komedii romantycznych- popatrzyłam na niego ostro i położyłam ręce na biodra.
- Zuzia, chodź do mnie- poprosił z obawą patrząc na moją minę. Dziewczynka chętnie podbiegła do jego ramion, które poderwały ją w górę. Chłopak odetchnął teatralnie z ulgą.- Jak trzymam dziecko to mnie nie zaatakujesz- powiedział pewny siebie.
- Dopadnę cię i tak za to w co mnie wkopałeś- rzuciłam złowrogo i poszłam się przebrać nie zaszczycając go ani jednym spojrzeniem. Oczywiście wiedziałam, że koniec końców przejdzie mi złość, ale chciałam zaznaczyć jak bardzo nie lubię, gdy stawia się mnie przed faktem dokonanym. Po kilku godzinach złość mi niemal całkowicie przeszła. Miałam nawet dobry humor. Jednak czułam pewien dyskomfort, ponieważ na hali kończył się trening i intuicja mi podpowiadała, że jestem obserwowana. Starałam się o tym nie myśleć. Chciałam jak najszybciej skończyć pracę i zniknąć z pola widzenia. Po kilkunastu minutach niemal wszyscy zawodnicy zniknęli w szatni, a ja poszłam myć schody. Ktoś musiał zepsuć taki dzień. Tym kimś jak zazwyczaj okazał się Michał. Gdy zbiegał po schodach celowo trącił mnie ramieniem w wyniku czego straciłam równowagę i runęłam w dół. Dobrze, że było to tylko kilka stopni, ale mimo wszystko. Uderzyłam skronią o któryś z nich. Na powiece oraz policzku poczułam gorącą ciecz.
- Mamusiu!- krzyknęła rozpaczliwe Zuzia alarmując chyba cały budynek. Podbiegła do mnie z prawdziwym przerażeniem w oczach i zaczęła płakać. Musiała ją mocno wystraszyć krew. Po chwili znalazło się obok nas dwóch siatkarzy, którzy jeszcze ostali się na boisku. Jednym z nich był Ferens. Jednak nie zwróciłam na nich większej uwagi, tylko starałam się uspokoić córkę. Ale wiedziałam, że na nic się to zda póki mam krew na twarzy.
- Wojtek proszę cię weź na moment Zuzię- podniosłam się z posadzki. Siatkarz wziął dziewczynkę na ręce.
- Chodź zaprowadzę cię do naszego lekarza. To trzeba opatrzyć- chwycił mnie za dłoń i razem z Zuzia, która płakała mu na ramieniu poszliśmy do gabinetu lekarskiego.
- O, rany!- krzyknął doktor.- Niech sobie pani tu usiądzie. Już się tym zajmę.
Wykonałam polecenie mężczyzny, a przyjmujący razem z moją córką czekali na zewnątrz. Po chwili nie słyszałam, by mała płakała wiec wywnioskowałam, że chłopakowi udało się ją troszkę uspokoić. Doktor oczyścił ranę i nałożył plaster. Polecił udanie się do szpitala na badania. Zapewniłam, że oczywiście tam pójdę z góry wiedząc, że tego nie zrobię. Dla niektórych może i zdrowie jest najważniejsze, ale to nieprawda. To kłamstwo, tak samo jak stwierdzenie, iż pieniądze szczęścia nie dają. Jeśli byłam w stanie pracować żaden szpital nie był mi potrzebny. Wyszłam z gabinetu i od razu zostałam zaatakowana przez Zuzię.
- Mamusiu nić ci się nie śtało?
- Kochanie nic mi nie jest. Nie martw się- pocałowałam ją w główkę.- Chodź dam ci bułeczkę, żebyś nie była głodna, a potem porysujesz zgoda?- spytałam, a dziewczynka ochoczo pokiwała głową.- Dziękuje, że się nią zająłeś- zwróciłam się w stronę Ferensa.
- Na pewno wszystko w porządku?- przejechał palcami po mojej skroni. Mój oddech przyspieszył. Spojrzałam w jego oczy, w których widniała szczera troska.
- Tak, dzięki- powiedziałam po chwili, gdy doszłam do siebie.
- Co się dokładnie stało?
- Potknęłam się- oznajmiłam odwracając głowę.
- Nieplawda! Ten brzidki pan biegł i źlobil ci krziwde!- zaprotestowała dziewczynka.
- Dlaczego kłamiesz? To Michał? Pogadam z nim.
- Nie, nic nie rób. Nie chce kłopotów.
- Nie możesz tego znosić...
- Powiem ci czego nie mogę. Nie mogę stracić pracy. Nie oczekuje, że to zrozumiesz. W życiu są sprawy ważniejsze niż duma- rzuciłam ostro i go wyminęłam. Możliwe iż przesadziłam, ale nie potrzebowałam kolejnych zmartwień.

- Co mu powiedziałaś?!- usłyszałam od Ani, gdy opowiedziałam jej sytuację z dzisiejszego dnia.
- Chłopak się stara, martwił się, chciał opieprzyć tego zasrańca a ty znowu mu utrudniasz sprawę!
Mogłam nic jej nie mówić. Ona żyła świecie marzeń, a ja okrutnej rzeczywistości.

---------------------------------------------------------------------------
Przepraszam, że rozdział o tej porze, ale dopiero wróciłam z pracy ;) Pierwsza praca wakacyjna i pierwszy przepracowany tydzień ;) Wstawanie o 4 30 mi sie nie uśmiecha ale no taki życie xs

Dziękuje za wszystkie komentarze i przepraszam za błędy ;)

Wiecie jaki to ból mieć dwa tv w domu i nie móc na żadnym oglądać meczy tylko jakąś transmisje w internecie? Tak jest jak tylko wy kochacie w domu siatkówkę xd Idę spać niech ktoś mnie obudzi na mecz ^^

Do następnej soboty  misiaczki <3